Krótka rozprawa między trzema osobami: Panem, Wójtem a Plebanem, czyli mały poradnik, jak zdalnie załatwia się dziennikarza w III RP

sowa hajdarowicz

Księdzu Kazimierzowi Sowie nie przypadł do gustu artykuł na jego temat opublikowany w „Rzeczpospolitej”. Postanowił więc poskarżyć się na autora właścicielowi gazety – Grzegorzowi Hajdarowiczowi. Ten natomiast odpisał, iż ma nadzieję, że dziennikarz „jak najszybciej sam zmieni pracę i wyniesie się z jego spółki”. Wszystko otwartym tekstem i bez zażenowania na facebookowym profilu księdza Sowy…

Duchownego rozsierdził tekst Tomasza Krzyżaka zatytułowany „Ksiądz Sowa i przyjaciele”. Autor napisał tam m.in., że Sowa – nazywany ojcem Rydzykiem dla lemingów – „działa na pograniczu Kościoła i Platformy Obywatelskiej, 
i nie ukrywa, że z wieloma politykami tej partii utrzymuje przyjazne stosunki, udziela im ślubów i chrzci dzieci. Pojawiają się np. takie nazwiska: Aleksander Grad, Paweł Graś, Tomasz Arabski czy Sławomir Nowak.

Czytaj dalej „Krótka rozprawa między trzema osobami: Panem, Wójtem a Plebanem, czyli mały poradnik, jak zdalnie załatwia się dziennikarza w III RP”

Reklama

Dziennikarz śledczy Wojciech Sumliński: Publikacja tygodnika „Wprost” to kontrolowana detonacja bomby, która zbiera się nad Komorowskim

sumliński

Materiały, które publikuje „Wprost”, wyglądają, po pierwsze, na próbę kontrolowanego zdetonowania bomby, która nad prezydentem Komorowskim się zbiera. Po drugie, przekierowania tej detonacji na komisję weryfikacyjną ds. WSI – uważa dziennikarz śledczy Wojciech Sumliński. Sprawa tajnego aneksu do raportu z likwidacji WSI jest jednym z kluczowych, kardynalnych filarów, rzetelne ruszenie którego może zachwiać samymi fundamentami solidnego dotąd gmachu III RP.

Czy słoń może wisieć nad przepaścią przywiązany za ogon do stokrotki?

Teoretycznie rewelacje tygodnika „Wprost”, sympatyzującego z prezydentem Bronisławem Komorowskim, o przeciekach z Komisji Weryfikacyjnej WSI – i to przeciekach dotyczących właśnie Bronisława Komorowskiego! – publikowane właśnie teraz, nie muszą mieć związku z niczym innym i jeśli się ktoś uprze, może je uznać za świetną robotę niezależnych dziennikarzy. Przed wyciągnięciem takich, pochopnych, wniosków warto jednak pamiętać, że teoretycznie można udowodnić wszystko, nawet to, że słoń może wisieć nad przepaścią przywiązany za ogon do stokrotki, a to – przyznacie Państwo – w praktyce może być już trudne do udowodnienia.

O co zatem naprawdę chodzi w rewelacjach „Wprost”? Prześledźmy chronologię wydarzeń.

WIOSNA 2014

W kwietniu br. publicznie zapowiedziałem publikację książki o Bronisławie Komorowskim, z której opinia publiczna dowie się, kim naprawdę jest prezydent RP. Zapowiedziałem, że książka będzie udokumentowana i pełna faktów, których nie sposób podważyć. Zapowiedziałem też ujawnienie jednego ze źródeł – za jego wiedzą i wolą. To były wysoki rangą oficer WSI, mój były informator, który dowiedziawszy się, że jest w ostatnim stadium choroby nowotworowej i że zostało mu w najlepszym razie kilka miesięcy życia, pojednał się z Bogiem – w którego wcześniej nie wierzył – i otrzymał od spowiednika niezwykłą pokutę: upublicznienie wszystkich swoich łotrostw, jako oficera WSI, wykraczających dalece poza złodziejstwo na gigantyczną skalę, a częstokroć polegające na niszczeniu innych ludzi – bo z tego na dobrą sprawę składała się jego służba. Szkopuł w tym, że upubliczniając wiedzę o sobie oficer ów ujawnia tak naprawdę szokująca wiedzę o naszym kraju i jego wojskowych specsłużbach w ogóle i zupełnie niejako przy okazji – o najważniejszych osobach w państwie… Na upublicznienie materiałów oficer wybrał mnie, bo – jak twierdził – ponoć poruszyła go narracja moich książek. Gdy spotkaliśmy się, dał mi do wglądu sto stron dokumentów z klauzulą „ściśle tajne” i pozwolił odsłuchać kilkadziesiąt minut nagranych rozmów. Wiele w życiu widziałem i wiele słyszałem, ale chyba nic nie było dla mnie równie szokujące!

To i jeszcze dwa tysiące takich stron plus kilkadziesiąt godzin nagrań otrzymasz od notariusza. Mam jeden warunek: wolno ci to ujawnić, gdy mnie już nie będzie i gdy moja rodzina wyjedzie już z kraju, bo to na nich spadnie odium tego, co przez całe swoje zawodowe życie robiłem, to na nich spadnie siła tego pandemonium, które po tej publikacji musi się rozpętać…

Sejmowa Komisja Obrony Narodowej

Choć miałem wiele wątpliwości, warunek przyjąłem. Ustaliliśmy, że co by się nie działo, termin nieprzekraczalny publikacji, to pierwszy kwartał 2015 roku…

Okazało się, że mój rozmówca nie blefował. Utwierdziły mnie w tym trzy fakty: prawdziwość przekazanych mi informacji (z owych stu stron otrzymanych do wglądu), które w tzw. międzyczasie zdążyłem zweryfikować, rozmowa ze spowiednikiem oficera oraz fakt, że kilka miesięcy po spotkaniu z owym oficerem byłem na jego pogrzebie… Po co miałby prowadzić „grę” wobec mnie ktoś, kto za chwilę umrze?

