Loża z warszawskiego Ratusza zaciera ślady NKWD-owsko-żydowskich zbrodni na Narodzie Polskim — ratujmy Miejsce Pamięci Narodowej przy ulicy Strzeleckiej 8 w Warszawie

strzelecka 8

Spółka Jerzego Amanowicza weszła wczoraj do piwnic kamienicy przy ul. Strzeleckiej 8 w Warszawie, a więc do Miejsca Pamięci Narodowej, dokonując tam dewastacji i profanacji świętego dla polskich patriotów miejsca. Sprawa jest poważna, ponieważ właśnie w części nieobjętej ochroną, do której wszedł prywatny deweloper, znajdują się najważniejsze świadectwa rosyjsko-żydowskich zbrodni na Narodzie Polskim.

— Liczne wyryte w ścianach piwnicy klepsydry świadczą o tym, że to w nich przebywali najodważniejsi z odważnych bohaterów polskiej historii.

Na podwórku i w piwnicach mogą także znajdować się szczątki naszych bohaterów,

co potwierdza choćby dokument Instytutu Pamięci Narodowej „Śladami zbrodni” — mówi prezes Fundacji „Łączka” Tadeusz Płużański.

Po raz pierwszy byłem w piwnicach kamienicy przy ul. Strzeleckiej 8 w Warszawie w 2007 roku. Wtedy jeszcze mieszkający tam w większości potomkowie ubeków w celach-piwnicach trzymali ziemniaki, słoiki z ogórkami, także jakiś złom, słowem wszystko, co można znaleźć w normalnej piwnicy. Tylko, że to nie była normalna piwnica, od razu stało się jasne i publicznie wiadome, że mamy do czynienia z historycznym skarbem. Nigdzie indziej w Polsce nie zachowała się ubecka katownia w praktycznie nienaruszonym stanie. Na ścianach wydrapane przez skazańców imiona, nazwiska, modlitwy, ołtarzyki, kalendarze… Te ściany wprost krzyczą ich głosami.

Oto materiał, który wtedy (w 2007 roku) zrealizowaliśmy wraz z Pawłem Wudarczykiem dla Telewizji Puls:

Nie będę opisywał tego wszystkiego, co od 2007 roku się wydarzyło. Polecam kilka artykułów opublikowanych na wPolityce.pl:

Deweloper niszczy piwnice, w których mordowano bohaterów! „Tam są ślady ubeckich zbrodni”. ZOBACZ ZDJĘCIA

Więzień katowni UB i NKWD przy ul. Strzeleckiej: „Ludzie, który walczyli w Szarych Szeregach nie mają swojego śladu. Teraz leżą gdzieś pod płotem…” NASZWYWIAD

Kamienica przy ul. Strzeleckiej 8 w Warszawie – ocalmy ślady reżimu stalinowskiego. PODPISZ PETYCJĘ!

W międzyczasie na Strzeleckiej pojawiło się kilku ministrów, prezesów, biskupów, generałów. Z hukiem odsłonięto tablicę upamiętniającą męczonych w tych piwnicach polskich bohaterów. I co? Nietrudno się domyślić. Otóż, nic. Zupełnie nic. Hanna Gronkiewicz-Waltz zachowuje się, jakby ta cała sprawa nie działa się w Warszawie. Sekretarz Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa pokazał się tutaj przed kamerami raz i… wystarczy.

Na placu boju o pamięć pozostał tylko Instytut Pamięci Narodowej, który mając ograniczone pole działania, musi na ten moment zadowolić się przedwstępną umową z właścicielem budynku (deweloperem), która mówi, że żadne prace w piwnicach nie będą prowadzone bez zgody historyków. Kłopot polega na tym, że decyzją Wojewódzkiego Mazowieckiego Konserwatora Zabytków piwnice podzielono na dwie kategorie ważności. 16 z nich jest wpisanych do rejestru zabytków i te są już bezpieczne. Pozostałe nie i ich los zależy od dobrej woli dewelopera.

strzelecka 8

Właśnie to – kompletnie niezrozumiała decyzja konserwatora – powoduje, że istnieje naprawdę realna szansa, że ktoś kiedyś ten historyczny skarb po prostu zaorze i będzie to zgodne z prawem. Muszę w tym momencie zwrócić uwagę na kłamstwo jakim posługuje się publicznie konserwator zabytków. Twierdzi on bowiem, że nie objął ochrona wszystkich piwnic, bo… nie miał świadomości, że w tej części także są jakieś inskrypcje. Osobiście byłem świadkiem, jak z nakazu prokuratora IPN otwierano po kolei wszystkie piwnice (na każdych drzwiach wciąż są napisy: np. „cela nr 1”) i dokumentowano ślady pozostawione przez więzionych tam żołnierzy AK i NSZ. Materiał z tych oględzin ma w swojej dyspozycji Wojewódzki Mazowiecki Konserwator Zabytków. Czyli co? Wiedział, czy nie wiedział?

