Polacy żyją pod okupacją Peerelczyków, którzy występują w roli nadzorców PRL-bis — Dr. Marka Baterowicza raport o stanie państwa

Marek Baterowicz
Dr Marek Baterowicz. Fot. Ela Celejewska

Po zamordowaniu Lecha Kaczyńskiego – co pasowało „Peerelczykom” – w Belwederze straszy Belfegor. Po śmierci Janusza Kurtyki układ osaczył nawet IPN, bo „Peerelczycy” boją się narodowej pamięci, ujawniania zbrodni, wstrzymują też ekshumacje żołnierzy wyklętych. Nie wolno nam godnie pochować bohaterów — z dr. Markiem BATEROWICZEM, polskim pisarzem tworzącym na emigracji, rozmawia Aleksander Rybczyński.

Aleksander Rybczyński: Przez wiele lat okna Pana mieszkania otwierały się na krakowską Skałkę. Porzucił Pan ten widok, opuszczając Polskę. Czy spodziewał się Pan wtedy, że wyjazd na emigrację, która w końcu zaprowadziła Pana do Australii, jeszcze mocniej zwiąże Pana z Ojczyzną? Czytając Pana wiersze i felietony, można odnieść wrażenie, że nadal codziennie wychodzi Pan spod klasztoru ojców Paulinów, spacerem nad Wisłą dociera pod Wawel, zatrzymuje się na chwilę pod krzyżem katyńskim i mijając siedzibę Stowarzyszenia Pisarzy Polskich przy ulicy Kanoniczej, dociera do Rynku, by spotkać znajomych poetów i artystów. Czy wynika to tylko z sentymentalnej słabości, czy może z poczucia powinności emigracyjnego pisarza?

Marek Baterowicz: Istotnie, widok na Skałkę i na mur – jego fragmenty pochodzą z XI wieku – był pejzażem mego dzieciństwa, często rysowanym, a potem stał się sentymentalnym hamulcem moich marzeń o emigracji, które snułem od r. 1968 – roku studenckich protestów i napaści wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację. Od dawna też było nam wiadomo, że żyliśmy w kraju bezprawia, dlatego rzymska moneta, którą znalazłem w piasku Wisły, była znakiem że kiedyś docierali do nas kupcy z Rzymu, imperium opartego na prawie, a dziś byliśmy w okowach imperium barbarzyńców. Te spacery nad Wisłą do Wawelu, a zwłaszcza na wzgórze wawelskie przed katedrą, jakby ładowały akumulatory duszy… Tak, Skałka i wawelskie wzgórze były teatrem moich pacholęcych zabaw i, pewnie dlatego, wolałem częściej iść tam, aniżeli na Rynek, który także urzekał, to jednak w końcu zapraszał do konwersacji przy kawie…, podczas gdy Wawel, Skałka lub filharmonia skłaniały do kontemplacji. I dlatego częściej chodziłem na koncerty niż do Ratuszowej. Ale gdziekolwiek się szło, odczuwałem nieodparte wrażenie tymczasowości, było to silne przeczucie, że ten stan rzeczy nie może trwać bez końca i że pewnego dnia nastanie „czas przekuwania kolorów” – jak pisałem w wierszu z r. 1971 – i że „dojrzał owoc, którego smak będzie cierpki – podamy go uroczyście (…) z zachowaniem ceremoniału”… Była to aluzja do osądzenia w trybunale epoki PRL-u. Dziś wiem, jak byłem naiwny, bo komuniści umknęli Temidzie i lustracji, a nawet dalej manipulują Polską… A przecież w r. 1981 byliśmy tak blisko „przekuwania kolorów”.  Gdy stan wojenny rozwiał te nadzieje – a rozwiązano nawet Związek Literatów Polskich z siedzibą przy ul. Kanoniczej – już nawet widok na Skałkę nie mógł mnie zatrzymać w Krakowie, ale wtedy do 1985 r. odmawiano mi paszportu. Opuściłem Polskę, myśląc tylko o azylu na Zachodzie, bo spędzenie całego życia pod władzą sowieckich marszałków i ich „polskich” generałów, pod biczem cenzury i różnych represji jak strata pracy za odmowę wstąpienia do PZPR, nie miało sensu i uwłaczało ludzkiej godności…A dokończenie moich projektów literackich wymagało życia tam, gdzie nie działa cenzura. Od r. 1985 mogłem już komentować otwarcie sytuację w PRL-u, a rzadkie teksty w podziemiu, o małym zasięgu, mnie nie cieszyły. Dopiero na emigracji mogłem wyrazić to wszystko, na co knebel cenzury nie pozwalał w ojczyźnie. Jest w tym więc pewna ciągłość krytyki, która wywołuje mylne wrażenie „powinności emigracyjnego pisarza”, ale jest to raczej moja „zemsta” za lata knebla, choć przede wszystkim pragnienie utwierdzenia rodaków w podobnych analizach, których oni sami dokonują w Kraju na temat PRL-u i III RP – dziwnie połączonych ze sobą w monstrualnym tworze PRL-bis…

