Dlaczego Platformie aż tak bardzo zależy na nowych samolotach dla prezydenta Dudy i rządu premiera Kukiza? Czyżby w trybie nagłym odpalono projekt „Smoleńsk-2”?…

Rządowy Embraer
Rządowy embraer

Zapamiętajmy dobrze sekwencję faktów z ostatnich dwu dni: 2.06.2015 Inspektorat Uzbrojenia Ministerstwa Obrony Narodowej ogłasza procedurę zamówienia publicznego na pozyskanie dwóch tzw. „małych” samolotów do transportu najważniejszych osób w państwie (wraz ze szkoleniem personelu latającego i technicznego oraz pakietem logistycznym), a 3.06.2015 r. następuje nagła awaria rządowego embraera z VIP-ami na pokładzie.

Zakonotujmy to sobie raz na amen, że pierwsze, drugie i trzecie osoby w państwie ani nie giną w „katastrofach” lotniczych, ani nie miewają przypadkowych lotniczych „awarii”. Próby medialnego ogarniania takich kwiatków to z reguły zwykła zasłona dymna dla zamulonych rtęcią i fluorem umysłów mniej dociekliwych obywateli.

Dzisiejsza najzupełniej przypadkowym przypadkiem przypadkowa „awaria” z drugą osobą w państwie na pokładzie warta jest z pewnością odnotowania i zapamiętania, gdyż może się w przyszłości okazać, że była taktycznym elementem obliczonym na mocne uzasadnienie i znaczne przyspieszenie

wdrożonego w trybie nagłym wielkodusznego projektu zakupu przez rząd Platformy Obywatelskiej floty latającej dla prezydenta Andrzeja Dudy i rządu Pawła Kukiza.

Wybór wykonawcy bowiem oraz podpisanie umowy planowane jest jeszcze w tym roku, a samoloty mają zostać dostarczone do 30 czerwca 2016 roku.

Dlaczego dogorywającej Platformie Antyobywatelskiej aż tak bardzo zależy na ułatwieniu życia swoim następcom?…

Zapamiętajmy dobrze sekwencję faktów z ostatnich dni, bo być może już za rok–dwa może się niestety okazać, że w tych własnie dniach został odpalony w trybie nagłym międzynarodowy projekt „Smoleńsk-2”. W grudniu 2009 przyszłe zagrożenie przyleciało do Warszawy w tupolewie „101” z rosyjskiej Samary. Skąd może przylecieć do nas w przyszłym roku?…

(taw)

Reklama

III RP już nie istnieje. Einstein udowodnił, że czas jest względny. To, co obserwujemy na planie widzialnym, to już ostatnie smugi gryzącego dymu starej smutnej epoki…

stan wojenny

Po raz drugi w ciągu kilku dni władza użyła broni przeciwko górnikom. Jakby nie zakrywać oczu, i jakby głowy nie odwracać, skojarzenia są JASNE. Stan wojenny.

Tydzień temu można było udawać, że to przypadek. Że jakiś nadpobudliwy służbista wypalił, bo było ciemno i się przestraszył. Ale dziś? Dzień, widno, a policja znów użyła broni gładkolufowej.

Dziś nie można zrzucać winy na kiboli i narodowców, jak to czyniono za pierwszym razem. Górnicy specjalnie protestowali w kaskach. By odróżnić się od prowokatorów.

I co? I nic. Policja ponownie nawiązała do tradycji swojej poprzedniczki.

Poza bronią była też armatka. Na zewnątrz zima, mróz, a panowie w mundurach polewają wodą ludzi, którzy walczą o swój byt, narażając ich zdrowie. Po dzisiejszej akcji znów są ranni. Kolejni do „kolekcji” władzy.

Warto przytoczyć tu pewne porównanie:

Donald Tusk w roku 2014 do funkcjonariuszy: „Chcę was zapewnić, że niezależnie od sytuacji, w jakiej czasami musicie się znaleźć, niezależnie od środków i narzędzi, jakich musicie czasami użyć, władza publiczna, państwo polskie będzie po waszej stronie”.

Stanisław Kociołek w PRL-u: „Muszą wiedzieć, że kiedy będzie trzeba, policja użyje środków, łącznie z bronią”.