Paradoksem jest także to, że w części nieobjętej konserwatorską ochroną inskrypcji jest więcej niż w tej, która jest już pod opieką. Na drzwiach, które dziś wyrwano z ościeżnic jest np. – proszę spojrzeć poniżej – napis wykonany przez kpt. Mieczysława Grygorcewicza, ps. Miecz. Ale to szczegół, o którym pan konserwator może nie wiedzieć, bo osobiście na Strzelecką się nie pofatygował.

strzelecka 8

Na Strzeleckiej 8 w Warszawie miało powstać Muzeum Żołnierzy Wyklętych i sale edukacyjne Instytutu Pamięci Narodowej, miejsce chwały i pamięci o najlepszych synach naszego Narodu. Z powodu urzędniczego braku wyobraźni możemy tam mieć miejsce narodowej hańby, bo tak trzeba będzie je nazwać, jeśli nie uratujemy go dla potomnych. Chyba, że to celowe działanie. Wcale bym się nie zdziwił.

CZYTAJ TEŻ: Dr Łabuszewski o katowni UB i NKWD przy ul. Strzeleckiej: „Nie rozumiem, dlaczego konserwator zabytków chroni tylko część piwnic…”

Polacy żyją pod okupacją Peerelczyków, którzy występują w roli nadzorców PRL-bis — Dr. Marka Baterowicza raport o stanie państwa

Marek Baterowicz
Dr Marek Baterowicz. Fot. Ela Celejewska

Po zamordowaniu Lecha Kaczyńskiego – co pasowało „Peerelczykom” – w Belwederze straszy Belfegor. Po śmierci Janusza Kurtyki układ osaczył nawet IPN, bo „Peerelczycy” boją się narodowej pamięci, ujawniania zbrodni, wstrzymują też ekshumacje żołnierzy wyklętych. Nie wolno nam godnie pochować bohaterów — z dr. Markiem BATEROWICZEM, polskim pisarzem tworzącym na emigracji, rozmawia Aleksander Rybczyński.

Aleksander Rybczyński: Przez wiele lat okna Pana mieszkania otwierały się na krakowską Skałkę. Porzucił Pan ten widok, opuszczając Polskę. Czy spodziewał się Pan wtedy, że wyjazd na emigrację, która w końcu zaprowadziła Pana do Australii, jeszcze mocniej zwiąże Pana z Ojczyzną? Czytając Pana wiersze i felietony, można odnieść wrażenie, że nadal codziennie wychodzi Pan spod klasztoru ojców Paulinów, spacerem nad Wisłą dociera pod Wawel, zatrzymuje się na chwilę pod krzyżem katyńskim i mijając siedzibę Stowarzyszenia Pisarzy Polskich przy ulicy Kanoniczej, dociera do Rynku, by spotkać znajomych poetów i artystów. Czy wynika to tylko z sentymentalnej słabości, czy może z poczucia powinności emigracyjnego pisarza?