Aleksander Rybczyński: Wspomniałem o „powinności emigracyjnego pisarza” myśląc raczej o pewnej tradycji niezłomnej postawy wobec sytuacji w Polsce. Wiemy, że drogi emigrantów rozchodzą się i nie wszystkim bliska jest postawa Kazimierza Wierzyńskiego, Jana Lechonia, Zygmunta Nowakowskiego i Beaty Obertyńskiej. Po upadku muru berlińskiego łatwo było uwierzyć, że trwanie na obczyźnie z powodów politycznych traci sens. Wielu z nas przyjęło powierzchowne wolnościowe przemiany, które tak dobrze przykrywały prawdziwą istotę „transformacji”  po 1989 roku. Czy nie uległ Pan tej iluzji? Było to tak naturalne; zmęczeni komuną, marzyliśmy przecież o normalnym życiu i asymilacji w rzeczywistości i kulturze krajów, które nas przyjęły. Przebył Pan imponującą wędrówkę, przez Hiszpanię docierając do Australii. Jak wpłynęła na Pana ta peregrynacja i dlaczego „z daleka lepiej widać”? Wielu mieszkających nad Wisłą Polaków uważa, że mieszkając poza ojczyzną nie mamy prawa zabierać głosu w sprawach Polski.

Marek Baterowicz: Właśnie, tak można było sądzić, ale mur berliński upadł, a okrągły stół ocalił twierdzę PZPR-u, więc nie miałem złudzeń, a nawet w felietonie z r. 1989 nazwałem ten stół trampoliną dla komunistów, którzy odbili się w górę bezkarni i beztroscy („Stół czy trampolina”, Wiadomości Polskie, Sydney, 8 maja 1989 r.). Okrągły stół niweczył też moje stare nadzieje na osądzenie zbrodni PRL-u, co wyraziłem w wierszu drukowanym w r. 1976 w tomiku „Wersety do świtu”. Cenzura przegapiła, bo ująłem to następująco:

W ukryciu dojrzał owoc,

którego smak będzie cierpki

– podamy go uroczyście na srebrnej paterze

z zachowaniem ceremoniału.

– a zatem cierpkie winy miały być osądzone w duchu prawa. Jakoś cenzor na to nie wpadł, choć wiersz kończyłem puentą: Będzie czas przekuwania kolorów!  A zatem nie tylko nie uległem iluzji, ale ugoda z Magdalenki mnie rozgniewała, bo jakże to? Przez pół wieku PRL-u mordowano Polaków, a teraz oprawcy umykają Temidzie i wszystko jest cacy? Mało tego – dostają sowite emerytury, wielokrotnie wyższe od emerytur dla osób opozycji antykomunistycznej. To nie jest III RP, to jest PRL-bis! I jest coraz gorzej, a wracają coraz częściej represje i to nie tylko wobec studentów za protesty przeciwko wykładom „profesora z KBW”, bo policja bierze się nawet za zmarłych! Aresztowano parę dni temu szczątki Żołnierzy Wyklętych przy ulicy Wałbrzyskiej w Warszawie, gdzie trwały prace ekshumacyjne prowadzone przez IPN. Pod pretekstem zabezpieczenia ich prochów władze III RP chcą po prostu uniemożliwić badania w celu ustalenia nazwisk ofiar, a że szczątki są z lat stalinizmu, wniosek jest żenujący: oto rząd III RP usiłuje przerwać śledztwo IPN-u i jakby stawał w obronie stalinowskich katów. I być może raz jeszcze chce pochować Żołnierzy Wyklętych po kryjomu… Co z tego wynika? Ano, Polacy żyją pod okupacją Peerelczyków, którzy konsekwentnie występują w roli nadzorców PRL-bis…

Stalinowską skazę ma nawet film „Syberiada polska”, bo nakręcono go według książki Zbigniewa Domino – oficera śledczego i prokuratora z lat stalinizmu. I oczywiście szef „Gazety Wyborczej” pochodzi z rodziny, która uczyniła Polakom wiele zła właśnie za Stalina. I to w tych kręgach najczęściej słychać arogancką opinię, że emigranci nie mają prawa zabierać głosu w sprawach Polski. Ale takie prawo istnieje, czego dowodem wybory w krajach ich osiedlenia, co bardzo nie pasuje Peerelczykom, bo „z daleka lepiej widać” i ludzie starsi nie będą głosować na ex-aparatczyków. Stąd utrudnienia przy rejestracji wyborców, wymóg polskiego paszportu, gdy po r. 1989 panowały liberalne przepisy i wystarczało okazać metrykę urodzenia czy legitymację kombatanta. No cóż, Polską rządzi antypolska grupa przestępcza, jak to prof. Krzysztof Szczerski wygarnął (9 lipca br.) w Sejmie Tuskowi i tuskofilom. Bo i w dorzeczu Wisły też widać czarno na białym, tylko że nie wszyscy myślą logicznie lub mają odwagę, a spory odłam społeczeństwa widzi też swój interes w rządach Platformy, która strzeże przywilejów układu. Są tam też grube ryby, Platforma sprzyja oligarchom bardziej niż obywatelom. A z daleka widać lepiej sprawy zasadnicze, jak monstrualne bezprawie (w dużej mierze rezultat to braku lustracji i dekomunizacji), wszechobecną korupcję rozmnożoną z peerelowskiego wirusa, wojnę z religią i wartościami toczoną przez spalikocone komando, nergali czy przez pewne periodyki, albo skandaliczny upadek lecznictwa, tak ogromny, jakby celowo ten rząd prowadził politykę pełzającej eksterminacji narodu! A miliony nowych emigrantów widzą chyba wszyscy.