Zadziwiające podobieństwo. Tuska co prawda już nie ma, ale jego następczyni idealnie kontynuuje jego „politykę”. Kata Trójmiasta i jego siepaczy Polacy obalili. Jeżeli się nie opamiętacie, jeżeli nadal będziecie eskalować konflikty, jeżeli nie zejdziecie z drogi siły, przemocy, jeżeli nadal Polska będzie spływała krwią, to spotka was taki sam los. Za to, co zrobiliście przez tych siedem lat, każdy niezawisły sąd umieści was w celi.

A wy, panowie w mundurach, zastanówcie się, komu służycie. Dziś władza jest taka, ale w końcu kiedyś się zmieni.

A wtedy wy pierwsi – bandyci, którzy strzelacie do Rodaków – poniesiecie konsekwencje. Wy, którzy doprowadziliście do tego że przybywa rannych, jesteście gorsi niż ZOMO. Po ZOMO wiadomo, czego można było się spodziewać. A wy oficjalnie macie służyć Polakom i ich bronić. A co robicie? Tych Polaków atakujecie. Na pohybel nowej ZOMOZIE.

Michał Górski

Parezja.pl

Tomasz Arabski — pożyteczny idiota czy rządowy mafioso? Proces ws. 10/04 to hańba dla III RP, ale i szansa na nowe ustalenia

arabski

Tomasz Arabski to jedna z najciemniejszych postaci przygotowań, jakie Kancelaria Prezesa Rady Ministrów prowadziła przed 10 kwietnia 2010 roku. Jego zaskakujące zachowanie i działania na długo zresztą przed 10 kwietnia były niczym wypowiedziana Prezydentowi RP wojna. Przy okazji 10 kwietnia ocierał się on z kolei o paktowanie z Rosjanami przeciwko śp. Lechowi Kaczyńskiemu.

Dziś pojawia się szansa nie tylko, by Arabski wraz z czwórką innych urzędników KPRM, odpowiedział za szereg oczywistych nadużyć, nagięć prawa i zaniedbań, ale również by wyjaśnił do tej pory utajone szczegóły rozmów z Rosją oraz przygotowań do wylotu z 10/04.

Arabski jako polityk z najbliższego otoczenia Donalda Tuska sam prowadził grę przeciwko Lechowi Kaczyńskiemu. To on odmówił mu samolotu, gdy prezydent chciał, jako najwyższy przedstawiciel Polski, wziąć udział w szczycie Unii Europejskiej.

Czy ta wojna o samolot i próba ograbienia prezydenta z jego kompetencji miała związek z grą, jaką rząd Tuska prowadził z Putinem?

Czy zaskakujące przygotowania do lotu do Smoleńska łączą się z wcześniejszą deprecjacją prezydenta i walką z Lechem Kaczyńskim?

Kto podejmował decyzję o niszczeniu Prezydenta Kaczyńskiego? Czy ta wojna była pomysłem autonomicznym władz, czy też ktoś ją podpowiedział rządowi?

To tylko kilka pytań, na które oskarżony Arabski powinien odpowiedzieć. Być może raz jeszcze…

Były szef KPRM to jednak również jedna z najbliższych ówczesnemu premierowi Tuskowi postaci. Można śmiało domyślać się, że ma on zatem wiedzę i o działaniach Tuska.

putin-tusk[6]

Jaka była treść rozmów na molo w Sopocie?

Z jaką świadomością Tusk podejmował rosyjską grę dyplomatyczną przeciwko Prezydentowi Kaczyńskiemu?

Na czyje zlecenie Arabski prowadził tajne negocjacje z rosyjskimi urzędnikami przed 10/04?

Co ustalano w rozmowach w cztery oczy?

Jakie były pierwsze reakcje rządzących na tragedię?

Co omawiano w pierwszych chwilach po tragedii?

Co kryje się za słynnym zdjęciem, ujawnionym przez „wSieci”, na którym widać uśmiechniętego Tuska i Putina?

Tusk Putin Smoleńsk2

Dzięki procesowi, jaki rozpocznie się po złożeniu przez rodziny smoleńskie aktu oskarżenia, pojawia się kolejna szansa na postawienie tych pytań oraz na szukanie odpowiedzi.