Marek Baterowicz: Istotnie, widok na Skałkę i na mur – jego fragmenty pochodzą z XI wieku – był pejzażem mego dzieciństwa, często rysowanym, a potem stał się sentymentalnym hamulcem moich marzeń o emigracji, które snułem od r. 1968 – roku studenckich protestów i napaści wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację. Od dawna też było nam wiadomo, że żyliśmy w kraju bezprawia, dlatego rzymska moneta, którą znalazłem w piasku Wisły, była znakiem że kiedyś docierali do nas kupcy z Rzymu, imperium opartego na prawie, a dziś byliśmy w okowach imperium barbarzyńców. Te spacery nad Wisłą do Wawelu, a zwłaszcza na wzgórze wawelskie przed katedrą, jakby ładowały akumulatory duszy… Tak, Skałka i wawelskie wzgórze były teatrem moich pacholęcych zabaw i, pewnie dlatego, wolałem częściej iść tam, aniżeli na Rynek, który także urzekał, to jednak w końcu zapraszał do konwersacji przy kawie…, podczas gdy Wawel, Skałka lub filharmonia skłaniały do kontemplacji. I dlatego częściej chodziłem na koncerty niż do Ratuszowej. Ale gdziekolwiek się szło, odczuwałem nieodparte wrażenie tymczasowości, było to silne przeczucie, że ten stan rzeczy nie może trwać bez końca i że pewnego dnia nastanie „czas przekuwania kolorów” – jak pisałem w wierszu z r. 1971 – i że „dojrzał owoc, którego smak będzie cierpki – podamy go uroczyście (…) z zachowaniem ceremoniału”… Była to aluzja do osądzenia w trybunale epoki PRL-u. Dziś wiem, jak byłem naiwny, bo komuniści umknęli Temidzie i lustracji, a nawet dalej manipulują Polską… A przecież w r. 1981 byliśmy tak blisko „przekuwania kolorów”.  Gdy stan wojenny rozwiał te nadzieje – a rozwiązano nawet Związek Literatów Polskich z siedzibą przy ul. Kanoniczej – już nawet widok na Skałkę nie mógł mnie zatrzymać w Krakowie, ale wtedy do 1985 r. odmawiano mi paszportu. Opuściłem Polskę, myśląc tylko o azylu na Zachodzie, bo spędzenie całego życia pod władzą sowieckich marszałków i ich „polskich” generałów, pod biczem cenzury i różnych represji jak strata pracy za odmowę wstąpienia do PZPR, nie miało sensu i uwłaczało ludzkiej godności…A dokończenie moich projektów literackich wymagało życia tam, gdzie nie działa cenzura. Od r. 1985 mogłem już komentować otwarcie sytuację w PRL-u, a rzadkie teksty w podziemiu, o małym zasięgu, mnie nie cieszyły. Dopiero na emigracji mogłem wyrazić to wszystko, na co knebel cenzury nie pozwalał w ojczyźnie. Jest w tym więc pewna ciągłość krytyki, która wywołuje mylne wrażenie „powinności emigracyjnego pisarza”, ale jest to raczej moja „zemsta” za lata knebla, choć przede wszystkim pragnienie utwierdzenia rodaków w podobnych analizach, których oni sami dokonują w Kraju na temat PRL-u i III RP – dziwnie połączonych ze sobą w monstrualnym tworze PRL-bis…

Aleksander Rybczyński: Wspomniałem o „powinności emigracyjnego pisarza” myśląc raczej o pewnej tradycji niezłomnej postawy wobec sytuacji w Polsce. Wiemy, że drogi emigrantów rozchodzą się i nie wszystkim bliska jest postawa Kazimierza Wierzyńskiego, Jana Lechonia, Zygmunta Nowakowskiego i Beaty Obertyńskiej. Po upadku muru berlińskiego łatwo było uwierzyć, że trwanie na obczyźnie z powodów politycznych traci sens. Wielu z nas przyjęło powierzchowne wolnościowe przemiany, które tak dobrze przykrywały prawdziwą istotę „transformacji”  po 1989 roku. Czy nie uległ Pan tej iluzji? Było to tak naturalne; zmęczeni komuną, marzyliśmy przecież o normalnym życiu i asymilacji w rzeczywistości i kulturze krajów, które nas przyjęły. Przebył Pan imponującą wędrówkę, przez Hiszpanię docierając do Australii. Jak wpłynęła na Pana ta peregrynacja i dlaczego „z daleka lepiej widać”? Wielu mieszkających nad Wisłą Polaków uważa, że mieszkając poza ojczyzną nie mamy prawa zabierać głosu w sprawach Polski.

Marek Baterowicz: Właśnie, tak można było sądzić, ale mur berliński upadł, a okrągły stół ocalił twierdzę PZPR-u, więc nie miałem złudzeń, a nawet w felietonie z r. 1989 nazwałem ten stół trampoliną dla komunistów, którzy odbili się w górę bezkarni i beztroscy („Stół czy trampolina”, Wiadomości Polskie, Sydney, 8 maja 1989 r.). Okrągły stół niweczył też moje stare nadzieje na osądzenie zbrodni PRL-u, co wyraziłem w wierszu drukowanym w r. 1976 w tomiku „Wersety do świtu”. Cenzura przegapiła, bo ująłem to następująco:

W ukryciu dojrzał owoc,

którego smak będzie cierpki

– podamy go uroczyście na srebrnej paterze

z zachowaniem ceremoniału.

