Pilotów tupolewa fałszywie naprowadzano. Są zeznania świadków – ujawnia prof. Kazimierz Nowaczyk

 Kazimierz Nowaczyk_

– Kontrolerzy w wieży w Smoleńsku wydali polecenie zejścia na wysokość 50 metrów – powiedział na antenie Telewizji Republika prof. Kazimierz Nowaczyk, powołując się na zeznania dwóch świadków. Podkreślił, że jeśli mówią prawdę: „oznacza to, że sfałszowano zapisy z kokpitu, piloci byli fałszywie naprowadzani, samolot był intencjonalnie sprowadzany w bok od kursu, a jego wysokość była źle określona”.

Zwrócił również uwagę, że informacji o poleceniu zejścia na wysokość 50 metrów nie ma w rozmowach z kokpitu, które Rosjanie przekazali Polsce.

– Główna teza raportu MAK i raportu Millera była taka, że to był błąd pilotów, że nie odeszli oni od lądowania na wysokości 100 metrów – zaznaczył ekspert parlamentarnego zespołu. – Jeżeli wieża kontrolna wydała im polecenie zejścia do 50 metrów, to zupełnie zmienia postać rzeczy.

Kazimierz Nowaczyk

W momencie lądowania tupolewa warunki atmosferyczne były fatalne, ale lotnisko nie zostało zamknięte – przypomniał prof. Nowaczyk.
– Podczas mgły dla pilotów, którzy nie widzą pasa lotniska bezwzględnymi wskazaniami są polecenia z wieży kontrolnej, piloci nie mają w takich warunkach żadnego punktu odniesienia – stwierdził. – Oni byli fałszywie naprowadzani, samolot był intencjonalnie sprowadzany w bok od kursu, a jego wysokość była źle określona.

Niezalezna.pl

Kazimierz Nowaczyk3

I co, PO-wskie – zawsze poprawne politycznie – pięknoduchy? Czteroletni whistleblowerzy zamachu smoleńskiego to nadal pisowskie oszołomy?…

https://tajnearchiwumwatykanskie.wordpress.com/category/zamach-smolenski-2/

 

Reklama

Prof. Wiesław Binienda: „Ci, którzy dyskredytują moją pracę to funkcjonariusze, a nie dziennikarze”

Prof. Wiesław Binienda, doradca prezydenta USA Baracka Obamy.
Prof. Wiesław Binienda, doradca prezydenta USA Baracka Obamy.

Jestem gotowy stanąć w szranki z każdym, kto uważa, że przyczyną katastrofy smoleńskiej była brzoza. Uważam, że wszystkimi swoimi badaniami udowodniłem, że nie ona była przyczyną katastrofy, co potwierdziło wielu kolegów naukowców polskich i zagranicznych. Za granicą nie znalazłem ani jednej osoby, która by miała wątpliwości, jeśli chodzi o moją pracę. Z prof. Wiesławem Biniendą, doradcą prezydenta USA Baracka Obamy, rozmawia Marcin Wikło.

wPolityce.pl: Zaczął pan dzisiaj swoje wystąpienie podczas posiedzenia sejmowego zespołu smoleńskiego od przypomnienia postaci Anny Walentynowicz i pytania, co się z nią dzieje. Dlaczego?

Prof. Wiesław Binienda: Uważam, że w XXI wieku, w środku Europy nie może być tak, że znika ciało jakiejś osoby, a szczególnie takiej osoby. Tym bardziej, że rodzina i inni obcy ludzie widzieli ja już po śmierci. To ciało nie było uszkodzone, była możliwa identyfikacja. A po kilku latach dowiadujemy się, że nie wiadomo, gdzie ona spoczywa.

Rozmawiał pan o tym z rodziną Anny Walentynowicz?