Jednak warunek jest jeden: Arabski i czwórka innych urzędników muszą poczuć, że ich bezpieczeństwo i wolność są realnie zagrożone. Tylko wtedy mogą zacząć mówić to, co wiedzą, lub naprowadzać na nowe wątki sprawy. Jeśli Arabski i inni oskarżeni poczują się przyciśnięci do muru, być może zaczną mówić więcej, niż chcieliby rządzący oraz prokuratura, starająca się badać sprawę 10/04 tak, by nic nie znaleźć.

Wydaje się, że obecnie jest szansa na pewną grę wobec Arabskiego. Utracił on bowiem swoich patronów i mocodawców. Tusk jest w Brukseli, Sikorski zepchnięty na boczny tor, a Kopacz tak nieudolna, że zajmuje się ratowaniem swoich rządów.

Ci, którym zależy nie tylko na wyciągnięciu odpowiedzialności za zaniedbania urzędników, ale również na próbie wyjaśnienia samej tragedii, mają tu nowe możliwości. Daje je odważna i godna podziwu decyzja rodzin smoleńskich, by wziąć na siebie ciężar obowiązków upadłego państwa polskiego, które choć ustaliło długą listę urzędniczych przestępstw, nie chce pociągnąć nikogo do odpowiedzialności za przyczynienie się do śmierci 96 Polaków, w tym prezydentów, generałów, polityków i innych ważnych osobistości.

Dla III RP urzędnicze przestępstwa zakończone śmiercią Prezydenta RP to działania o małej szkodliwości społecznej. Jedynie rodziny smoleńskie oczekują odpowiedzialności. I działają, wbrew całemu aparatowi władzy.

Prywatny akt oskarżenia to kolejny dowód odwagi cierpiących rodzin i kolejna hańba III RP. To także szansa, by sprawdzić, czy ws. 10/04 Arabski to pożyteczny idiota, czy element zbrodniczego planu.

40% Polaków wie już o zamachu smoleńskim… Reszta nie wie – i nie chce wiedzieć

wsieci

Przełom w sprawie katastrofy smoleńskiej nie może być odosobniony. Nie sposób przejść obojętnie wobec obrazu jaki, wyłania się z badań na temat świadomości Polaków o katastrofie smoleńskiej, zleconych przez redakcję „wSieci”.

Wynik tych badań opublikowany w bieżącym numerze tygodnika powszechnie został uznany za przełom w postawie Polaków wobec przebiegu smoleńskiego dramatu. W swym bezpośrednim zakresie, odnoszącym się do pytania, „czy przyczyną katastrofy mógł być zamach?”, liczba odpowiadających na „tak” w porównaniu do lat poprzednich, dziś jest imponująca. Sięga blisko 40 procent.

Chcę jednakże zwrócić uwagę na kapitalną rzecz. Te 40 procent Polaków dopuszczających wersję zamachu jako czegoś całkowicie realnego odpowiada pośrednio na kilka innych kwestii. W każdym razie wyraża do nich swój stosunek. Inaczej mówiąc,

zdanie: „Pod Smoleńskiem mógł być zamach”, nie jest samotnym strumieniem świadomości autora go wypowiadającego. Ten strumień wyrasta z wielu innych przesłanek, z których część wykracza daleko poza sprawę katastrofy smoleńskiej.

Rzeczą bowiem całkowicie racjonalną jest przyjecie założenia, że jeśli prokuratura i rząd, reprezentowany przez Jerzego Millera, Macieja Laska i ich zespoły, nachalnie rozmijają się prawdą, kluczą, zatajają, fałszywie oskarżają (pilotów Tu-154), mataczą w sprawie smoleńska, to ta sama prokuratura (wojskowa i cywilna, traktowane jako całość ze względu na jedno kierownictwo Andrzeja Seremeta) oraz rząd

kłamią i oszukują społeczeństwo również w wielu innych sprawach, także ważnych dla Polaków.

Jeszcze inaczej mówiąc,

odkrywanie prawdy o sprawie Smoleńska jest zarazem odkrywaniem prawdy o wielu innych rzeczach, których dopuszcza się ta władza, wspierana przez usłużne jej media. Które ukrywa przed Polakami lub którymi nas mami.