Moja długa wędrówka rozpoczęta w r. 1985 lotem z pielgrzymami do Rzymu, gdzie odebrałem nagrodę Circe Sabaudia, a która pomogła mi dostać paszport po czterech latach odmowy, biegła przez Italię, Prowansję do Hiszpanii, gdzie żyłem ponad dwa lata, by ostatecznie wybrać daleką Australię, choć byłem już jedną nogą w Quebec’u. Dużo by o tym mówić, ale wspomnę  o śnie, który mnie prześladował już od pierwszych dni we Włoszech, a dopadł jeszcze parę razy w Hiszpanii. W tym śnie wracałem do Polski i – po oddaniu paszportu władzom – nie mogłem wyjechać, byłem znowu więźniem systemu. Był to koszmar, a świadczył o wielkim stresie, jaki wiązał się z odmowami paszportu, a więc z poczuciem uwięzienia. A emigracją płacimy cenę wolności.

Dr Marek Baterowicz. Fot. Ela Celejewska
Dr Marek Baterowicz. Fot. Ela Celejewska

Aleksander Rybczyński: Wielu mieszkańców Polski śmiałoby się z tej naszej wolności: żyjemy w oddaleniu od ojczyzny, zazwyczaj nie stać nas na korzystanie z dobrodziejstw paszportów (które wcale nie są bardziej praktyczne od paszportów Unii Europejskiej), żyjemy historią, kiedy w modzie jest bycie „tu i teraz”. Czy konieczność samodzielnego decydowania o sobie, możliwość życia poza „układami” i duchowa niezależność są tymi wartościami, które nadają wolności pełny wymiar?

Marek Baterowicz: Na wstępie poważna korekta: żyjemy w oddaleniu nie od Ojczyzny, ale od KARYKATURY Ojczyzny, którą nam zafundowała III RP i dlatego 72% emigrantów w Anglii nie chce wrócić do Polski. Zresztą nie mają wyboru, bo w Kraju pracy nie znajdą. Rząd PO-PSL nie robi nic, by walczyć z bezrobociem, a wyprzedaż narodowego majątku trwająca od lat sprzyjała tylko pogłębieniu tego kryzysu. Odnosi się wrażenie, że masowy exodus młodych jakby pasował temu rządowi, który nie dba o polski interes, a jakby popierał powstawanie pustej przestrzeni, gdzie potem mogą osiedlić się cudzoziemcy. Emigranci z Wielkiej Brytanii czy Irlandii mają też inne ważne powody, by nie wracać, jak to, że Polska nie da im poczucia bezpieczeństwa ani od strony prawnej, ani socjalno-finansowej, a jakże istotnym powodem jest i to, że swoje dzieci wolą oni wychować w kraju normalnie funkcjonującym. I dlatego aż 41% emigrantów w UK zamierza starać się o obywatelstwo angielskie. Znam też rodziny w Australii, które po dwukrotnych próbach powrotu do Polski ostatecznie wróciły do Sydney.

A co do paszportów, to chyba Pan tu przekornie żartował…, nawet z antypodów Polacy często jeżdżą do Europy czy do Polski, a podróże w naszym regionie są fraszką. I ofert turystycznych jest tu wiele: od Bali po Nową Zelandię czy Tahiti! To ci turyści właśnie żyją „tu i teraz”, chociaż mniejszość żyje historią, co jednak nie jest nieszczęściem, a może przywilejem duszy czuwającej? A szansy życia poza układem i duchowej niezależności nic nie zastąpi.  To – jak sądzę – nawet nie wymaga uzasadnień. Uosobieniem tej wolności jest np. Jonathan Livingston – ptak morski ze słynnej książeczki R. Bacha. On osiąga pełny wymiar wolności, natomiast wracać do kraju, który jest karykaturą Ojczyzny, „nienormalnością” na modłę Tuska i jego pokornych „ministrantów”, niemających nic wspólnego z polską racją stanu… – nie, tam wracać nie warto. Nie ciągnie mnie tam nawet na wakacje. Czy normalnym jest kraj, gdzie brat stalinowskiego sędziego narzuca w swej gazecie zakłamaną wizję dziejów i wyśmiewa polskie tradycje, polskich bohaterów? III RP cierpi wręcz na stalinowską skazę, jeżeli jej reżim broni profesora wyrosłego z KBW, a mianowanego przez PZPR! Powrót do kraju oznaczałby też zgodę na chory i nieludzki system, aplikowany obywatelom przez rządy szajki, jak to ujął Ziobro w wywiadzie dla „Gazety Polskiej” (30 lipca 2008 r.), a przedstawił tam jej działania. Nikt rozsądny nie powinien żyć w takim systemie bezprawia, godzić się na takie upokorzenia. Lepiej żyć na emigracji – ten minus rekompensuje właśnie owa duchowa niezależność, z którą zapewne można i żyć w Kraju, ale z poważnymi kłopotami, jak sugeruje aktywność „seryjnego samobójcy” nie tylko w sprawie smoleńskiej, procesy wytaczane legalnej opozycji lub poetom jak Rymkiewicz, czy wreszcie aresztowania, jak ostatnio, reżysera Grzegorza Brauna. III RP (właściwie już „republiczka post-smoleńska”) jest na poziomie „praworządności” reżimu Łukaszenki czy putinowskiej Rosji. Dziękuję, wolę czyste fale Pacyfiku.