Całość tego niezwykłego spotkania opisałem w wydanej w tym roku książce pt. „Z mocy nadziei”, zaś w kwietniu publicznie zadeklarowałem, że po Nowym Roku – o ile w tzw. międzyczasie nie spadnie mi na głowę cegła w drewnianym kościele, nie zostanę współpracownikiem Bin Ladena, zabójcą Kennedy’ego, itp. – opublikuję książkę poświęconą prezydentowi Bronisławowi Komorowskiemu, która z pewnością poruszy i zainteresuje opinię publiczną.

Dlaczego powiedziałem o tym publicznie? Ponieważ informator, któremu bezwzględnie ufam – jeden z ostatnich takich – człowiek doskonale poinformowany, poprosił mnie o spotkanie, zorganizowane „okrężną” drogą, i słowo w słowo powtórzył moją rozmowę z oficerem WSI. Na moje pytanie: skąd to wszystko wiesz? – odparł krótko. Zadaj raczej inne pytanie: „czy jeśli wiem to ja, to czy nie wiedzą tego inni?”. I dodał: „ Będzie się działo. Uważaj na siebie”.

Zrozumiałem, że moje spotkanie zostało zarejestrowane przez ludzi, którzy nie powinni o nim wiedzieć. Zrozumiałem zarazem, że skoro wiedzą ONI, to powinna wiedzieć także opinia publiczna…

Od tamtej pory mówię o tym wszędzie, gdzie tylko mam okazję: od TV Republika, poprzez Radio WNET, czy portale internetowe na spotkaniach autorskich skończywszy. I wszędzie zapowiadam, że o ile nikt mi nie przeszkodzi, książka powstanie – na dobrą sprawę jej zręb już powstaje, ten proces jest w toku…

LIPIEC 2014

W toku jest także inny proces, bardzo głośny choć przecież totalnie „zaciszony” – proces karny z moim udziałem, którego „kamieniem węgielnym”, pierwszą przyczyną, były spotkania Bronisława Komorowskiego, wówczas marszałka Sejmu, z dwoma oficerami wojskowych służb tajnych: pułkownikiem Leszkiem Tobiaszem oraz pułkownikiem Aleksandrem L. W trakcie owych spotkań Bronisław Komorowski, druga osoba w państwie, rozmawiał z oficerami służb tajnych o tym, jak w sposób nielegalny, całkowicie sprzeczny z prawem, zdobyć najbardziej tajny z tajnych dokumentów, Aneks do raportu Komisji Weryfikacyjnej WSI. I nie przeszkadzał w tym marszałkowi Sejmu fakt, iż o jednym z tych dwóch rozmówców miał informację, iż może mieć on związki z rosyjskim wywiadem…

Z tych trzech ludzi: Leszek Tobiasz, Aleksander L. [Lichocki], Bronisław Komorowski – tylko ten ostatni może złożyć zeznania przed Sądem.

Pułkownik Leszek Tobiasz, który był wzywany do Sądu kilkukrotnie nigdy się w Sądzie nie stawił – można się tylko domyślać dlaczego, bo sam swoich nieobecności nie usprawiedliwiał – i nigdy się już nie stawi. Przed kolejnym terminem, po którym w razie kolejnego niestawiennictwa Sąd miał rozważyć doprowadzenie świadka, pułkownik Leszek Tobiasz zmarł w niejasnych okolicznościach, podczas zabawy tanecznej w Radomiu.

bce1da501723bc4750254edc8628d3dd,2,0

Tym samym definitywnie pogrzebana została szansa na planowane konfrontacje tego arcyważnego świadka z Bronisławem Komorowskim, z Krzysztofem Bondarykiem, z Pawłem Grasiem, z Aleksandrem L. [Lichockim] i kilkoma innymi osobami…

Drugi uczestnik tajnych rozmów, pułkownik Aleksander L. [Lichocki], korzysta z prawa oskarżonego i generalnie na rozprawach milczy…

Pozostaje trzeci z uczestników bezprecedensowych spotkań – Bronisław Komorowski. Jak wiadomo, prezydent żyje, ma się dobrze i jako świadek, będzie miał obowiązek składania zeznań.

Jedyny szkopuł polegał na tym, że przez długi czas nie było przesądzone, czy zostanie wezwany. Tak było aż do lipca br. Na ostatniej wakacyjnej rozprawie, po miesiącach analiz, Sąd podjął jednak decyzję: wezwał głowę państwa na świadka, uznając, że choć Bronisław Komorowski jest Prezydentem RP, to jest także obywatelem! To absolutny precedens pokazujący, że nikt, nawet jeśli jest Prezydentem Polski, nie powinien stać ponad prawem!

Prezydent został wezwany na 10 września, z opcją, że jeśli ten termin by mu nie odpowiadał – w końcu to Prezydent kraju – niech wskaże termin inny.

Wszyscy, także Sąd, dostosują się do kalendarza głowy państwa, ale co do zasady Prezydent ma się stawić i przy otwartej kurtynie odpowiadać na pytania wszystkich stron – kropka. Ja dla pana Prezydenta przygotowałem na „dzień dobry” – niejako na wejście – 200 pytań i od miesięcy zapowiadam, że pytania te, to dla pana Prezydenta będzie zapewne niemały kłopot… Co więcej, w Sądzie leży mój wniosek o przesłuchanie w charakterze świadka kolejnego oficera WSI – ten dla odmiany żyje, choć „zafundowano” mu areszt i z tego co wiem, nie szczędzono tam „atrakcji”. Oficer ten, to kolejny były znajomy Bronisława Komorowskiego i dysponent niezwykle interesujących nagrań z udziałem głowy państwa. Wniosek w sprawie tego świadka ma dopiero zostać przez Sąd rozpatrzony…

x5

I na to wszystko, na tę bardzo „interesująco” z punktu widzenia wiedzy o prezydencie RP zapowiadającą się jesień i przełom roku – a także na zapowiedzi o powstaniu Sejmowej Komisji Śledczej w sprawie działalności Komisji Weryfikacyjnej WSI – nakładają się rewelacje sympatyzującego z prezydentem Bronisławem Komorowskim (w gestii którego tajny Aneks znajduje się od lat) tygodnika „Wprost”… Taki przypadek…

Warto zatem zadać sobie pytanie, którego stawiania nauczył mnie jeden z moich mentorów, prokurator Andrzej Witkowski: cui bono?, czyli kto ma na tym zyskać? Kto ma zyskać na próbie rozbrojenia tykającej bomby i jednoczesnym obrzuceniu błotem Komisji Weryfikacyjnej WSI?