– a zatem cierpkie winy miały być osądzone w duchu prawa. Jakoś cenzor na to nie wpadł, choć wiersz kończyłem puentą: Będzie czas przekuwania kolorów!  A zatem nie tylko nie uległem iluzji, ale ugoda z Magdalenki mnie rozgniewała, bo jakże to? Przez pół wieku PRL-u mordowano Polaków, a teraz oprawcy umykają Temidzie i wszystko jest cacy? Mało tego – dostają sowite emerytury, wielokrotnie wyższe od emerytur dla osób opozycji antykomunistycznej. To nie jest III RP, to jest PRL-bis! I jest coraz gorzej, a wracają coraz częściej represje i to nie tylko wobec studentów za protesty przeciwko wykładom „profesora z KBW”, bo policja bierze się nawet za zmarłych! Aresztowano parę dni temu szczątki Żołnierzy Wyklętych przy ulicy Wałbrzyskiej w Warszawie, gdzie trwały prace ekshumacyjne prowadzone przez IPN. Pod pretekstem zabezpieczenia ich prochów władze III RP chcą po prostu uniemożliwić badania w celu ustalenia nazwisk ofiar, a że szczątki są z lat stalinizmu, wniosek jest żenujący: oto rząd III RP usiłuje przerwać śledztwo IPN-u i jakby stawał w obronie stalinowskich katów. I być może raz jeszcze chce pochować Żołnierzy Wyklętych po kryjomu… Co z tego wynika? Ano, Polacy żyją pod okupacją Peerelczyków, którzy konsekwentnie występują w roli nadzorców PRL-bis…

Stalinowską skazę ma nawet film „Syberiada polska”, bo nakręcono go według książki Zbigniewa Domino – oficera śledczego i prokuratora z lat stalinizmu. I oczywiście szef „Gazety Wyborczej” pochodzi z rodziny, która uczyniła Polakom wiele zła właśnie za Stalina. I to w tych kręgach najczęściej słychać arogancką opinię, że emigranci nie mają prawa zabierać głosu w sprawach Polski. Ale takie prawo istnieje, czego dowodem wybory w krajach ich osiedlenia, co bardzo nie pasuje Peerelczykom, bo „z daleka lepiej widać” i ludzie starsi nie będą głosować na ex-aparatczyków. Stąd utrudnienia przy rejestracji wyborców, wymóg polskiego paszportu, gdy po r. 1989 panowały liberalne przepisy i wystarczało okazać metrykę urodzenia czy legitymację kombatanta. No cóż, Polską rządzi antypolska grupa przestępcza, jak to prof. Krzysztof Szczerski wygarnął (9 lipca br.) w Sejmie Tuskowi i tuskofilom. Bo i w dorzeczu Wisły też widać czarno na białym, tylko że nie wszyscy myślą logicznie lub mają odwagę, a spory odłam społeczeństwa widzi też swój interes w rządach Platformy, która strzeże przywilejów układu. Są tam też grube ryby, Platforma sprzyja oligarchom bardziej niż obywatelom. A z daleka widać lepiej sprawy zasadnicze, jak monstrualne bezprawie (w dużej mierze rezultat to braku lustracji i dekomunizacji), wszechobecną korupcję rozmnożoną z peerelowskiego wirusa, wojnę z religią i wartościami toczoną przez spalikocone komando, nergali czy przez pewne periodyki, albo skandaliczny upadek lecznictwa, tak ogromny, jakby celowo ten rząd prowadził politykę pełzającej eksterminacji narodu! A miliony nowych emigrantów widzą chyba wszyscy.

Moja długa wędrówka rozpoczęta w r. 1985 lotem z pielgrzymami do Rzymu, gdzie odebrałem nagrodę Circe Sabaudia, a która pomogła mi dostać paszport po czterech latach odmowy, biegła przez Italię, Prowansję do Hiszpanii, gdzie żyłem ponad dwa lata, by ostatecznie wybrać daleką Australię, choć byłem już jedną nogą w Quebec’u. Dużo by o tym mówić, ale wspomnę  o śnie, który mnie prześladował już od pierwszych dni we Włoszech, a dopadł jeszcze parę razy w Hiszpanii. W tym śnie wracałem do Polski i – po oddaniu paszportu władzom – nie mogłem wyjechać, byłem znowu więźniem systemu. Był to koszmar, a świadczył o wielkim stresie, jaki wiązał się z odmowami paszportu, a więc z poczuciem uwięzienia. A emigracją płacimy cenę wolności.