Tak, i po spotkaniu z synem pani Walentynowicz w amerykańskiej Częstochowie byłem zszokowany. Okazuje się, że rodzina porównuje zdjęcia rentgenowskie i jest pewna, że osoba, którą złożyli w rodzinnym grobie, a przypominam, że to był już drugi pogrzeb, to nie jest Anna Walentynowicz. A oni są atakowani, prokurator Seremet zarzuca panu Walentynowiczowi, że nie rozpoznał mamy. I powołuje się na jakiś rosyjski dokument. Z relacji Janusza Walentynowicza wiem, że było tak, że ciało zostało przez niego zidentyfikowane ponad wszelką wątpliwość, ona wyglądała jakby spała, żadnych uszkodzeń. W tej delikatnej i pełnej emocji sytuacji poproszono go o podpisanie jakiegoś dokumentu, którego treści nie rozumiał, bo nie zna rosyjskiego. I to jest teraz dowód dla pana Seremeta, że oni nie rozpoznali mamy. Sytuacja jest dramatyczna, oni czekają na pomoc, czekają na zmianę rządu, bo ten im nie pomaga. A w międzyczasie użyczają grobu matki osobie, której nie znają.

I uznaje pan za stosowne przypominać o tym przy każdej okazji?

Dokładnie tak. Przypomnę, że mamy 21. wiek, takie sytuacje nie mają prawa się zdarzać. Tym powinien być oburzony każdy cywilizowany człowiek, że czynniki, których obowiązkiem jest ustalić, gdzie te ofiary się znajdują, nie robią tego. A w tym przypadku nie dosyć, że tak się dzieje, to rodzinie uniemożliwia się wysłanie za granicę próbek z ciała tej innej osoby, aby dokonać badań DNA.

Czy dla pana ta tragiczna historia jest jakimś symbolem tego, jak przez państwo polskie traktowane jest całe to śledztwo?

Tak, jest dowodem na to, że Rosjanie mieli plan. Ponieważ ten dokument, który podsunięto do podpisu panu Walentynowiczowi to nie był przypadek, to nie był odruch chwili. To był precyzyjnie przygotowany plan, ten dokument był przygotowany wcześniej. To jest absolutny dowód, że odpowiedzialność za katastrofę ponosi Rosja.

Kiedy rozmawialiśmy rok temu, był pan zdumiony, że tak długo musi się zmagać z badaniem jednego drzewa – brzozy. Czy uważa pan, że udało się już całkowicie odrzucić hipotezę, że samolot spadł, bo zawadził o drzewo, czy wciąż się pan z tym zmaga?

Ja jestem gotowy stanąć w szranki z każdym, kto uważa inaczej. Uważam, że wszystkimi swoimi badaniami udowodniłem, że ta brzoza nie była przyczyną katastrofy, co potwierdziło wielu kolegów naukowców polskich i zagranicznych. Za granicą nie znalazłem ani jednej osoby, która by miała wątpliwości jeśli chodzi o moją pracę. Ale jeśli ktoś miałby wątpliwości, to jestem zawsze gotów do dyskusji, chętnie też włączę do moich badań każde dodatkowe informacje, jeśli takie są. Na razie, nie mając dostępu do wraku, zakładam po prostu, że materiał, z którego był wykonany samolot, był taki, jak być powinien.

Przedstawił pan dziś bardzo obrazowy efekt doświadczenia. Duraluminium, a więc materiał, z którego powinien być zbudowany tupolew, przy uderzeniu w drzewo zwija się, a nie kruszy. Jakie z tego można wyciągnąć wnioski?

To nie jest tylko moje doświadczenie, nad sprawą duraluminium pracuje kilkanaście uniwersytetów w Stanach Zjednoczonych i na całym świecie. Mamy wyniki charakteryzujące ten materiał w każdym przedziale temperaturowym, od -65 st. C do +200 st. C. W każdej z tych temperatur materiał ten jest bardzo plastyczny, właśnie dlatego jest używany do budowy samolotów, aby nie rozprysł się jak szklanka, np. po zderzeniu z ptakiem.

Archeolodzy odnaleźli jednak na miejscu ponad 60 tys. kawałków, na które tupolew się rozpadł. Czy to dowód na wybuch?