Znalezienie odpowiedzi na to pytanie nie jest trudne – z pewnością łatwiejsze, niż sprawdzenie w praktyce, czy słoń naprawdę może wisieć nad przepaścią przywiązany za ogon do stokrotki.

CZYTAJ TAKŻE:

„Wprost” szykuje materiał przykrywkowy, który ma chronić Komorowskiego. Prezydent wkrótce stanie przed sądem.

Były weryfikator WSI: „Może materiał we ‘Wprost’ ma uzasadniać powołanie komisji śledczej przeciwko Macierewiczowi?”.

Afera podsłuchowa to finalna faza scenariusza rozbiorowego – Grzegorz Braun

grzegorz braun

Kolejnym etapem będzie już niezadługo odpalenie tzw. kryzysu finansowego, bo i w finansach trzeba stwierdzić wyraźnie, że to nie żaden kryzys, tylko rezultat działań międzynarodowych lichwiarzy, będących w istocie właścicielami Polski. To dla nich i na nich obecnie pracują Polacy przywiązani niczym chłopi pańszczyźniani każdy do swoich kredytów. Ci lichwiarze w dowolnym momencie, według swego uznania proklamują po prostu bankructwo państwa polskiego, a co gorsza – doprowadzą wcześniej do sytuacji, że Polacy nawet nie będą takiego państwa żałowali. Z reżyserem Grzegorzem BRAUNEM rozmawia Aldona Zaorska

Czy zaskoczyła Pana treść nagranych rozmów, czy wręcz przeciwnie – po rządzie Tuska trudno było oczekiwać czegokolwiek innego?

Zaskoczony treścią tych nagrań może być tylko ktoś, kto nie zdaje sobie sprawy, na jakim świecie żyje. Żyjemy w świecie demokracji, która właśnie w takich okolicznościach odkrywa swoje paskudne oblicze. Rządzi nami byle kto i nie wiadomo kto. Przecież ci ludzie, którzy nam się w tych rozmowach tak szeroko prezentują nie mogą być uważani za szczyt władzy w naszym kraju. To są amatorzy i gówniarze. Problem w tym, że nie jesteśmy w stanie się zorientować, kto ich zatrudnił w charakterze marionetek. Prawdziwi właściciele Tuska, Sikorskiego, Belki czy Grasia ciągle chowają się za kulisami tego teatru. Jednocześnie są zbyt profesjonalni, żeby się ujawniać. Chcę podkreślić – obecna sytuacja to nie jest kryzys demokracji, przeciwnie to jest norma demokracji.

Co jest najważniejsze w całej podsłuchowej aferze?

Cała ta sprawa jest w sposób drastyczny i katastrofalny niszcząca dla państwa polskiego. Myślę, że niezależnie od tego, kto podsłuchiwał, kto nagrywał, kto przekazywał, a kto publikuje, niezależnie od tego, jakie autorzy i uczestnicy tej autodemaskacji systemu mieli cele i oczekiwania, to rezultatem jest przede wszystkim dalsza totalna destrukcja państwa polskiego, porównywalna wyłącznie pod względem rozległości skutków z zamachem smoleńskim 2010 r. I być może o to właśnie chodzi – nie skupiając się na tym, kto te nagrania zamówił i kto operację sprawnie przeprowadził, i jakie kanały zostały wykorzystane do puszczenia tego w obieg – muszę powiedzieć, że rzecz doskonale mieści się w scenariuszu rozbiorowym państwa polskiego. Mogę powołać się na to, że w ciągu minionych lat szereg razy wyrażałem przypuszczenie, że w tym scenariuszu rozbiorowym jako nieodzowny musi się pojawić element spektakularnej kompromitacji państwa polskiego zarówno na arenie międzynarodowej, jak i wobec własnych obywateli. No i mamy taki element.

O co więc chodzi?

Z jednej strony o wyizolownie państwa polskiego na arenie międzynarodowej, tak żeby było zdane na łaskę i niełaskę scenarzystów, którzy mają w ręku nasze losy, a z drugiej – o taką kompromitację Polski w oczach jej własnych obywateli, żeby – kiedy już przyjdzie (a przyjdzie niedługo) faza finalna instalacji na naszym terytorium zrębów alternatywnego tworu państwowego połączonego z odebraniem narodowi polskiemu suwerenności na jego własnym terytorium – żeby wówczas znaczna część obywateli zniechęconych do własnego państwa, rozczarowanych, pełnych goryczy i pogardy wobec tych, którzy tworzą tę atrapę fasady państwowości, przyjęła z ulgą, a może nawet z radością alternatywne rozwiązania polityczne, które w dodatku zostaną przedstawione jako scenariusz ratunkowy dla Polski.

Czyli afera podsłuchowa to kolejne zdarzenie z całego ciągu zaplanowanych zdarzeń. Jaki więc będzie kolejny etap?

Sądzę, że kolejnym etapem będzie już niezadługo odpalenie tzw. kryzysu finansowego, bo i w finansach trzeba stwierdzić wyraźnie, że to nie żaden kryzys, tylko rezultat działań międzynarodowych lichwiarzy, będących w istocie właścicielami Polski. To dla nich i na nich obecnie pracują Polacy przywiązani niczym chłopi pańszczyźniani każdy do swoich kredytów. Ci lichwiarze w dowolnym momencie, według swego uznania proklamują po prostu bankructwo państwa polskiego, a co gorsza doprowadzą wcześniej do sytuacji, że Polacy nawet nie będą takiego państwa żałowali.

I co wtedy?