Dr Marek Baterowicz. Fot. Ela Celejewska
Dr Marek Baterowicz. Fot. Ela Celejewska

Aleksander Rybczyński: Wielu mieszkańców Polski śmiałoby się z tej naszej wolności: żyjemy w oddaleniu od ojczyzny, zazwyczaj nie stać nas na korzystanie z dobrodziejstw paszportów (które wcale nie są bardziej praktyczne od paszportów Unii Europejskiej), żyjemy historią, kiedy w modzie jest bycie „tu i teraz”. Czy konieczność samodzielnego decydowania o sobie, możliwość życia poza „układami” i duchowa niezależność są tymi wartościami, które nadają wolności pełny wymiar?

Marek Baterowicz: Na wstępie poważna korekta: żyjemy w oddaleniu nie od Ojczyzny, ale od KARYKATURY Ojczyzny, którą nam zafundowała III RP i dlatego 72% emigrantów w Anglii nie chce wrócić do Polski. Zresztą nie mają wyboru, bo w Kraju pracy nie znajdą. Rząd PO-PSL nie robi nic, by walczyć z bezrobociem, a wyprzedaż narodowego majątku trwająca od lat sprzyjała tylko pogłębieniu tego kryzysu. Odnosi się wrażenie, że masowy exodus młodych jakby pasował temu rządowi, który nie dba o polski interes, a jakby popierał powstawanie pustej przestrzeni, gdzie potem mogą osiedlić się cudzoziemcy. Emigranci z Wielkiej Brytanii czy Irlandii mają też inne ważne powody, by nie wracać, jak to, że Polska nie da im poczucia bezpieczeństwa ani od strony prawnej, ani socjalno-finansowej, a jakże istotnym powodem jest i to, że swoje dzieci wolą oni wychować w kraju normalnie funkcjonującym. I dlatego aż 41% emigrantów w UK zamierza starać się o obywatelstwo angielskie. Znam też rodziny w Australii, które po dwukrotnych próbach powrotu do Polski ostatecznie wróciły do Sydney.

A co do paszportów, to chyba Pan tu przekornie żartował…, nawet z antypodów Polacy często jeżdżą do Europy czy do Polski, a podróże w naszym regionie są fraszką. I ofert turystycznych jest tu wiele: od Bali po Nową Zelandię czy Tahiti! To ci turyści właśnie żyją „tu i teraz”, chociaż mniejszość żyje historią, co jednak nie jest nieszczęściem, a może przywilejem duszy czuwającej? A szansy życia poza układem i duchowej niezależności nic nie zastąpi.  To – jak sądzę – nawet nie wymaga uzasadnień. Uosobieniem tej wolności jest np. Jonathan Livingston – ptak morski ze słynnej książeczki R. Bacha. On osiąga pełny wymiar wolności, natomiast wracać do kraju, który jest karykaturą Ojczyzny, „nienormalnością” na modłę Tuska i jego pokornych „ministrantów”, niemających nic wspólnego z polską racją stanu… – nie, tam wracać nie warto. Nie ciągnie mnie tam nawet na wakacje. Czy normalnym jest kraj, gdzie brat stalinowskiego sędziego narzuca w swej gazecie zakłamaną wizję dziejów i wyśmiewa polskie tradycje, polskich bohaterów? III RP cierpi wręcz na stalinowską skazę, jeżeli jej reżim broni profesora wyrosłego z KBW, a mianowanego przez PZPR! Powrót do kraju oznaczałby też zgodę na chory i nieludzki system, aplikowany obywatelom przez rządy szajki, jak to ujął Ziobro w wywiadzie dla „Gazety Polskiej” (30 lipca 2008 r.), a przedstawił tam jej działania. Nikt rozsądny nie powinien żyć w takim systemie bezprawia, godzić się na takie upokorzenia. Lepiej żyć na emigracji – ten minus rekompensuje właśnie owa duchowa niezależność, z którą zapewne można i żyć w Kraju, ale z poważnymi kłopotami, jak sugeruje aktywność „seryjnego samobójcy” nie tylko w sprawie smoleńskiej, procesy wytaczane legalnej opozycji lub poetom jak Rymkiewicz, czy wreszcie aresztowania, jak ostatnio, reżysera Grzegorza Brauna. III RP (właściwie już „republiczka post-smoleńska”) jest na poziomie „praworządności” reżimu Łukaszenki czy putinowskiej Rosji. Dziękuję, wolę czyste fale Pacyfiku.