Absolutnie tak. Ja bardzo poważnie biorę pod uwagę opinie pana dr. Grzegorza Szuladzińskiego, a on jest ekspertem w tej dziedzinie i nie mam powodu mu nie wierzyć. Jego ekspertyza także w tej kwestii jest jednoznaczna. Moje wyniki doświadczalne i numeryczne pokazują, że nawet uderzenie w brzozę z czterokrotnie większą prędkością, czyli bliskie prędkości dźwięku, jest niewystarczające, aby ten materiał rozczłonkować na małe fragmenty. A prędkość większą od prędkości dźwięku można uzyskać tylko za pomocą wybuchu.

Czy jest pan zły na duże polskie media, że ignorują, albo wręcz dyskredytują pana pracę?

Pewnie, że tak, choć wiadomo coraz więcej, i coraz częściej widać, że już nie są w stanie mi zaszkodzić. Rzeczywiście pojawiło się na temat mojej pracy wiele paszkwili, wielu dziennikarzy nie podchodzi fair do tego tematu. To przykre, ale przede wszystkim z tego powodu, że kraj nie może się dobrze rozwijać, jeżeli nie będziemy doceniać rzetelnej pracy naukowej. Te media, atakując mnie, atakują wszystkich polskich profesorów. Są też bardziej złożone manipulacje, jak słynny już tekst pani Agnieszki Kublik w Gazecie Wyborczej. Owszem było tam moje zdjęcie, ale nie było tam moich wypowiedzi, były wypowiedzi panów profesorów Jana Obrębskiego i Jacka Rońdy. Tekst ten miał na celu zdyskredytowanie mnie słowami innych. Osoby, które wyśmiewają naszą pracę, są raczej funkcjonariuszami, a nie dziennikarzami.

Wyśmiewano także i umniejszano powagę i wartość pana współpracy z prezydentem Obamą. Proszę wyjaśnić, co ma na celu ta grupa naukowców zebrana przez amerykańskiego prezydenta?

To jest elitarne grono ekspertów, którą prezydent zaprosił, a oni stawili się jak na rozkaz swojego lidera. Chodzi o to, aby pomóc gospodarce Stanów Zjednoczonych, opracować strategię rozwoju w taki sposób, aby jak najszybciej ta gospodarka się rozwijała. To jest istotne właściwie dla całego świata, bo nie jest tajemnica, że gospodarka USA pociąga za sobą gospodarki wielu krajów. Prezydent podjął taką decyzję, by Ameryka mogła konkurować z bardzo szybko rozwijającą się gospodarką Chin.

A jak pańska wiedza może się przydać przy realizacji tego projektu?

Ja zostałem zaproszony do współpracy i wykorzystania tych obszarów mojej wiedzy, które stosuję do analizy katastrofy smoleńskiej. Czyli wizualizacji, symulacji i analizy komputerowej. Także mogę przypuszczać, że właśnie praca na analizą katastrofy smoleńskiej, jaką przez ostatnie lata na całym świecie prezentowałem, była elementem, który został wzięty pod uwagę.

Nie byłby pan bardziej usatysfakcjonowany, gdyby w ten sposób docenił pana ktoś w Polsce?

Właśnie zostałem doceniony. Koledzy z Poznania włączyli mnie jako honorowego członka w struktury Akademickiego Klubu Obywatelskiego. Z takiego wyróżnienia mogę być naprawdę dumny i szczęśliwy.

Rozmawiał Marcin Wikło

wPolityce.pl

„Jak zginął Prezydent RP” – film

„Jak zginął prezydent RP” to film przedstawiający symulację ostatnich 8 sekund lotu rządowego Tu-154M. Kilkudziesięciu ekspertów przez ponad 3,5 roku pracowało nad 20-minutową symulacją ostatnich kilku sekund lotu tupolewa, który 10 kwietnia 2010 r. rozbił się w Smoleńsku.

W filmie wykorzystano m.in. dane z rejestratorów lotu Tu-154M, a także analizy wrakowiska i rozrzucenia części wraku. Uwzględniono również wnioski z najnowszych ustaleń polskich i zagranicznych ekspertów smoleńskiego zespołu parlamentarnego pod przewodnictwem Antoniego Macierewicza.