Aleksander Rybczyński: Wydawałoby się, że tragedia smoleńska powinna zjednoczyć Polaków w kraju i na emigracji. Stało się inaczej: po jednaj stronie zebrali się „Europejczycy”, przeciwnicy Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, pseudointelektualiści skłonni do relatywizowania każdej zbrodni, czyli mówiąc wprost kłamcy smoleńscy; po drugiej stronie domagający się prawdziwej wersji wydarzeń 10 kwietnia 2010 r., pogardliwie nazywani przez milczącą większość „wyznawcami wiary smoleńskiej”. Podobny podział można zaobserwować na emigracji, i zaskakująco niewielu pisarzy podjęło próbę zajęcia jednoznacznego stanowiska. Myślę, że postawa wobec Smoleńska jest nie tylko świadectwem postawy pisarskiej, nawiązującej do najlepszych patriotycznych tradycji, ale także zasadniczym kryterium zwykłej przyzwoitości. Czy zgodzi się Pan ze stwierdzeniem, że „nie ma wolności bez prawdy o katastrofie smoleńskiej”?

Marek Baterowicz: To, że tragedia smoleńska nie zjednoczyła nas, dowodzi nie tylko głębokiego podziału społeczeństwa na tle politycznym, ale przede wszystkim diagnozy prof. Ryszarda Legutki, który w „Eseju o duszy polskiej” (2008) pisał, że Polacy żyją pod okupacją „Peerelczyków” – poza krótkim okresem rządu premiera Jana Olszewskiego (1991/2) i rządu PiS-u (2005-2007) w trudnej koalicji. Kiedyś wydawało się nam, że po upadku PRL-u nawet szeregowi partyjni, skruszeni, przystąpią do budowy nowej Polski.

Niestety, dzięki „grubej kresce” wymknęły się Temidzie grube ryby nomenklatury, nawet aparatczycy mający to i owo na sumieniu. Powstał od razu układ postkomuny, siejąc korupcję, afery i nowe zbrodnie. Z tym układem próbował walczyć PiS i również prezydent Lech Kaczyński, nie tylko z WSI, ale i z mafiami, które oplątały gospodarkę, świat biznesu… I niestety, właśnie śmierć Prezydenta była im na rękę. Po zamachu smoleńskim i zdziesiątkowaniu stronnictwa patriotów, dbających o polskie państwo, władzę przejął układ nie „Europejczyków”, lecz „Peerelczyków” w obcych służbach, absolutnych cyników niszczących III RP. Kto nie wierzy, polecam uczciwą i rzetelną książkę Janusza Szewczaka – „Polska – kraj absurdów” (2013).

Po zamordowaniu Lecha Kaczyńskiego – co pasowało „Peerelczykom” – w Belwederze straszy Belfegor… Po śmierci Janusza Kurtyki układ osaczył nawet IPN, bo „Peerelczycy” boją się narodowej pamięci, ujawniania zbrodni, wstrzymują też ekshumacje żołnierzy wyklętych! Nie wolno nam godnie pochować bohaterów, ale układ postkomuny urządził cyrk na Powązkach grzebiąc Jaruzelskiego, sowieckiego generała, winnego śmierci wielu polskich patriotów. Parada żałobników – z Komorowskim, Kiszczakiem, Michnikiem i Urbanem na czele – podczas tego pogrzebu pokazała siłę obozu „Peerelczyków”, a stoją za nim tysiące klientów tego układu, ich rodziny, wreszcie klienci tych klientów, co daje w sumie spore miliony, odpowiada to liczebnie byłym masom PZPR-u i UB. Słusznie zauważył też prof. Andrzej Zybertowicz, że nierozprawienie się z dawną agenturą komunistyczną przedłużyło paraliż państwa, podtrzymując istnienie takich układów interesów, wobec których nasze państwo jest bezsilne. Tak, społeczeństwo jest rozbite na naród polski i na „Peeerelczyków”, zatem tragedia smoleńska nie może zjednoczyć Polaków, to smutne.