Wówczas pojawią się „dobroczyńcy” „zbawiciele” i „wielcy przyjaciele Polaków” którzy zaproponują programy naprawcze, restrukturyzację finansów państwa, będącą w istocie jeszcze mocniejszym uwikłaniem Polaków w piramidę finansową, w której zresztą już tkwimy. Myślę, że do zalegitymizowania tego wszystkiego będzie potrzebne jednoczesne odpalenie kryzysu politycznego o charakterze militarnym, może nawet wojennym. Chociaż pan minister Sienkiewicz i jego koledzy dawno już wylecą z roboty, ale szykowany przez nich aparat państwa policyjnego, z którym już mamy do czynienia, zostanie użyty do pacyfikacji resztek narodu.

To jest pewna ironia tej sytuacji, że wątek finansowy, który pojawił się w rozmowach pierwszoplanowych finansistów, reprezentujących w Polsce interesy owych lichwiarskich banków, mógł paradoksalnie przyczynić się do ujawnienia całej afery. Bo czy przypadkiem ci ludzie, posuwając się do prób emisji większej ilości papierowego pieniądza, czym usiłowali być może podreperować swoją bieżącą sytuację, nie popełnili największego grzechu, próbując dokonać tego bez porozumienia z gangsterami, którzy mają ich los w swoim ręku? W każdej mafii największym przestępstwem jest przecież okradanie swoich bossów. Być może do tego w Polsce doszło – może tych nowych banknotów wydrukowali nieco więcej niż starych – więc międzynarodowe konsorcjum lichwiarzy upomniało się po prostu o swoje.

Wątek finansowy nie jest tu jedyny…

Nie jest. Mamy tu także politykę zagraniczną. Oczywiście przywódcy państw na świecie orientują się lepiej niż my, kim w istocie są takie kreatury, jak minister Sikorski. Oni przecież mają kompletne dossier tego człowieka i świetnie wiedzą że jest to człowiek tak niepoważny, skoro np. gotów był używać swojej rządowej karty płatniczej, żeby nią regulować należności za różne uciechy świadczone mu za granicą. Do jego wad, jak się okazuje, należy również nieprzezorna gadatliwość. Jego właściciele i międzynarodowa opinia na najwyższym szczeblu świetnie się w tym orientują.

Jaki jest więc cel tych nagrań?

Mają ostatecznie wytrącić polskiej polityce, ktokolwiek będzie nią kierował, możliwość prowadzenia poważnych rozmów z poważnymi partnerami. Z całego tego spektaklu ma wypłynąć jeden wniosek państwo polskie nie jest partnerem do jakichkolwiek poważnych rozmów i ustaleń, bo jeśli nawet zostaną zawarte, to prędzej czy później zostaną wypaplane i będzie można sobie o nich poczytać w prasie bulwarowej.

Ale nagrania te dają szansę opozycji. Notowania PiS rosną…

Być może istnieje też taki wariant scenariusza rozbiorowego, w którym mieści się nawet powierzenie na jakiś czas zewnętrznych znamion władzy politykom pełniącym obowiązki patriotów. Być może dlatego też ta akcja podsłuchowa została odpalona, że właśnie przychodzi na to pora. Może trzeba dopuścić patriotów do władzy po pierwsze po to, żeby w czasie kryzysu finansowego znalazły się kozły ofiarne, na które będzie można zwalić za niego winę, a po drugie -żeby to nie kompletnie skompromitowani gangsterzy i złodzieje z Platformy Obywatelskiej, tylko patrioci z Prawa i Sprawiedliwości wystąpili w charakterze żyrantów pewnych rozwiązań, które do finalizacji scenariusza rozbiorowego są również konieczne. Być może to właśnie patrioci są potrzebni do tego, żeby podżyrować zaangażowanie Polski w konflikt wojenny, w wyniku czego zostanie przeprowadzony jakiś np. transfer uchodźców do Polski na większą skalę, za którym pójdzie np. zmiana prawa.

W tej aferze celowo są rozmywane najważniejsze problemy, czyli np. nie podejmuje się tematyki rozmów, tylko kwestię legalności nagrań, nie tego, kto i co mówi, tylko tego, kto nagrał. Polacy mają nie zauważyć scenariusza, o którym Pan mówi, a politycy nie zdają sobie sprawy, jak bardzo są pionkami w tej grze? A może chodzi o to, że chcą po prostu zrealizować własne interesy i odwracają w ten sposób od nich uwagę opinii publicznej?

Pewnie zachodzą tu wszystkie wymienione przez Panią czynniki. W każdej tego typu operacji na górze są wielkie plany, a na dole własne, partykularne interesy. Jedno nie wyklucza drugiego i trzeciego jednocześnie. Sądzę jednak, że uczestnicy tej afery są „za krótcy” żeby tak długofalową operację przeprowadzić i odpalić w ramach zwykłych gangsterskich rozrachunków. Myślę więc, że rzeczywiście na polskiej szachownicy pionki przestawiają możni tego świata. Myślę, że równie dobra jest hipoteza, że mamy efekty przestawienia wajchy przez imperium amerykańskie, jaki i hipoteza, że to Rosjanie ze swojej strony wajchę przeciągają, żeby utrudnić życie Amerykanom. Wszystko to jest równie prawdopodobne. Oczywiście ten scenariusz rozbiorowy jest rozwojowy i ulega modyfikacjom niemalże „ze sceny na scenę” ale priorytety muszą być i będą zachowane. Natomiast jak ostatecznie przebiegnie, wiedzą tylko ci, którzy go piszą.

Czyli kto?

Ja nazywam finalny efekt tego scenariusza kondominium rosyjsko-niemieckim pod żydowskim zarządem powierniczym. Do tego to wszystko zmierza i aktualne konwulsje państwa polskiego idealnie do niego pasują. To najlepsza odpowiedź, jaką mam, na pytanie o autorów tego scenariusza.