– To nie jest zwykła animacja. To wierna rekonstrukcja zdarzeń z 10 kwietnia 2010 r. oparta na faktach, niepodważalnych danych oraz analizach najlepszych specjalistów. Film jest zwieńczeniem czteroletnich wysiłków ekspertów zespołu parlamentarnego – mówi Antoni Macierewicz. Autorzy rekonstrukcji dowodzą, że Moskwa przejęła kontrolę nad naprowadzaniem samolotu, nie wyrażając zgody na zamknięcie lotniska i nie chcąc podać polskiej załodze danych lotnisk zapasowych.

„Według nawigatorów z Dęblina sposób sprowadzania Tu-154M przez Rosjan był rażąco nieprawidłowy i przyczynił się do wystąpienia tzw. czynnika deficytu czasu dla załogi. Chodzi o to, że Rosjanie nie dali polskim pilotom możliwości na ustabilizowanie lotu, pełną kontrolę przyrządów oraz korektę kursu i wysokości. Dane, które podawano załodze w trudnych warunkach pogodowych, albo nie miały nic wspólnego z prawdą, albo przekazywane były zdecydowanie za późno” – pisze w „Gazecie Polskiej” Grzegorz Wierzchołowski.

Jak Putin od lat szachuje Tuska, czyli co polskie władze zrobiły ws. Smoleńska

tusk-putinDonald Tusk i Władimir Putin na lotnisku Siewiernyj kilkanaście godzin po zamachu smoleńskim 10.04.2010 r. (fot. wSieci)

Dlaczego śledztwo smoleńskie prowadzi Rosja, a Polska jest w roli „proszącego o opinie prawne”? Dlaczego podwładni Władimira Putina wciąż mają i nie chcą oddać wraku rządowego samolotu i innych dowodów w postępowaniu? Wbrew narracji, którą przez cztery lata pieczołowicie konstruował rząd, nie są to pytania z zakresu „czy powinniśmy wypowiedzieć Rosji wojnę?”. To kwestia suchych faktów, ustaleń, umów, decyzji.

1. Śledztwo w rękach Rosji

Wybór konwencji chicagowskiej odbył się w trakcie osobistej rozmowy Donalda Tuska i Władimira Putina. Kancelaria premiera na pytanie o jakikolwiek dokument w tej sprawie stwierdziła w kwietniu 2011 r., że takiego nie ma. Czytaj: decyzję podjęto „na gębę”. Wcześniej rząd odmawiał odpowiedzi na pytanie, na jakiej podstawie prawnej prowadzone jest dochodzenie ani dlaczego polskie władze nie wystąpiły do Rosjan o wspólne śledztwo.

2. Porozumienie z 1993 r.

W maju 2010 r. dziennik „Rzeczpospolita” ujawnił, że Polskę i Rosję łączy porozumienie, które umożliwia wspólne badanie katastrof lotniczych. 7 lipca 1993 r. podpisano polsko-rosyjskie porozumienie w sprawie ruchu samolotów wojskowych i wspólnego wyjaśniania katastrof. Dokument przewiduje współpracę obu krajów w takich przypadkach. Porozumienie jak dotąd nie zostało wypowiedziane, a jego art. 11 brzmi: „wyjaśnienie incydentów lotniczych, awarii i katastrof spowodowanych przez polskie wojskowe statki powietrzne w przestrzeni powietrznej FR lub rosyjskie wojskowe statki powietrzne w przestrzeni powietrznej RP prowadzone będzie wspólnie przez właściwe organy polskie i rosyjskie”.

Prezes Rady Ministrów, którym w 2010 r. był i wciąż jest Donald Tusk, wybrał jednak konwencję chicagowską. I tak do śledztwa ws. katastrofy samolotu wojskowego tupolewa wybrano dokument dotyczący lotów cywilnych. Konwencję, dodajmy, która nie daje pokrzywdzonemu państwu praktycznie żadnych możliwości działania. Dlaczego? Ponieważ w zwykłych lotach cywilnych główny spór odbywa się między przewoźnikiem a ubezpieczycielem. O tym polski rząd mógł wiedzieć już po kilku godzinach, ma od analiz prawnych odpowiednie instytucje i specjalistów chociażby w resortach: obrony narodowej, sprawiedliwości i spraw zagranicznych. Przed wylotem z Warszawy do Smoleńska Tusk mógł być w pełni przygotowany do rozmowy z Putinem. Niestety zajęty był wtedy tym, by prześcignąć kolumnę z Jarosławem Kaczyńskim, który jechał tam do zmarłego brata.