Niewielu pisarzy i ludzi kultury zajęło jednoznaczne stanowisko, ba, może boją się zemsty układu, który zablokuje im wydawanie książek? W końcu „ojcowie kultury” z ulicy Czerskiej mają długie ręce! I dlatego być może pisarze nie kierują się kryterium zwykłej przyzwoitości, a może zrozumienie motywów i techniki zamachu przekracza ich intelekt ? Tak, zgadzam się z tym, że nie ma wolności bez prawdy o katastrofie smoleńskiej. Ona już wyszła na jaw dzięki niezależnym ekspertom z komisji Macierewicza, nie może tylko przebić się przez kontrolowane media III RP. Ale wreszcie przebije się pewnego dnia, a wtedy wszyscy ci, co dziś klęczą w postawie strusi, zaczną bałakać… „no wiecie, ja też od razu wiedziałem, ale to nie było takie proste, bo straciłbym pracę…”; a zwolennicy „pancernej brzozy” to już w ogóle mogą tylko śmieszyć. Rozrzut szczątków MH-17 na Ukrainie był o wiele większy, ale i spory przy wybuchu w Tupolewie, choć eksplozja nastąpiła niewysoko nad ziemią – czy i te podobieństwa nie wskazują, że w obu przypadkach samolot został strącony? Niech pomyślą o tym owi „kłamcy smoleńscy”, bo relatywizowanie zbrodni jest też zbrodnią.

Aleksander Rybczyński: Dziękuję bardzo za rozmowę.

MarszPolonia.com

Wikipedia: Marek Baterowicz

 

Reklama

Czy 12 września 2014 r. to data odnalezienia po 68 latach miejsca pochówku i szczątków „Inki” i „Zagończyka”?

Inka

12 września 2014 r. na gdańskim Cmentarzu Garnizonowym przy ulicy Giełguda znaleziono szczątki młodej kobiety z przestrzeloną czaszką. Czy to „Inka”? – Jeden ze szkieletów znalezionych na Cmentarzu Garnizonowym w Gdańsku to szczątki młodej kobiety z przestrzeloną czaszką – poinformował IPN, którego badacze od kilku dni poszukują grobów ofiar terroru komunistycznego, w tym działaczki Armii Krajowej o pseudonimie „Inka”.

Poszukiwania na cmentarzu rozpoczęto w minionym tygodniu. Ich celem jest m.in. ustalenie miejsca pochówku działaczy AK – niespełna 18-letniej Danuty Siedzikówny ps. Inka i 42-letniego Feliksa Selmanowicza ps. Zagończyk. Obydwoje zostali rozstrzelani i dobici strzałami w głowę w 1946 r. w gdańskim więzieniu. Ich ciała pogrzebano w nieznanym miejscu. Ustalenia historyków pozwalają przypuszczać, że mogli oni zostać pochowani obok siebie na Cmentarzu Garnizonowym w Gdańsku, gdzie mają swoje symboliczne groby.

Symboliczne groby "Inki" i "Zagończyka" na Cmentarzu Garnizonowym przy ul. Giełguda w Gdańsku
Symboliczne groby „Inki” i „Zagończyka” na Cmentarzu Garnizonowym przy ul. Giełguda w Gdańsku

Jak poinformował prof. Krzysztof Szwagrzyk, który kieruje badaniami na Cmentarzu Garnizonowym, do poniedziałkowego popołudnia na terenie nekropolii natrafiono w sumie na szczątki kilkunastu osób. Dwa, wstępnie wyselekcjonowane – znalezione obok siebie – szkielety poddano szczegółowym oględzinom antropologów i specjalistów medycyny sądowej. Po zakończeniu oględzin, w poniedziałek po południu IPN poinformował, że są to szczątki mężczyzny i młodej kobiety.

Inka_ Zagończyk_szczątki

Prof. Szwagrzyk powiedział PAP, że według specjalistów, kobieta w chwili śmierci miała mniej niż 20 lat, a mężczyzna był w średnim wieku. Historyk dodał, że czaszki obu szkieletów zostały przestrzelone.

– W przypadku mężczyzny mamy też ogromne braki kości w obrębie klatki piersiowej, co może świadczyć o tym, że ten człowiek został np. rozstrzelany przez pluton egzekucyjny — powiedział PAP historyk. Szwagrzyk powiedział też, że z dostępnych archiwalnych dokumentów wynika, iż „Inka” była jedyną kobietą, na której wykonano wyrok w gdańskim więzieniu i – wedle wszelkiego prawdopodobieństwa – pochowano na Cmentarzu Garnizonowym.