Nie ma Pan wrażenia, że zamiast informacji mamy coraz więcej dezinformacji? W pierwszych doniesieniach była mowa o fachowcach wysokiej klasy, być może nawet z obcego wywiadu i profesjonalnym sprzęcie. Teraz o spisku trzech kelnerów i zwykłym dyktafonie. Ktoś powiedział za dużo i rozpaczliwie próbuje to teraz odkręcić, przy okazji robiąc z Polaków idiotów?

„Spisek kelnerów” czy nawet „baronów węglowych” – to są teorie tyle samo warte, co wersja, w której Oswald sam strzelał do Kennedy’ego, a Rywin działał na własną rękę. Ale oczywiście na poziomie lokalnym, krajowym, skoro okazuje się, że „dziennikarze śledczy” i „kelnerzy” znają się z pewnym „biznesmenem” z Legnicy – to trudno nie zastanowić się nad udziałem w tej kombinacji gangu Grzegorza Schetyny. Ja nie przypuszczam, żeby ktokolwiek na Dolnym Śląsku mógł od lat prosperować w interesach bez autoryzacji ze strony „układu wrocławskiego” Że ten układ jest przez międzynarodowych graczy wciąż poważnie obstawiany, to nie ulega wątpliwości. Przypominam, że w ostatniej dekadzie w warszawskiej prasie, także zwanej niezależną pojawiały się przymiarki Schetyny do roli„mocnego człowieka” który jaki jest, każdy widzi, ale on przynajmniej zrobi z tym wszystkim porządek. Więc może brany jest pod uwagę i taki wariant pośredni.

Jaki?

Wspomina się o tzw. rządzie fachowców. Ja nie wykluczałbym, że do takiej roli szykowani są ludzie właśnie z okolic Wrocławia. Proszę np. zwrócić uwagę na towarzystwo spod znaku Kongresu Obywatelskiego – to dość mglista inicjatywa, dość luźne forum, ale wiadomo np., że służy ono do lansowania się m.in. takich ludzi, jak Mateusz Morawiecki, szef Banku Zachodniego. Jego nazwisko już parę lat temu było wymieniane na giełdzie kandydatów do rządu. A zatem nie zdziwiłbym się, gdyby pojawił się on jutro przynajmniej w szeroko rozumianym zapleczu tzw. „rządu technicznego” On, a może jeszcze i pan Zbigniew Jagiełło z PKO? Takie zaplecze mogłoby gwarantować płynne przejście od „rządu technicznego” do „rządu fachowców”o silnie patriotycznym profilu. Co ci akurat finansiści mają wspólnego z „układem wrocławskim”? Otóż mają w biografiach – podobnie zresztą jak Schetyna – piękną kartę, tj. działalność w „Solidarności Walczącej”. To jest chyba ostatnia taka piękna, jeszcze niezgrana karta, którą nasi scenarzyści zdecydują się być może wreszcie włączyć do gry właśnie np. do zalegitymizowania Schetyny. Warto odnotować dyskretne lansowanie tej legendy, za pomocą np. świeżej publikacji książkowej o„SW” Problem w tym, że to jest legenda mocno załgana i jeśli ktoś zechce na niej budować nowe państwo, to warto żeby najpierw przenicował łżebiografie takich właśnie graczy jak Schetyna.

Naprawdę proszę zachować daleko posuniętą ostrożność w zachwycaniu się czymkolwiek, co pochodzi z Wrocławia i okolic.

O historycznych uwarunkowaniach, o tym, że jest to teren najsilniej spenetrowany i najgłębiej nasycony agenturą jeszcze w czasach, gdy stacjonowały tam sztaby Północnej Grupy Wojsk Armii Czerwonej. Tamtejsze elity – wyżej wymienionych nie wyłączając – były wyłaniane i selekcjonowane, a co najmniej bacznie monitorowane przez takich fachowców, jak np. tow. płk Putin, który stacjonując w pobliskim Dreźnie, patronował od tamtej strony, także po linii STASI narodzinom „układu wrocławskiego”

Nota bene – Wrocław przewidziany jest niewątpliwie na jedną ze stolic regionalnych owego „kondominium” o którym wyżej wspominałem. Co zresztą wcale nie wyklucza możliwości, że na jakiś czas wam tu w Księstwie Warszawskim może nawet zostawią trochę Polski – na miarę skansenu albo rezerwatu indiańskiego.

Może taki rząd, odwołujący się do legendy „Solidarności Walczącej” to nie taka zła perspektywa?

Może. Ja tylko stwierdzam fakt: i ten układ tworzą ludzie głęboko uwikłani i uzależnieni od centrów zawiadowczych zlokalizowanych poza terytorium Polski. I dlatego, obawiam się, nie będą w stanie nawet gdyby chcieli – odwrócić generalnego trendu. Mogą więc zostać wykorzystani jako pożyteczni żyranci na przejściowym etapie. Dają oni, z punktu widzenia naszych zewnętrznych scenarzystów, pełną rękojmię bezpieczeństwa – nie mają bowiem w gruncie rzeczy żadnych poważniejszych koncepcji antysystemowych. W każdym razie to właśnie wynika np. ze znanych mi wystąpień na forum Kongresu Obywatelskiego czy z lektury prasy związanej ze środowiskiem „SW” To są jakieś „republikanizmy” całkowicie niegroźne dla lichwiarzy – bo uznające etatystyczne status quo. Albo działania na niwie „polityki historycznej” – ważne i skądinąd sympatyczne – ale mieszczące się w granicach właśnie owego wyżej przywołanego rezerwatu dla Polaków. Ja jestem sceptyczny wobec tych naszych „republikanów” także dlatego, że projektują oni porządek państwowy wedle zasad masonerii – porządek, w którym tradycja narodowa i tradycja katolicka może nawet będą tolerowane, ale mają stać w kącie i nie mieszać się do polityki, podczas gdy pryncypia ustanowione w lożach Paryża, Londynu czy Berlina będą transmitowane na Polskę.

Czy więc możliwa jest jakakolwiek realna zmiana?