Z kim konsultował się w tej sprawie Donald Tusk i jakie były stanowiska wstępne, przygotowywane na spotkanie z Putinem? Tego nie wiemy, bo kancelaria premiera ujawnić takich informacji nie zamierza. Wiemy jedno: jak zapewniał akredytowany polskiego rządu przy MAK, płk. Edmund Klich, i co sam Tusk przyznał – decyzję o wyborze konwencji podjął osobiście Donald Tusk. I nawet jeśli uznać, że Tusk podjął błędną decyzję, której żałuje, to dlaczego nie podjął później tej dobrej i nie zwrócił się do Rosji o realizację treści porozumienia z 1993 roku? A jak stwierdziła prof. Genowefa Grabowska z Katedry Prawa Międzynarodowego Publicznego i Prawa Europejskiego Uniwersytetu Śląskiego, mógł. – To porozumienie nie upoważnia strony do szczegółowych porozumień. Wystarczy powołać się na ten dokument i zwrócić się do drugiej strony o jego realizację. Porozumienie to mówi, że strony będą współpracować, a nie, że ustalą procedury współpracy – tłumaczyła w rozmowie z „Rz” już cztery lata temu.

3. Zwrot Polsce śledztwa

6 maja 2010 r. gdy Prawo i Sprawiedliwość przygotowało projekt uchwały o przekazanie nam przez Rosję śledztwa, koalicja rządząca razem z lewicą zagłosowała przeciw. Donald Tusk, uzasadniając swoją decyzję, odrzucał artykuł konwencji chicagowskiej przywoływany przez opozycję, mówiący o możliwości przekazania części lub całości śledztwa przez państwo, na którego terytorium wydarzyła się katastrofa, państwu, do którego należał samolot. Jak tłumaczył, dotyczy on jedynie sytuacji, gdy dane państwo nie ma możliwości przeprowadzenia dochodzenia i zawsze ten wniosek jest składany przez państwo, na którego terytorium doszło do katastrofy. Groził przy tym, że poparcie projektu PiS opóźni rosyjskie śledztwo, a poza tym: „nie ma żadnych problemów z dotarciem do materiałów dochodzenia”.

Trudno bronić takiej postawy premiera, bo trudno tłumaczyć odrzucenie uchwały, która miałaby wysoką rangę, bo przyjęta byłaby przez polski parlament wybrany w wyborach bezpośrednich (nie tak jak rząd już przez posłów). Krótko mówiąc: tak jednoznaczny sygnał Sejmu nie mógłby być zlekceważony przez Rosję i organizacje międzynarodowe. Ale abstrahując od tego faktu, zatrzymajmy się na chwilę przy argumentacji Tuska. Jak mógł zgodzić się na propozycję Władimira Putina o procedowaniu na podstawie konwencji chicagowskiej, wiedząc, że zostawia śledztwo Rosjanom, a więc jeśli ktoś „nie będzie miał możliwości przeprowadzenia dochodzenia”, to Polska? Jak wynika z jego własnych słów, musiał mieć świadomość, że mając takie trudności i tak nie będzie mógł nic zrobić w tej sprawie.

Może nie chciał, bo celem było nie rozdrażnianie Putina? Oddajmy głos rosyjskim dysydentom. W liście do Donalda Tuska z maja 2010 r. stwierdzili, że: „Trudno się pozbyć wrażenia, że dla rządu polskiego zbliżenie z obecnymi władzami rosyjskimi jest ważniejsze, niż ustalenie prawdy w jednej z największych tragedii narodowych. Wydaje się, że polscy przyjaciele wykazują się pewną naiwnością, zapominając, że interesy obecnego kierownictwa na Kremlu i narodów sąsiadujących z Rosją państw nie są zbieżne”.