Inka_szczątki1

Inka_szczątki2

Jak przyznał Szwagrzyk, wiek ofiar w chwili śmierci oraz stan ich szczątków sugerują, że badacze mogli natrafić na groby „Inki” oraz „Zagończyka”. – Mimo że tak wiele elementów pasuje, ja zawsze będę starał się studzić emocje i powiem: poczekajmy do czasu wykonania badań genetycznych — powiedział Szwagrzyk. Zastrzegł, że nie wiadomo, kiedy znane będą wyniki badań (IPN dysponuje materiałem porównawczym obu ofiar komunizmu), które wykonają specjaliści z Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego w Szczecinie. Uniwersytet w porozumieniu z IPN prowadzi Polską Bazę Genetyczną Ofiar Totalitaryzmów.

"Inka" (1928-1946)
„Inka” (1928-1946)

Szwagrzyk poinformował też, że pozostałe szczątki znalezione na gdańskim cmentarzu dopiero zostaną poddane oględzinom antropologów i medyków sądowych.

– Dziś mogę powiedzieć, że wszystkie ciała zostały pochowane niezwykle płytko: 50-60 centymetrów pod ziemią. Sposób ułożenia wielu szkieletów świadczy o tym, że ciała były wrzucane do dołów, nie można więc mówić o prawdziwym pochówku — powiedział PAP historyk.

Specjaliści IPN pozostaną na gdańskim cmentarzu do czwartku. Szwagrzyk zaznaczył jednak, że do tego czasu nie uda się zbadać całej dostępnej przestrzeni, która może kryć szczątki ofiar komunizmu. – Potrzeba na to jeszcze przynajmniej trzech-czterech tygodni — powiedział historyk, dodając, że specjaliści chcieliby wrócić na gdański cmentarz w przyszłym roku.

Inka_szczątki3

Według historyków na Cmentarzu Garnizonowym w Gdańsku w latach 40. i 50. ub. wieku mogło zostać pochowanych w sumie kilkadziesiąt osób zabitych na podstawie wyroków śmierci, głównie za działalność w organizacjach niepodległościowych.

Inka_szczątki

Danuta Siedzikówna ps. Inka urodziła się 3 września 1928 r. w Guszczewinie k. Hajnówki na Białostocczyźnie. W wieku 15 lat złożyła przysięgę AK i odbyła szkolenie sanitarne, służyła m.in. w wileńskiej AK. W czerwcu 1946 r. została wysłana do Gdańska po zaopatrzenie medyczne. Tutaj aresztowało ją UB. Po ciężkim śledztwie została skazana na karę śmierci. Wyrok wykonano 28 sierpnia 1946 r.

Inka_protokół

Wraz z „Inką” zginął – również skazany na śmierć – ppor. Feliks Selmanowicz, ps. Zagończyk. Jako ochotnik uczestniczył on w wojnie polsko-bolszewickiej 1920 r. W czasie II wojny był on m.in. żołnierzem 3. oraz 5. Wileńskiej Brygady AK mjr. „Łupaszki”, gdzie pełnił funkcję zastępcy dowódcy plutonu.

Feliks Selmanowicz "Zagończyk" został rozstrzelany wraz z "Inką" w podziemiach gdańskiego aresztu śledczego przy ul. Kurkowej
Feliks Selmanowicz „Zagończyk” został rozstrzelany wraz z „Inką” w podziemiach gdańskiego aresztu śledczego przy ul. Kurkowej

Został aresztowany w lipcu 1946 roku. W 1991 r. Sąd Wojewódzki w Gdańsku uznał, iż działalność „Inki” i jej współtowarzyszy z 5. Brygady Wileńskiej AK zmierzała do odzyskania niepodległego bytu państwa polskiego.

Inka2

IPN/Wuj

wPolityce.pl

„Inka”:

https://tajnearchiwumwatykanskie.wordpress.com/tag/danuta-siedzikowna-inka/

Podkulone nogi ofiar – odkrycie masowego grobu na warszawskim Służewie

ekshumacje

Podkulone nogi, ugięte ramiona, ciała rzucane bezładnie do dołów. Wczoraj na cmentarzu na warszawskim Służewie IPN podjął pierwsze szkielety. To trzej młodzi mężczyźni.

– To są na pewno osoby zamordowane, tak samo jak te, które widzieliśmy na Łączce – relacjonuje prof. Krzysztof Szwagrzyk.

Wczoraj wykopano pierwsze szkielety ofiar UB i Informacji Wojskowej [niechlubna poprzedniczka WSI – przyp. taw]. To drugie co do wielkości miejsce, gdzie komuniści grzebali ofiary swojego terroru z lat 1945-1956. Profesor Krzysztof Szwagrzyk, który kieruje projektem naukowo-badawczym „Poszukiwania nieznanych miejsc pochówku ofiar terroru komunistycznego z lat 1944-1956”, uważa, że jest to wielkie pole grzebalne ofiar komunizmu w Polsce.

Prace wykopaliskowe trwają od dwóch dni, oprócz IPN jest w nie zaangażowana Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa oraz Ministerstwo Sprawiedliwości.

Nie wiadomo jeszcze, kim byli ludzie, których szczątki wczoraj odkryli archeolodzy, kiedy zmarli i w jaki sposób zostali zamordowani. Odpowiedź na te pytania przyniosą dopiero badania genetyczne, które będzie prowadzić ekipa dr. Andrzeja Ossowskiego.

