Jednym z immanentnych i konstytutywnych przejawów władzy – wszelkiej władzy – jest pewien specyficzny i paradoksalny zarazem mechanizm: mechanizm zaniku poczucia realizmu i totalnej atrofii inteligencji na własny temat. Władcy wydaje się, że został wybrany i wyniesiony z powodu jakichś szczególnych przymiotów swego przejawienia – i że jego władza będzie trwała wiecznie.
Stan umysłowy takiej istoty kompletnie nie ogarnia pewnego – dla poddanych jakże oczywistego – faktu: że władca jest jedynie pionkiem do bardzo szybkiej wymiany na szachownicy mniej lub bardziej chlubnych dziejów, a szczególnie na tychże dziejów zakręcie; dziejów, które nagle doznają gwałtownego przyspieszenia…
W naszym polskim przypadku, od czasu pierwszego rozbioru Polski te dzieje są niestety coraz mniej chlubne. Dzieje się tak głównie za sprawą rozpaczliwego braku elit, braku prawdziwych mistrzów czy – mówiąc staroświeckim językiem – mężów stanu. Polska od czasu Katynia i powązkowskiej „Łączki” nie posiada już niestety żadnych elit; jesteśmy „narodem z resztek”, jak trafnie ujmuje to przenikliwy analityk kondycji duchowej naszego społeczeństwa Grzegorz Braun; „narodem z popłuczyn”, które jedynie pozostały po bestialskim wymordowaniu prawdziwych bohaterów.
Naród z resztek jest zagubioną zbieraniną bez tożsamości, ludem tułaczym we własnym kraju, bytem bez godności, zbiorowiskiem osobników nienawidzących i gardzących – w tym najbardziej samych siebie, czego tyleż smutnym co wymownym przejawem jest nadal ponaddwudziestoprocentowe poparcie dla najbardziej aferalnej w historii Polski partii – i to na kilka dni po jej największej moralnej klęsce (diagnoza stanu zarządzanego przez nią państwa, postawiona przez jednego z ministrów mających ogromną zakulisową wiedzę na ten temat). Odejmując od tego 8-10% standardowo wprogramowanej w przestrzeń sondażowej manipulacji – i tak jest to wynik przytłaczający.
Jak naród z resztek ma upomnieć się o swoje? Jak naród z resztek może pogonić łobuzów tym narodem gardzących, pomiatających, ten naród niewolących? Donald Tusk jest Wielkim Hipnotyzerem – Polacy od siedmiu lat są przez niego hipnotycznie uwiedzeni, kompletnie niezdolni do jakiegokolwiek obywatelskiego nieposłuszeństwa. Ten rząd od siedmiu lat pluje nam w kaszę, a my na niego z wdzięczności, przy każdej kolejnej okazji, głosujemy. I nie przeszkadzają nam ani dziury w asfalcie, ani potężne bezrobocie, ani przemilczany a ogromny w Polsce problem bezdomności, ani masowe ekonomiczne deportacje, ani realnie nam grożący totalny kolaps systemu emerytalnego, ani drastycznie obniżający się z roku na rok poziom polskiej edukacji (wystarczy, że Polacy – najtańsza siła robocza w Europie – będą umieli jako tako składać litery i policzyć na palcach do dziesięciu).

Jak więc obecnie rządzący mają nas, jako naród, szanować – skoro my nie umiemy szanować samych siebie? Czy w takiej sytuacji powinna nas dziwić ich jawna pogarda dla narodu?
Bylibyśmy więc w niemałej konfuzji, gdyby – i tu znów paradoks – gdyby nie nasi poczciwi… okupanci. Oni, w przeciwieństwie do nas, zawsze mają rękę na pulsie i zawsze wiedzą, kiedy należy dokonać całkowitej wymiany rządzących nami garniturów. Po wielkiej Wymianie 2010 przyszła oto wreszcie pora na kolejną – wielką Wymianę 2014… Tym razem będzie to na szczęście ofiara bezkrwawa.
Po locie sępów i zachowaniu padlinożernych much do naszych chłopców zaczyna jednak wreszcie powoli docierać to, co dla inteligentnego obserwatora wiadome było co najmniej od lat czterech: obecny multiaferalny skład personalny – po kilkuletnim wysłużeniu się i zużyciu – stanie się wreszcie niepotrzebnym w Polsce balastem. „Frajerów” nie potrzebuje już także i dwór carski, szczególnie ostatnio – po kozackim, bezczelnym i jakże krótkowzrocznym okazaniu temu dworowi swej nielojalności. Tak, dwory mają już od dawna przygotowaną, i w swych boksach startowych raźnie nóżkami przebierającą, zawsze gotową do zajęcia wakatów – kolejną szkółkę legatów. Wymiana premiera, a więc i całej ekipy, jest kwestią kilku miesięcy.
I nasi aktualni chłopcy aferalni dobrze już wiedzą, że w ciągu najbliższych miesięcy będą grillowani na bardzo wolnym ogniu, i że z każdym miesiącem koniec ich rządów… się zbliża.
Donald Tusk za kratami (na razie swojego domu w Sopocie)
Jak powszechnie wiadomo, zwierzę ranne i zapędzone w kozi róg może zachowywać się nieobliczalnie, niewspółmiernie do bodźca. W najbliższych dniach i tygodniach będziemy więc świadkami niebywałej buty, arogancji i coraz to większej bezczelności władzy. Władza na odejściu będzie próbowała na jednym aferalnym ogniu usmażyć jeszcze kilka innych pieczeni. Władza będzie chciała:
- zemścić się na – przez siedem lat z różnych powodów podpadniętych – biznesmenach (casus Marek Falenta);
- zastraszyć tym samym pozostałe źródła posiadające czarne teczki i w każdej chwili gotowe do ich użycia (ponad 900 godzin nieopublikowanych jeszcze nagrań);
- wywrzeć presję na biznes, by ten skutecznie zablokował dziennikarzy przed dalszym ujawnianiem smutnych dla nas – a niebezpiecznych dla nich – faktów.
Wszystko to są działania jednak czysto piarowe, obliczone na „rozpylanie mgły informacyjnej i przekierowanie sprawy na poboczne tory”. Władza bowiem dobrze wie, że to nie Stowarzyszenie Podsłuchujących Kelnerów Polskich ani Fundacja Zmotywowanych Sprzątaczek Sejmowych stoi za tą porywnie nadciągającą kolejną wymianą lecz… ich osobiści patroni i mocodawcy. Ich osobiści chrzestni (mysterium iniquitatis) ojcowie, którzy w tak właśnie wyrafinowany sposób wyjmują teraz zza swej pazuchy podpisane onegdaj przez swych polskich legatów – cyrografy…

TAW