4. Zwrot polskiej własności

Wrak rządowego tupolewa, czarne skrzynki, zakodowane telefony, broń i pozostały sprzęt wojskowych będących na pokładzie samolotu. To tylko część dowodów, których odzyskanie od początku było problemem dla polskiej prokuratury. Dla koalicji rządzącej to problem nie jest, skoro 13 kwietnia 2012 r. w trakcie głosowaniem nad wnioskiem o „zobligowania władz Federacji Rosyjskiej do oddania Polsce dowodów katastrofy z dnia 10 kwietnia 2010 roku” PO, PSL i wszystkie lewicowe partie głosowały przeciw.

Mało kto wie, że polska prokuratura nie tylko nie ma możliwości otrzymania dowodów w sprawie, ale też nie ma możliwości ustalenia, na jakim etapie jest śledztwo w Rosji. Oddajmy głos prokuraturze wojskowej, która kilka dni temu na konferencji prasowej odniosła się do tego wątku. – Podstawową formą komunikacji jest kierowanie wniosków o pomoc prawną, które wielokrotnie kierowaliśmy w tym zakresie, powtarzając swoje postulaty. (…) konwencja nie przewiduje dzielenia się informacjami ze śledztwa. Rosjanie nie dzielą się z nami informacjami – stwierdził płk Ireneusz Szeląg na pytanie „Gazety Polskiej Codziennie”. Innymi słowy Rosjanie mataczą w śledztwie, niszczą dowody, nie oddają nam naszej własności, tłumacząc, że śledztwo wciąż trwa. Polskiej strony nawet to nie interesuje, bo jak tłumaczą wojskowi, nie wiedzą, „czy Rosjanie nie chcą”, tylko oni „po prostu się nie dzielą” wiedzą na temat tego, na jakim w ogóle etapie jest postępowanie.

Podsumowując powyższe, jedynie najważniejsze punkty, możemy stwierdzić, że jako państwo – na własną odpowiedzialność – jesteśmy „w lesie”. Rosja robi, co chce, przy pełnym przyzwoleniu polskich władz, a kto protestuje przeciwko takiemu stanowi rzeczy, otrzymuje z automatu łatkę „pisior”.

„W obliczu tego narodowego dramatu jesteśmy razem, złączeni troską o losy naszej Ojczyzny (…). Doszło do największej tragedii w powojennej historii Polski” – tak brzmi fragment oświadczenia posłów i senatorów z 13 kwietnia 2010 r. ze wspólnego posiedzenie izb Sejmu i Senatu. Warto dziś po czterech latach spytać: Dlaczego po największej tragedii w najnowszej historii, doszło do największej kompromitacji polityczno-prawnej w wyjaśnianiu tej sprawy i największej nienawiści wobec tych, którzy na to zwracali uwagę?

Decyzje, które zostały podjęte od dnia katastrofy smoleńskiej, sprawiły, że Polska może jedynie występować w stosunku do Rosji w roli łagodnego petenta, który potrafi być ostry jedynie w stosunku do wewnętrznej opozycji. Radosław Sikorski od lat świetnie się czuje w takiej roli, a nawet można powiedzieć się do niej „przyzwyczaił”. W marcu 2012 r. mówił, że „myśli, że druga rocznica tragedii byłaby bardzo dobrym momentem na ogłoszenie pozytywnej decyzji” ws. zwrotu wraku, a dwa dni temu już całkowicie się wycofał i mówiąc o Rosji, stwierdził, że „będziemy musieli się przyzwyczaić, że taki to już kraj”.

Sorry, taki mamy rząd, takiego mamy ministra.