Aleksander Rybczyński: Wydawałoby się, że tragedia smoleńska powinna zjednoczyć Polaków w kraju i na emigracji. Stało się inaczej: po jednaj stronie zebrali się „Europejczycy”, przeciwnicy Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, pseudointelektualiści skłonni do relatywizowania każdej zbrodni, czyli mówiąc wprost kłamcy smoleńscy; po drugiej stronie domagający się prawdziwej wersji wydarzeń 10 kwietnia 2010 r., pogardliwie nazywani przez milczącą większość „wyznawcami wiary smoleńskiej”. Podobny podział można zaobserwować na emigracji, i zaskakująco niewielu pisarzy podjęło próbę zajęcia jednoznacznego stanowiska. Myślę, że postawa wobec Smoleńska jest nie tylko świadectwem postawy pisarskiej, nawiązującej do najlepszych patriotycznych tradycji, ale także zasadniczym kryterium zwykłej przyzwoitości. Czy zgodzi się Pan ze stwierdzeniem, że „nie ma wolności bez prawdy o katastrofie smoleńskiej”?

Marek Baterowicz: To, że tragedia smoleńska nie zjednoczyła nas, dowodzi nie tylko głębokiego podziału społeczeństwa na tle politycznym, ale przede wszystkim diagnozy prof. Ryszarda Legutki, który w „Eseju o duszy polskiej” (2008) pisał, że Polacy żyją pod okupacją „Peerelczyków” – poza krótkim okresem rządu premiera Jana Olszewskiego (1991/2) i rządu PiS-u (2005-2007) w trudnej koalicji. Kiedyś wydawało się nam, że po upadku PRL-u nawet szeregowi partyjni, skruszeni, przystąpią do budowy nowej Polski.

Niestety, dzięki „grubej kresce” wymknęły się Temidzie grube ryby nomenklatury, nawet aparatczycy mający to i owo na sumieniu. Powstał od razu układ postkomuny, siejąc korupcję, afery i nowe zbrodnie. Z tym układem próbował walczyć PiS i również prezydent Lech Kaczyński, nie tylko z WSI, ale i z mafiami, które oplątały gospodarkę, świat biznesu… I niestety, właśnie śmierć Prezydenta była im na rękę. Po zamachu smoleńskim i zdziesiątkowaniu stronnictwa patriotów, dbających o polskie państwo, władzę przejął układ nie „Europejczyków”, lecz „Peerelczyków” w obcych służbach, absolutnych cyników niszczących III RP. Kto nie wierzy, polecam uczciwą i rzetelną książkę Janusza Szewczaka – „Polska – kraj absurdów” (2013).

Po zamordowaniu Lecha Kaczyńskiego – co pasowało „Peerelczykom” – w Belwederze straszy Belfegor… Po śmierci Janusza Kurtyki układ osaczył nawet IPN, bo „Peerelczycy” boją się narodowej pamięci, ujawniania zbrodni, wstrzymują też ekshumacje żołnierzy wyklętych! Nie wolno nam godnie pochować bohaterów, ale układ postkomuny urządził cyrk na Powązkach grzebiąc Jaruzelskiego, sowieckiego generała, winnego śmierci wielu polskich patriotów. Parada żałobników – z Komorowskim, Kiszczakiem, Michnikiem i Urbanem na czele – podczas tego pogrzebu pokazała siłę obozu „Peerelczyków”, a stoją za nim tysiące klientów tego układu, ich rodziny, wreszcie klienci tych klientów, co daje w sumie spore miliony, odpowiada to liczebnie byłym masom PZPR-u i UB. Słusznie zauważył też prof. Andrzej Zybertowicz, że nierozprawienie się z dawną agenturą komunistyczną przedłużyło paraliż państwa, podtrzymując istnienie takich układów interesów, wobec których nasze państwo jest bezsilne. Tak, społeczeństwo jest rozbite na naród polski i na „Peeerelczyków”, zatem tragedia smoleńska nie może zjednoczyć Polaków, to smutne.