W obecnej sytuacji każda próba realnych zmian systemowych, np. próba zaprowadzenia w Polsce naprawdę wolnego rynku i wyprowadzenia Polaków z piramidy finansowej (MFW) zostanie łatwo spacyfikowana po rozpętaniu w mediach na całym świecie„kampanii antyfaszystowskiej” której głównym hasłem będzie „ratowanie demokracji” w Polsce. Ale to nie znaczy, że nie należy takich planów snuć i takich oczekiwań wyrażać Bo sytuacja przecież się zmieni i to szybciej niż się spodziewamy.

Wracając do „afery podsłuchowej”- może chodzi o ukrycie pod podsłuchami większej afery. W jej tle całkowicie przepadły takie informacje jak komisja sejmowa nt. dochodów Kwaśniewskiego czy nowelizacja prawa dokonana przez rząd, dzięki której Polska będzie wypłacała świadczenia emerytalne nawet 50 tys. ocalałych Żydów, ich małżonkom, a nawet dzieciom zamieszkującym poza naszym krajem z tytułu szkód doznanych ze strony nazistów i bolszewików na ziemiach polskich w czasie wojny i okresu stalinowskiego. Internauci wprost zastanawiają się, jak wielki przekręt zostanie pod nią ukryty. A może powrót do tematu nielegalnych dochodów Kwaśniewskiego (komisja sejmowa) i obecna afera taśmowa to wojna o schedę po Jaruzelskim? Może jest to po prostu wojna sierot po żydokomunie z wojskówką, czyli układu z Magdalenki? Mają rację?

To są bardzo trafne spostrzeżenia i oczywiście one tworzą bardzo istotny kontekst tego, co się dzieje. Może być i tak. Ale jak powiedziałem wyżej – niezależnie od tego, jak prowadzą między sobą swoją rozgrywkę ci miejscowi łajdacy, to tak szeroko zakrojonych działań z międzynarodowym rezonansem medialnym nikt z nich nie poważyłby się przeprowadzić, nie mając autoryzacji ze strony swoich właścicieli. Na tę rozgrywkę musiała dać przyzwolenie przynajmniej część ośrodków zagranicznych zawiadujących polską sceną polityczną. Widać to szczególnie po tym, że orkiestra pudeł rezonansowych, jaką tworzą postpeerlowskie media, zaczęła nagle grać na inne nuty. Możemy obserwować, jak zasłużeni funkcjonariusze frontu ideologicznego, wytrawni propagandyści w rodzaju Moniki „Stokrotki” Olejnik i jej kolegów, wykorzystują tę okazję po to, żeby się uwiarygodnić na nowy etap. Ich buńczuczne wypowiedzi i nagłe zniesienie taryfy ulgowej, jaką do tej pory stosowali wobec warszawskiej władzy, pozwala przypuszczać, że właśnie do wielu wysokich funkcjonariuszy frontu ideologicznego dotarły już nowe rozkazy i że potępiając działania rządu Tuska i ABW, po prostu je wykonują.

A pomijając już aspekt ich zachowania – jak ocenia Pan akcję ABW w siedzibie„Wprost”?

Dlaczego ta akcja słabo im poszła? Być może wycofanie się funkcjonariuszy ABW wynikło z tego, że po wkroczeniu do redakcji natknęli się w niej na funkcjonariuszy wyższych rangą, starszych stopniem, godniejszych funkcją i pełniących bardziej odpowiedzialne role, np. role „dziennikarzy śledczych”? Taka myśl się nasuwa. Muszę jednak przyznać, że mnie śmiech pusty ogarnia, kiedy przyglądam się temu spektaklowi, w którym etatowi propagandyści i dezinformatorzy opinii publicznej przyjmują pozy obrońców wolnego słowa i państwa prawa. To żałosne. Mniej śmieszne w całej tej sytuacji jest to, że te pozy biorą za dobrą monetę także dziennikarze pełniący obowiązki prawicowo-patriotycznych. I tak różne kanapy z salonu warszawskiego podpierają się wzajemnie, bo nikt tu nikomu na dłuższą metę krzywdy nie chce zrobić. Dlatego bardziej od tych funkcjonariuszy mierzi mnie „dziennikarstwo niepokorne” tych ludzi, którzy z dziennikarzami jawnie gadzinowymi de facto przyjmują jednolity front. Tacy ludzie jak Janke, Warzecha, Zaręba – to nie są dziennikarze, którzy by o czymkolwiek istotnym opinię publiczną kiedykolwiek poinformowali – to są zawodowi „moderatorzy” dyskursu publicznego, którzy rano są funkcjonariuszami „GWiazdy śmierci” a po południu są bardzo niezależni i niepokorni w PoRoninie. Trzeba, żeby w tej sytuacji odbiorcy zastosowali należyty dystans i krytycyzm, także w stosunku do tych, którzy po stronie obozu patriotycznego angażują się w tę akcję.

Dlaczego?

Ponieważ ani się obejrzymy, jak być może na gruzach rządu Tuska (którego lata sprawowania władzy zostaną przykładnie skrytykowane i potępione – niczym „błędy i wypaczenia” Stalina w referacie Chruszczowa) ukonstytuuje się pod szyldem jakiegoś rządu fachowców pierwsza administracja całkiem nowego projektu politycznego, który ostatecznie wyprostuje ścieżkę prowadzącą do kondominium rosyjsko-niemieckiego pod żydowskim zarządem powierniczym.

Tusk zapowiada, że nie ustąpi i kompletnie lekceważy zdanie Polaków. Co więc powinniśmy teraz zrobić?

Być może Tusk i Komorowski nie zostali jeszcze dokładnie poinformowani, co mają myśleć, mówić i jakie działania podjąć i dlatego zajmują takie a nie inne stanowisko. Ale wystarczy jedna rozmowa, by je zmienili. Kiedy Donald Tusk został poinstruowany, że ma nie brać udziału w wyborach prezydenckich, to się temu szybciutko podporządkował, więc i teraz zrobi to, co mu jego właściciele polecą. Zobaczymy, jakie będą te polecenia. To się wkrótce okaże.

