Może to prostsze, niż myślimy….
„Nasza” cywilizacja nie jest nasza.
Została założona przez najeźdźców. A właściwie ich hybrydowe potomstwo. Co właściwie znaczy czasem to samo. Bo czystokrwiste (mało zmieszane z ludźmi) potomstwo hybryd służy jako awatary dla dolnoastralowych dusz. Czyli jakby tu byli, tyle że nie w swoich oryginalnych ciałach, tylko w ziemskich kombinezonach.
Chociaż gdzieś w podziemnych bazach obcy najeźdźcy, ci niżsi rangą, też są.
Tak więc „nasza” cywilizacja jest na tych samych zasadach co ich.
Ma stromą strukturę społeczną, gdzie na dole są pracujący, dostarczający wszystkich dóbr ludzie (łącznie z mięsem, krwią i adrenochromem), a na szczycie obcy. Albo oryginalni, albo w hybrydowych ciałach. Bogactwo i energia idzie cały czas w góre, do szczytu piramidy poprzez wiele stopni. Każdy ma swoją pozycję na stopniach piramidy. I ludzkie wszy i mieszańce. Nic się nie zmieniło od starożytności. Może nazewnictwo tylko.
Myślałem o tym kiedyś, zadając sobie pytanie, jak udało się zmusić ludzi do funkcjonowania w piramidzie.
Najważniejszym było nauczenie ludzi gier o sumie zerowej.
Czyli wygrany i przegrany, albo przegrani.
I zamienilismy niemal każdą dziedzinę naszego życia społecznego na grę o sumie zerowej…
W rzeczywistości gra o sumie zerowej, czyli wygrany i przegrany, oznacza: lepszy i gorszy.
Dalej to już proste. Lepszy to powód do dumy, zwykle jest jakoś nagradzany. Gorszy to powód do wstydu i brak nagrody, albo i pogarda. I to jest klucz.
Zaczyna się w szkole, od stopni za naukę. Są lepsi i średni i gorsi…
I dzieci się wdrażają.
Więc potem nie dziwi fakt, że ci z wysokich stanowisk mało robią a dużo zarabiają, a ci co wykonują ciężką pracę zarabiają tylko na przeżycie.
W pewnej szkole w Kanadzie, gdzie uczono same indiańskie dzieci, pani nauczycielka, biała a jakże, napisała na tablicach 10 zadań i wybrała 10 dzieci do ich rozwiązania.
Każde dziecko rozwiązywało swoje zadanie, a po skończeniu, miało odwrócić się tyłem do tablicy.To był zwycięzca.
Dzieci nie chciały tak zrobić. Nauczycielka się wściekła, nawrzeszczała na dzieci, ale spytała, dlaczego tak się zachowują.
Dzieci odpowiedziały: Bo pani źle nas uczy.
Dlaczego źle ? Spytała nauczycielka.
Bo tak nie wolno robić. Nie wolno odwracać się do słabszych plecami, tylko trzeba pomóc, aby każdy mógł się cieszyć z nowej umiejętności.
Inny przykład.
W katolickiej misji w Afryce misjonarz dostał w darach sporo słodyczy. Postanowił swoim podopiecznym dzieciom zrobić przyjemność. Włożył słodycze do worka i powiesił na drzewie oddalonym kilkaset metrów od misji.
Zabawa miała polegać na tym, że dzieci będą się ścigać do tego drzewa, które dobiegnie pierwsze, to worek ze słodyczami będzie jego.
Dzieci długo nie mogły zrozumieć zasad zabawy. W końcu wzięły się za ręce i wszystkie dobiegły razem. Po czym zdjęły worek i każde wzięło sobie co chciało z tych słodyczy.
Czemu tak zrobiłyście, spytał misjonarz?
Bo to było bardzo niesprawiedliwe, żeby tylko jedno dziecko było właścicielem słodyczy. A tak, wszyscy mieliśmy te same prawa do zawartości worka !
Czemu te dzieci umiały postępować właściwie ?
BO BYŁY LUDZKICH ZASAD WSPÓŁŻYCIA SPOŁECZNEGO NAUCZONE W DOMU !
Bo rodzice funkcjonowali w płaskiej strukturze społecznej – właściwej społecznościom ludzkim.
A czego my uczymy nasze dzieci ?
I od tego trzeba zacząć. Od eliminacji, gdzie się da, gier o sumie zerowej.
autor: Adrem