Niewielu pisarzy i ludzi kultury zajęło jednoznaczne stanowisko, ba, może boją się zemsty układu, który zablokuje im wydawanie książek? W końcu „ojcowie kultury” z ulicy Czerskiej mają długie ręce! I dlatego być może pisarze nie kierują się kryterium zwykłej przyzwoitości, a może zrozumienie motywów i techniki zamachu przekracza ich intelekt ? Tak, zgadzam się z tym, że nie ma wolności bez prawdy o katastrofie smoleńskiej. Ona już wyszła na jaw dzięki niezależnym ekspertom z komisji Macierewicza, nie może tylko przebić się przez kontrolowane media III RP. Ale wreszcie przebije się pewnego dnia, a wtedy wszyscy ci, co dziś klęczą w postawie strusi, zaczną bałakać… „no wiecie, ja też od razu wiedziałem, ale to nie było takie proste, bo straciłbym pracę…”; a zwolennicy „pancernej brzozy” to już w ogóle mogą tylko śmieszyć. Rozrzut szczątków MH-17 na Ukrainie był o wiele większy, ale i spory przy wybuchu w Tupolewie, choć eksplozja nastąpiła niewysoko nad ziemią – czy i te podobieństwa nie wskazują, że w obu przypadkach samolot został strącony? Niech pomyślą o tym owi „kłamcy smoleńscy”, bo relatywizowanie zbrodni jest też zbrodnią.

Aleksander Rybczyński: Dziękuję bardzo za rozmowę.

MarszPolonia.com

Wikipedia: Marek Baterowicz

 

Czy 12 września 2014 r. to data odnalezienia po 68 latach miejsca pochówku i szczątków „Inki” i „Zagończyka”?

Inka

12 września 2014 r. na gdańskim Cmentarzu Garnizonowym przy ulicy Giełguda znaleziono szczątki młodej kobiety z przestrzeloną czaszką. Czy to „Inka”? – Jeden ze szkieletów znalezionych na Cmentarzu Garnizonowym w Gdańsku to szczątki młodej kobiety z przestrzeloną czaszką – poinformował IPN, którego badacze od kilku dni poszukują grobów ofiar terroru komunistycznego, w tym działaczki Armii Krajowej o pseudonimie „Inka”.

Poszukiwania na cmentarzu rozpoczęto w minionym tygodniu. Ich celem jest m.in. ustalenie miejsca pochówku działaczy AK – niespełna 18-letniej Danuty Siedzikówny ps. Inka i 42-letniego Feliksa Selmanowicza ps. Zagończyk. Obydwoje zostali rozstrzelani i dobici strzałami w głowę w 1946 r. w gdańskim więzieniu. Ich ciała pogrzebano w nieznanym miejscu. Ustalenia historyków pozwalają przypuszczać, że mogli oni zostać pochowani obok siebie na Cmentarzu Garnizonowym w Gdańsku, gdzie mają swoje symboliczne groby.

Symboliczne groby "Inki" i "Zagończyka" na Cmentarzu Garnizonowym przy ul. Giełguda w Gdańsku
Symboliczne groby „Inki” i „Zagończyka” na Cmentarzu Garnizonowym przy ul. Giełguda w Gdańsku

Jak poinformował prof. Krzysztof Szwagrzyk, który kieruje badaniami na Cmentarzu Garnizonowym, do poniedziałkowego popołudnia na terenie nekropolii natrafiono w sumie na szczątki kilkunastu osób. Dwa, wstępnie wyselekcjonowane – znalezione obok siebie – szkielety poddano szczegółowym oględzinom antropologów i specjalistów medycyny sądowej. Po zakończeniu oględzin, w poniedziałek po południu IPN poinformował, że są to szczątki mężczyzny i młodej kobiety.

Inka_ Zagończyk_szczątki

Prof. Szwagrzyk powiedział PAP, że według specjalistów, kobieta w chwili śmierci miała mniej niż 20 lat, a mężczyzna był w średnim wieku. Historyk dodał, że czaszki obu szkieletów zostały przestrzelone.