Jeśli Polacy nie znajdą obrońców w elicie politycznej, w której być może w ostatniej chwili obudzą się jakieś instynkty patriotyczne, albo nie będzie to siła wystarczająca, aby mogli się obronić przed inwazją i instalacją tego nowego projektu na terytorium Polski, to trzeba, aby wyzbywając się złudzeń, ale nie wyzbywając ducha, okopali się tam, gdzie kto może, nie dali się pozabijać ani bardziej obrabować.

Trzeba po prostu starać się dotrwać w jakiej takiej kondycji do czasu, gdy ukonstytuowanie się w Polsce suwerennej władzy będzie możliwe. A o kondycję trzeba dbać – najlepiej realizując program: KOŚCIÓŁ–SZKOŁA–STRZELNICA. Na tych łamach polecałem go już parokrotnie. Teraz przypomnę tylko, że w Polsce mamy ponad 10 tys. parafii. Gdyby choć tylko w co dziesiątej z nich Tradycja katolicka (ta przez wielkie „T” pisana) była kultywowana, gdyby choć w co dziesiątej powstała własna polska szkoła z salą lub terenem do ćwiczeń strzeleckich, wówczas – kiedy przeminie ta zawierucha, której właśnie w tej chwili kolejny podmuch odczuwamy – państwo polskie będzie miało się z czego podnieść. A co dziś? Nie dać się sprowokować, nie podejmować tej gry w czasie wybranym przez przeciwnika. Jeśli teraz ktoś będzie chciał Polaków wyciągnąć „na Majdan” – to proszę najpierw sprawdzić. Nie zniechęcam nikogo do aktywności obywatelskiej, jednak sądzę, że akcyjność w tej sprawie oderwana od programu Kościół–Szkoła–Strzelnica łatwo może zostać przejęta przez naszych scenarzystów. A zatem – działajmy, ale profesjonalnie, żadnej amatorszczyzny. Angażujmy się, owszem, w bieżącą grę polityczną – przede wszystkim zadbajmy o patriotyczną bazę w naszych lokalnych wspólnotach: 1050 POLSKICH SZKÓŁ I STRZELNIC W 1050 PARAFIACH NA 1050-LECIE CHRZTU POLSKI.

Rozmawiała Aldona Zaorska

Padre.info.pl za”Warszawska Gazeta” nr 26/2014

https://tajnearchiwumwatykanskie.wordpress.com/category/afery-tuska/

 

Odwracanie kota ogonem. Czyli o tym, jak dozgonni klakierzy upadającego Tuskowego rządu nierządu rozpaczliwie próbują przekierować uwagę gawiedzi z CO na KTO

How_I_Sits

Na początek zagadka. Kto to powiedział? „Jestem poruszony zawartością tych taśm. Dziękuję dziennikarzom, za wspieranie demokracji poprzez ujawnienie kompromitującego przypadku skandalicznej korupcji politycznej (…). Miliony Polaków mogły poznać dzięki tym nagraniom kulisy kuchni politycznej kompromitującej obecny rząd”…

Porównując obecny rząd do pokojówki mogę obrazić ludzi wykonujących ten uczciwy zawód. Używam jednak tego porównania, by wyjaśnić, jak absurdalna jest próba przekierowania uwagi ws. afery taśmowej z tematu CO na KTO. Rozumiem ławę oskarżonych z PO, którzy niczym pokojówka złapana na kradzieży, próbują skierować naszą uwagę na pytanie „kto nagrał” jej kradzież. Nie akceptuję jednak, gdy tę linię obrony powielają media.

sprzątaczka

Rolą mediów jest w uczciwy sposób wyjaśnić opinii publicznej, co jest w treści rozmów ważne i dlaczego, a nie rozpylanie mgły informacyjnej i przekierowanie sprawy na poboczne tory. Cokolwiek sądzimy o Sylwestrze Latkowskim czy „Wprost”, to największa kompromitacja w tej sprawie – to zarówno: totalny brak bezpieczeństwa państwa oraz kompromitująca treść zawieranych dealów i polityczna korupcja, jaka została ukazana w tych nagraniach.

zaufanie

Ok, weźmy pod uwagę opcję: Nagrywający od lat postawił sobie za cel skompromitowanie najważniejszych ministrów, szefów spółek skarbu państwa i prezesa NBP. Czy byłby to w stanie zrobić, gdyby na nagraniach było tylko parę przekleństw, ale tak naprawdę obywatele zobaczyliby że bohaterowie taśm realizują polski interes i stawiają go wyżej niż własne korzyści? Oczywiście, że nie. Wtedy co najwyżej rządzący mogliby producentowi taśm podziękować, że pokazał ich wspaniałe oblicze mężów stanu zatroskanych o Polskę. Stało się odwrotnie. Czy z winy nagrywającego, kimkolwiek on jest? Czy z winy „Wprost”, który taśmy opublikował, niezależnie od intencji i motywacji? Nie. Niejako „właścicielami” tej kompromitacji – są jej bohaterowie. Postaram się problem taśm opisać w sześciu punktach

1. Dodruk pieniędzy, by PO utrzymała się u władzy nie jest moralnie mniej obciążającym czynem, gdy pozostaje tajny. Wręcz przeciwnie, jest tym bardziej kompromitujące takie partyjne działanie, gdy jest przeprowadzane za plecami, przy jednoczesnym zapewnianiu publicznie przez rządzących, że im chodzi o coś więcej niż własne stołki, wpływy i zarobki. Czy mówienie publicznie o wspaniałych relacjach z USA, podczas gdy prywatnie minister Sikorski mówi, o tym jak bardzo taki sojusz uważa za zły i woli dobre relacje z Rosją, przestaje być kompromitujące w zależności od tego, kto i dlaczego tę hipokryzję wykazał?