Samuel Pereira

źródło: http://niezalezna.pl/53951-co-polskie-wladze-zrobily-ws-smolenska-czyli-jak-putin-od-lat-szachuje-tuska-fakty

Zamach w Smoleńsku

Leszek Szymowski_Zamach w Smoleńsku

Czarne skrzynki Tu-154M zostały sfałszowane

smolensk-skrzynki-1

„Za kilka dni zostanie opublikowany raport zespołu parlamentarnego, który przedstawi dowody na to, że czarne skrzynki były sfałszowane. Że ten odczyt czarnych skrzynek, który był w Polsce, został przez Rosjan zmieniony” – powiedział w TVP Info w programie „Dziś wieczorem” Antoni Macierewicz.

Przewodniczący smoleńskiego zespołu parlamentarnego odniósł się także do hipotezy wybuchu na pokładzie Tu-154. „Co to za cud, że detektory stwierdzają obecność materiałów wybuchowych na blisko kilkuset próbkach, gdy są one w Smoleńsku? Zostają tam pozostawione dla Rosjan. Przetrzymywane są przez ponad pół roku. Przyjeżdżają do Polski i teraz nie ma na żadnej z tych próbek materiałów wybuchowych. Czy ktoś mógłby mi wyjaśnić, jaki to proces sprawia, że istnieją materiały wybuchowe na próbkach w Smoleńsku, a nie ma materiałów wybuchowych na tych próbkach w Polsce? W tym czasie wszystko pozostaje w troskliwych rękach pułkownika KGB Władimira Putina” – mówił w TVP Info Antoni Macierewicz. 10 kwietnia o godz. 12 zostanie przedstawiony najnowszy raport smoleńskiego zespołu parlamentarnego.

Prokuratura Generalna poinformowała, że „aktualne pozostaje stanowisko o możliwości ewentualnego zakończenia śledztwa w sprawie katastrofy smoleńskiej bez obecności tych dowodów na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej”. Zdaniem ministra sprawiedliwości Marka Biernackiego „to postępowanie toczy się za długo i to jest niezrozumiałe”. Czy śledztwo w sprawie największej tragedii w historii powojennej Polski zakończy się już za kilka dni, w czwartą rocznicę katastrofy? Wiele na to wskazuje. Prokuratura Generalna wydała komunikat, w którym czytamy: „Prokuratura Generalna informuje, że aktualne pozostaje stanowisko o możliwości ewentualnego zakończenia śledztwa w sprawie katastrofy smoleńskiej bez obecności tych dowodów na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej”.

Więcej światła na enigmatyczne obwieszczenie Prokuratury Generalnej rzucił Marek Biernacki, minister sprawiedliwości. W RMF FM powiedział: „Na pewno to śledztwo toczy się za długo i to jest niezrozumiałe. Opinia publiczna powinna mieć jasny i czytelny przekaz, że postępowanie zostało zakończone”. Biernacki dodał: „Nie może być tak, że śledztwo się toczy cały czas, a opinia publiczna o tym nic nie wie. Faktem jest też, i tu skłaniam się do optyki prokuratora generalnego, że prokuratorzy mogli wykonać wszystkie czynności na miejscu w Smoleńsku. Nie mieli, z tego co wiem, żadnych utrudnień ze strony rosyjskiej. Mogli wykonywać czynności procesowe i inne działania badawcze”. Wypowiedzi ministra, będące jawną próbą nacisku na rzekomo niezawisłą prokuraturę, nabierają dodatkowego kontekstu w świetle planów rządu. Biernacki wspomniał o nich w RMF FM: „Cała ta sytuacja z konfliktem między Prokuraturą Wojskową a Prokuraturą Generalną, mam nadzieję, wkrótce się skończy, jak dojdzie do uchwalenia nowej ustawy o prokuraturze. Ustawa ta likwiduje Prokuraturę Wojskową i wciela ją w szeregi prokuratury cywilnej. To jest jednak perspektywa pół roku albo roku, bo tyle będzie trwać procedowanie nad ustawą”.

Sygnał wysłany do prokuratorów wojskowych jest zatem dość czytelny: albo zakończycie śledztwo, albo po wchłonięciu was przez prokuraturę cywilną możecie mieć kłopot ze znalezieniem sobie miejsca. Jak na razie śledztwo smoleńskie przedłużone jest do 10 kwietnia 2014 r. Czy zostanie przedłużone o kolejne pół roku, czy też niewygodna dla rządu Tuska sprawa zostanie raz na zawsze zamknięta?