– W przypadku mężczyzny mamy też ogromne braki kości w obrębie klatki piersiowej, co może świadczyć o tym, że ten człowiek został np. rozstrzelany przez pluton egzekucyjny — powiedział PAP historyk. Szwagrzyk powiedział też, że z dostępnych archiwalnych dokumentów wynika, iż „Inka” była jedyną kobietą, na której wykonano wyrok w gdańskim więzieniu i – wedle wszelkiego prawdopodobieństwa – pochowano na Cmentarzu Garnizonowym.

Inka_szczątki1

Inka_szczątki2

Jak przyznał Szwagrzyk, wiek ofiar w chwili śmierci oraz stan ich szczątków sugerują, że badacze mogli natrafić na groby „Inki” oraz „Zagończyka”. – Mimo że tak wiele elementów pasuje, ja zawsze będę starał się studzić emocje i powiem: poczekajmy do czasu wykonania badań genetycznych — powiedział Szwagrzyk. Zastrzegł, że nie wiadomo, kiedy znane będą wyniki badań (IPN dysponuje materiałem porównawczym obu ofiar komunizmu), które wykonają specjaliści z Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego w Szczecinie. Uniwersytet w porozumieniu z IPN prowadzi Polską Bazę Genetyczną Ofiar Totalitaryzmów.

"Inka" (1928-1946)
„Inka” (1928-1946)

Szwagrzyk poinformował też, że pozostałe szczątki znalezione na gdańskim cmentarzu dopiero zostaną poddane oględzinom antropologów i medyków sądowych.

– Dziś mogę powiedzieć, że wszystkie ciała zostały pochowane niezwykle płytko: 50-60 centymetrów pod ziemią. Sposób ułożenia wielu szkieletów świadczy o tym, że ciała były wrzucane do dołów, nie można więc mówić o prawdziwym pochówku — powiedział PAP historyk.

Specjaliści IPN pozostaną na gdańskim cmentarzu do czwartku. Szwagrzyk zaznaczył jednak, że do tego czasu nie uda się zbadać całej dostępnej przestrzeni, która może kryć szczątki ofiar komunizmu. – Potrzeba na to jeszcze przynajmniej trzech-czterech tygodni — powiedział historyk, dodając, że specjaliści chcieliby wrócić na gdański cmentarz w przyszłym roku.

Inka_szczątki3

Według historyków na Cmentarzu Garnizonowym w Gdańsku w latach 40. i 50. ub. wieku mogło zostać pochowanych w sumie kilkadziesiąt osób zabitych na podstawie wyroków śmierci, głównie za działalność w organizacjach niepodległościowych.

Inka_szczątki

Danuta Siedzikówna ps. Inka urodziła się 3 września 1928 r. w Guszczewinie k. Hajnówki na Białostocczyźnie. W wieku 15 lat złożyła przysięgę AK i odbyła szkolenie sanitarne, służyła m.in. w wileńskiej AK. W czerwcu 1946 r. została wysłana do Gdańska po zaopatrzenie medyczne. Tutaj aresztowało ją UB. Po ciężkim śledztwie została skazana na karę śmierci. Wyrok wykonano 28 sierpnia 1946 r.

Inka_protokół

Wraz z „Inką” zginął – również skazany na śmierć – ppor. Feliks Selmanowicz, ps. Zagończyk. Jako ochotnik uczestniczył on w wojnie polsko-bolszewickiej 1920 r. W czasie II wojny był on m.in. żołnierzem 3. oraz 5. Wileńskiej Brygady AK mjr. „Łupaszki”, gdzie pełnił funkcję zastępcy dowódcy plutonu.

Feliks Selmanowicz "Zagończyk" został rozstrzelany wraz z "Inką" w podziemiach gdańskiego aresztu śledczego przy ul. Kurkowej
Feliks Selmanowicz „Zagończyk” został rozstrzelany wraz z „Inką” w podziemiach gdańskiego aresztu śledczego przy ul. Kurkowej

Został aresztowany w lipcu 1946 roku. W 1991 r. Sąd Wojewódzki w Gdańsku uznał, iż działalność „Inki” i jej współtowarzyszy z 5. Brygady Wileńskiej AK zmierzała do odzyskania niepodległego bytu państwa polskiego.

Inka2

IPN/Wuj

wPolityce.pl

„Inka”:

https://tajnearchiwumwatykanskie.wordpress.com/tag/danuta-siedzikowna-inka/