Pewne jest, że to ofiary komunistycznych represji. – Wykopujemy pierwszą jamę grobową, w której mamy trzech młodych mężczyzn wysokiego wzrostu. Trudno ocenić, ile ciał się w niej znajduje – relacjonuje prof. Szwagrzyk, który spodziewa się, że grób do wieczora zostanie odsłonięty w całości.

Ofiary na pewno zostały zamordowane. – To taki sam widok, jaki spotykaliśmy na Powązkach, a więc

szczątki są ze sobą splecione i rzucone bezładnie do dołu. Ugięte nogi, ugięte ramiona. Widać, że temu rzucaniu ciał do jamy grobowej musiał towarzyszyć pośpiech

– opowiada historyk.

Badania wykopaliskowe mają zweryfikować informacje, według których może tam spoczywać od kilkuset do tysiąca osób.

Masowy grób ofiar komunistycznych represji, cmentarz na ul. Wałbrzyskiej w Warszawie, 1 lipca 2014 r.
Masowy grób ofiar komunistycznych represji na cmentarzu przy ul. Wałbrzyskiej na warszawskim Służewie, 1 lipca 2014 r.

Odkrywki prowadzone są w miejscach wolnych, a więc chodnikach, przy wejściach i bokach alejek. Nie ma jednak wątpliwości, że szczątki więźniów leżą też pod współczesnymi grobami. Tak jak na Łączce z wydobytych na Wałbrzyskiej szkieletów zostanie pobrany materiał DNA, który pozwoli sporządzić indywidualne profile genetyczne. Najpierw jednak konieczne jest ustalenie płci, wieku, długości ciała. Tym zajmą się lekarze z Zakładu Medycyny Sądowej Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu.

IPN apeluje do krewnych ofiar terroru komunistycznego o zgłaszanie się do obecnych na służewskim cmentarzu naukowców, którzy pobiorą materiał genetyczny niezbędny do analizy porównawczej.

Na Służewie prowadzony jest dopiero pierwszy etap prac. Jego celem, oprócz odkrycia szczątków, jest również określenie wielkości obszaru badanego pola.

Ekipa działa na bazie różnego rodzaju materiałów archiwalnych i – tak jak w przypadku kwatery „Ł” na warszawskich Powązkach – zdjęć lotniczych.

W ramach projektu, w wyniku ekshumacji prowadzonych w latach 2012-2014, w kwaterze „Ł” cmentarza Wojskowego na Powązkach odnaleziono szczątki prawie 200 ofiar terroru komunistycznego. Byli wśród nich m.in. mjr Zygmunt Szendzielarz „Łupaszko” oraz mjr Hieronim Dekutowski „Zapora”. W tym czasie odkrywano szczątki ofiar komunistycznych represji w Białymstoku. Na odkopanie czekają jeszcze pozostałe ofiary z Łączki, teraz przyszła kolej na odnalezienie kolejnych bohaterów, których ciała pogrzebano przy ul. Wałbrzyskiej w Warszawie.

Maciej Walaszczyk

NaszDziennik.pl

Masowy grób ofiar komunistycznego terroru na ul. Wałbrzyskiej (Służew) w Warszawie – prof. Krzysztof Szwagrzyk

szwagrzyk

„Szukamy ludzi, których zabito za walkę o niepodległość Ojczyzny. Bezapelacyjnie należy im się nasza wdzięczność i pamięć. Powinniśmy szukać ich szczątków, wydzierać je spod chodników czy innych miejsc, gdzie wcześniej je zbezczeszczono przez wrzucenie do dołów, zasypanie i polanie wapnem” – z prof. Krzysztofem SZWAGRZYKIEM, historykiem IPN kierującym pracami zespołu poszukującego szczątków ofiar terroru komunistycznego z lat 1945-1956, rozmawia Magdalena Pachorek

Magdalena Pachorek: Instytut Pamięci Narodowej wczoraj rozpoczął prace poszukiwawczo-archeologiczne na cmentarzu przy ulicy Wałbrzyskiej w Warszawie, na którym skrycie pogrzebano skazańców z lat 1945-1956. Dlaczego dopiero teraz zdecydowano o zainicjowaniu badań?

Prof. Krzysztof Szwagrzyk: – W ramach realizacji projektu „Poszukiwanie miejsc pochówku ofiar terroru komunistycznego 1944-1956” prowadzonego przez IPN staramy się dokumentować miejsca, gdzie w tamtym okresie grzebano ich ciała.

s1

Odbywało się to w utajnionych i w większości nieznanych do dziś miejscach: na cmentarzach i w pobliżu cmentarzy, w pobliżu siedzib aparatu bezpieczeństwa, w lasach i na poligonach wojskowych.