Cztery lata po katastrofie pod Smoleńskiem prokuratura wojskowa ma ostateczną fizykochemiczną ekspertyzę, która wyklucza eksplozję w rządowym TU-154 – twierdzi „Gazeta Wyborcza”. To potwierdzenie informacji „Gazety Polskiej”, która już kilka miesięcy temu podawała, że w okresie kampanii wyborczej i tuż przed obchodami IV rocznicy katastrofy smoleńskiej śledczy ogłoszą informacje zbieżne z zapotrzebowaniem rządu.

Przypomnijmy, że 17 stycznia 2014 r. prokuratura wojskowa ogłosiła, iż trzy tygodnie wcześniej otrzymała opinię fizykochemiczną dotyczącą obecności śladów substancji wybuchowych na Tu-154. „W konkluzji opinii fizykochemicznej biegli z Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego Policji (CLK) ustalili m.in., iż w poddanych analizie próbkach pobranych podczas sekcji ekshumowanych zwłok oraz z powierzchni wytypowanych miejsc i elementów szczątków ww. samolotu nie ujawniono śladów pozostałości materiałów wybuchowych oraz substancji będących produktami ich degradacji” – stwierdzili śledczy. Ale zaznaczyli, że szczegółowa informacja w sprawie tej opinii przedstawiona zostanie dopiero… po 31 marca 2014 r. Dziwaczne zachowanie śledczych wywołało wówczas konsternację u osób dążących do wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej. – Naczelna Prokuratura Wojskowa podała opinię, że nie ma opinii – skomentował w rozmowie z portalem niezalezna.pl Antoni Macierewicz, przewodniczący smoleńskiego zespołu parlamentarnego. A reprezentujący część rodzin smoleńskich mec. Piotr Pszczółkowski zapytał retorycznie: – Skoro prokuraturze potrzebna opinia uzupełniająca, to o jakich ustaleniach mowa? „Gazeta Polska” pisała wówczas: „Według naszych źródeł opinia CLK jest na tyle kompletna (co nie znaczy, że rzetelna), że płynące z niej wnioski można by szczegółowo przedstawić już teraz.” „Wyjaśnienia, których zażądała od CLK prokuratura, dotyczą jedynie kwestii technicznych i w żaden sposób nie mogą wpłynąć na treść konkluzji” – twierdzi nasz informator. „Zasięgnięcie opinii uzupełniającej – i wyznaczenie jej terminu dopiero na 31 marca – wyglądają więc na zwykły pretekst do przełożenia konferencji prasowej śledczych na kwiecień 2014 r.”

Według ustaleń „GP” wkrótce – być może też jeszcze przed obchodami IV rocznicy – poznamy również opinie w sprawie kopii nagrań z Jaka-40 i ze smoleńskiej wieży lotów oraz „mechanizm powstania uszkodzeń drewna brzozy”, która miała według komisji Millera ściąć skrzydło 80-tonowego tupolewa. „Gazeta Polska” pisała już w styczniu 2014 r.: Wszystko wskazuje na to, że treść wszystkich opinii szykowanych na wyborczą wiosnę będzie zbieżna z politycznym zapotrzebowaniem władzy. A zatem analiza próbek pobranych z Tu-154 „dowiedzie”, że żadnych śladów substancji wybuchowych nie było (mimo że profesjonalne urządzenia sygnalizowały ich obecność na miejscu katastrofy), taśmy z Jaka-40 potwierdzą rzekomą autentyczność stenogramów (Remigiusz Muś – jedyny świadek, który mógłby zaprotestować, bo słyszał co innego, popełnił samobójstwo w tajemniczych okolicznościach), badania brzozy wykażą zaś, że ścięła ona skrzydło tupolewa (choć śledczy zabezpieczyli drzewo do badań dopiero po 30 miesiącach od katastrofy, a w międzyczasie wkładano i wyjmowano z niego kawałki metalu).

WolneMedia.net