2. Spójrzmy na instytucję świadków koronnych. Najczęściej to są bardzo źli ludzie, mający naprawdę sporo za uszami. Organa ścigania zgadzają się jednak na współpracę z nimi, gdy pozwala to ukarać sprawców poważnych przestępstw, ich kolegów z grup przestępczych. Jest lepszy przykład, jaki dał prof. Ryszard Bugaj. Czy Polska w 1943 r. powinna zignorować informację o zbrodni katyńskiej, tylko dlatego że ujawnili ją Niemcy? Przecież zrobili to dla swoich interesów. Wracając do współczesności: Czy jeśli jako obywatele dostajemy dowód na łamanie konstytucji przez rządzących, używanie państwa przez partię jako własności, folwarku – to mamy ich usprawiedliwiać, tylko dlatego że nagrywający ich nie lubi? Czy mąż, który dostaje do skrzynki pocztowej dowody na zdradę  małżonki, kupi jej tłumaczenia: Pomyśl kochanie, kto chciał nam zaszkodzić, zepsuć nasz związek? Nie. Będzie wściekły na fałsz i zło, jakiego doznał od osoby, której ufał, kochał. Tym bardziej nie będzie skory do słuchania jej wyjaśnień, jeśli będzie to któraś z kolei zdrada. Bo rządzący Polską, zdradzili państwo, zdradzili obywateli. Na rzecz własnej partii i partykularnych interesów. Od lat dokonują zdrady stanu, a demokrację zamienili na demokraturę, której jedynym i podstawowym celem jest utrzymanie się na stołkach i władza dla samej władzy. Niezaspokojeni, ciągle sięgają po więcej i więcej, tracąc przy tym nawet podstawową ostrożność, by oszukiwać i okradać obywateli w dyskretny sposób.

3. Rządzący, zaślepieni dali się nagrać i chcą nas przekonać, że winą ich szaleństwa władzy, wszystkich kompromitujących zdarzeń i ustaleń, jest ten, który to ujawnił. Bo obywatel – w ich przekonaniu – by władzę kochać i jej ufać tym bardziej, im mocniej ona go oszukuje i okrada. Bo obywatel nie jest dla nich suwerenem, któremu władza ma służyć. On ma na nich głosować. Jeśli do tego potrzeba dodrukować pieniędzy, czyli de facto okraść z oszczędności? Żaden problem. Już Marek Belka, jako premier techniczny w lewicowym rządzie zasłynął „podatkiem Belki”, czyli właśnie podatkiem od tego, co Polacy sobie zaoszczędzili. Ma doświadczenie w tej praktyce, dlatego minister Sienkiewicz wiedział do kogo się zwrócić.

4. To też kwestia zaufania i uczciwości. Jeśli postrzegamy hierarchię władza-obywatele jako relację, w której rządzący są od tego, by Polsce i Polakom służyć – nie możemy zgodzić się na dalsze zatrudnianie pokojówki, która kolejny raz nas okradła. Jak możemy jej dalej ufać i powierzać nasz dom? Im dłużej będziemy ją utrzymywać, tym więcej może nam ukraść i tym częściej nas oszukać.

5. Na koniec słówko o jawności. To prawda: ujawnienie nagrań kompromitujących ministrów polskiego rządu jest szkodliwe dla wizerunku Polski na świecie, niezależnie co my o nich sądzimy. Warto jednak zauważyć, że jeszcze gorsza jest perspektywa szantażowania po cichu, w zaciszu gabinetów, czy restauracji takimi nagraniami – co może powodować podejmowanie przez nich bardzo niekorzystnych decyzji dla Polski, korzystnych dla producenta taśm. O taką możliwość pytałem premiera w poniedziałek 16 czerwca, tuż po ujawnieniu pierwszych taśm. Odnosząc się do plotek na temat istnienia nagrań z udziałem sekretarza partii Pawła Grasia, szefa CBA Pawła Wojtunika, wicepremier Elżbiety Bieńkowskiej Tusk stwierdził, cytuję:  „Na razie nie mamy żadnego sygnału, aby te osoby podlegały szantażowi”. Chciałbym wierzyć na słowo, jednak faktem jest, że w kontekście szantażu nawet najstraszniejsza kompromitacja lepiej by była jawna i skończyła karierę danego polityka, niż stała się narzędziem do zmuszania go, by podejmował decyzje złe dla państwa i własnych obywateli.

Co właściwie jest złego w tych nagraniach, w ich treści? Nie przekleństwa, nawet nie prostactwo do którego zdążyliśmy się przyzwyczaić. W końcu to z PO wywodzi się Palikot, a twarzami jest Niesiołowski. Złem tych taśm jest spiskowanie najważniejszych osób w państwie w celu zablokowania demokratycznych procedur. Drukowanie pieniędzy, tylko by w roku wyborczym „władzy raz zdobytej nie oddać nigdy” – to nic więcej niż uznanie, że dla PO demokracja nie istnieje.

6. Ujawnione przez „Wprost” treści rozmów zawierają wiele wątków. Opiszę je skrótowo. Oprócz drukowania pieniędzy na kampanię PO, dotowanie „pod stołem” małych lotnisk, bądź linii lotniczych przez państwo. Kompromitacja budowy terminalu LNG, którego opóźnienie – według jednego z bohaterów – sięga nawet 2017 r. Przewały skarbowe przy kontroli finansów Sławomira Nowaka i jego żony, ustawiania prokuratora generalnego przez ministra Sienkiewicza, czym się szef MSWiA chwali w rozmowie z Belką. W najnowszych dochodzi prorosyjski kurs ministra Sikorskiego nadal realizowany, mimo publicznych deklaracji oraz dotowanie Jerzego Owsiaka „30 bańkami” przy okazji obchodów 4 czerwca.

„Jestem poruszony zawartością tych taśm. Dziękuję dziennikarzom, za wspieranie demokracji poprzez ujawnienie kompromitującego przypadku skandalicznej korupcji politycznej (…) Miliony Polaków mogły poznać dzięki tym nagraniom kulisy kuchni politycznej kompromitującej obecny rząd” – tak mówił… Donald Tusk w 2006 r. po ujawnieniu „taśm Renaty Beger”. Dziś już inaczej śpiewa, bo wie że gra idzie o jego stanowisko, którego po dobroci nie odda.

Samuel Pereira, Niezalezna.pl

Aferalna III RP:

https://tajnearchiwumwatykanskie.wordpress.com/category/afery-tuska/