W tej chwili w całym kraju badanych jest kilkadziesiąt takich terenów, z tym że są one na różnym etapie przygotowań. Wśród nich są takie, na których jesteśmy w stanie rozpocząć prace ziemne, ale są też takie, które jeszcze muszą zostać poddane pewnym pracom sprawdzającym. Dopiero po dokładnym sprawdzeniu terenu podejmujemy decyzje, kiedy możemy takie miejsce przebadać.

Jeżeli chodzi o cmentarz przy ulicy Wałbrzyskiej, to został on już udokumentowany w sposób absolutnie wystarczający w oparciu o to, co dotychczas udało się ustalić.

W pewnym fragmencie jest on zajmowany przez kwaterę więzienną, gdzie w latach 40. mogło zostać pochowanych nawet około tysiąca osób. Wśród nich może być wielu Żołnierzy Niezłomnych

– ludzi straconych, zamordowanych, zmarłych nie tylko na ul. Rakowieckiej, ale także w innych więzieniach, aresztach i obozach istniejących wówczas na terenie Warszawy.

MP: Jak będą przebiegać prace na służewskim cmentarzu?

KS: – Prowadzimy działania sondażowe w dostępnych nam miejscach. Proszę pamiętać, że dawne pole więzienne zostało przeznaczone do ponownych pochówków, zatem mamy tutaj setki współczesnych pomników. W związku z tym obszar do poszukiwań jest dla nas bardzo ograniczony, ale staramy się wykorzystać każdą wolną przestrzeń, żeby prowadzić prace ziemne.

W tej chwili mamy założone trzy sondaże, na których pracujemy. Myślę, że każdy dzień będzie przynosił kolejne odkrycia. Dzisiaj znaleźliśmy co najmniej jeden grób masowy, który ukazał nam się w pierwszym sondażu. Obecnie staramy się to miejsce pogłębić i doprowadzić do odkrycia całej płaszczyzny, żebyśmy następnie mogli rozdzielić splątane z sobą szczątki i odpowiednio je przebadać.

Masowy grób ofiar komunistycznych represji na cmentarzu przy ul. Wałbrzyskiej na warszawskim Służewie, 1 lipca 2014 r.
Odkrywanie masowego grobu ofiar komunistycznego terroru na cmentarzu przy ul. Wałbrzyskiej na warszawskim Służewie, 1 lipca 2014

Po znalezieniu szczątków są one bardzo dokładne badane przez specjalistów z zakresu medycyny sądowej i antropologów oraz dokumentowane w postaci rysunków i fotografii. Następnie są przenoszone do polowego laboratorium, gdzie poddaje się je bardzo szczegółowym badaniom lekarskim, zostaje pobrany i zabezpieczony materiał genetyczny, po czym szczątki są składane do trumienek. Za jakiś czas dzięki pobranemu materiałowi genetycznemu będzie można potwierdzić czyjąś tożsamość, a w dalszej perspektywie pochować odnalezione przez nas szczątki. W każdym wypadku procedura jest taka sama. Nasze prace potrwają od dwóch do trzech tygodni.

MP: W prace poszukiwawczo-archeologiczne włączają się również wolontariusze. Kim są osoby, które zdecydowały się poświęcić swój wolny czas na poszukiwanie szczątków ofiar?

KS: – Rzeczywiście wielu wolontariuszy włącza się w nasze działania. Są to młodzi ludzie, którzy przyjechali z różnych miejsc kraju, żeby mieć osobisty udział w szukaniu miejsc pochówku ofiar terroru komunistycznego. Pomagają nam harcerze, kibice Legii Warszawa, Śląska Wrocław, studenci oraz osoby pracujące. Postawa tych osób jest niezwykle budująca – są zainteresowane historią swojej Ojczyzny i chętni do bezpośredniego badania jej dziejów. Zresztą nie jest to odosobniony przypadek. Zawsze kiedy informujemy o rozpoczęciu kolejnych prac archeologicznych w danym miejscu, zgłasza się do nas bardzo dużo młodych ludzi, którzy chcą zaangażować się w prowadzone przez nas poszukiwania.

MP: Dlaczego, Pana zdaniem, jako społeczeństwo nie możemy się poddawać w poszukiwaniu szczątków ofiar terroru komunistycznego z lat 1945-1956?

KS: – Oczywiście takie badania muszą być prowadzone, ponieważ

szukamy ludzi, których zabito za walkę o niepodległość Ojczyzny. Bezapelacyjnie należy im się nasza wdzięczność i pamięć. Powinniśmy szukać ich szczątków, wydzierać je spod chodników czy innych miejsc, gdzie wcześniej je zbezczeszczono przez wrzucenie do dołów, zasypanie i polanie wapnem.

łączka

Obowiązkiem nas wszystkich jest doprowadzenie tego, żeby zostały one wydobyte i przeniesione w godne miejsce. Naszym zadaniem jest upamiętnienie ofiar terroru komunistycznego oraz umożliwienie ich rodzinom zapalenie świeczek na ich rzeczywistych grobach, a nie w miejscach symbolicznych.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała Magdalena Pachorek

NaszDziennik.pl