Jeśli moje rozumowanie jest poprawne, to zjawisko radykalnego zwiększenia się liczby tych, którzy dopuszczają zamach pod Smoleńskiem, powinno powiększyć grono Polaków, którzy odwrócili  się od obecnej władzy. Zrozumiałe, że nie przekłada się to w takiej samej skali, jak jeden do jednego, na liczbę osób opowiadających się przeciwko Platformie Obywatelskiej podczas wyborów.

Choćby z tego prostego powodu, że pewnie tylko część osób biorących udział w ankiecie w sprawie Smoleńska, uda się jesienią do urn wyborczych.

Ja jednak wierzę, że przełom w widzeniu sprawy smoleńskiej zaowocuje przełomem w wyborze politycznym Polaków. Dowiemy się o tym już w tym roku.

Jerzy Jachowicz

24.10.2008 WARSZAWA JERZY JACHOWICZ DZIENNIKARZ PISARZFot. Marcin Lobaczewski

Prof. Andrzej Nowak: Żyjemy w dwóch gettach: prawicowym i lemingowym

andrzej nowak6

„Żyjemy w dwóch gettach – jedno prawicowe getto, drugie lemingowe getto. Rosja przez swoje lobby stara się pobudzać podziały wewnętrzne w Polsce” — mówi dla portalu Fronda.pl prof. Andrzej Nowak.

Portal Fronda.pl: Historia naszego kraju dobitnie pokazuje, ze Polacy potrafią walczyć o wolność, ale nie potrafią tej wolności wykorzystać. 25 lat temu wyzwoliliśmy się od komunizmu, a stan demokracji w Polsce nadal jest daleki od oczekiwań – czego przykładem ostatnie wybory parlamentarne. Specjaliści od HR powiedzą, ze w indywidualnych zawodach radzimy sobie bardzo dobrze, za to nie umiemy współpracować. A współpraca jest przecież gwarantem kapitału społecznego… Jakie cechy narodowe Polaków sprawiają, ze tak ciężko nam budować wspólnotę?

Prof. Andrzej Nowak: Dużą rolę odgrywają tu uwarunkowania historyczne i położenie geograficzne naszego kraju. Polska leży między dwoma największymi, historycznie od nas starszymi, silniejszymi wspólnotami polityczno-kulturowymi: germańską – niemiecką i wschodniosłowiańską – dziś rosyjską (ale także ukraińską i białoruską). Aby przetrwać między tymi dwoma kamieniami młyńskimi, które od ponad tysiąca lat pracują, żeby zetrzeć wszystko co jest między nimi w proch, trzeba bardzo wytężać siły. Myślę, że nasze przywiązanie do wolności bardzo nam w tym pomogło. To jest mylne wrażenie, że gdybyśmy np. przyjęli sposób myślenia niemiecki albo rosyjski, to wtedy byśmy wygrali. Nie – wtedy byśmy się stali Niemcami albo Rosją. Jeżeli nauczylibyśmy się współpracować na komendę jak mrowisko, to nie bylibyśmy Polską. Te zewnętrzne siły wpływały cały czas i nadal wpływają na to, żeby przekształcać naszą wolność w swawolę, w anarchię. Bo jest oczywiście w wolności pokusa ześlizgnięcia się w anarchię – bezrząd, w którym nie da się istnieć, zwłaszcza w takim otoczeniu geopolitycznym.

Dziedzictwo zaborów, dziedzictwo okupacji niemieckiej, a potem sowieckiej i PRL-u spowodowało, że bardzo obniżył się kapitał społecznego zaufania. Obecnie to dziedzictwo nieufności jest podtrzymywane przez sitwę WSI-PO-PSL. Jeśli zaufanie, to tylko w obrębie struktur mafijnych – ufamy sobie, jeśli należymy do jednej mafii, współpracujemy, żeby sterroryzować resztę.

To jest model zaufania z „taśm prawdy”… Wmawia się nam ten fatalny stereotyp, że albo wolność (czyli anarchia), albo kolaboracja; albo walka o wolność, albo praca nad dobrobytem (bez „niepotrzebnej” niepodległości). Bez wolności nie będzie dobrobytu, bo przecież gospodarka „w tym kraju” jest w takim wypadku organizowana przez czynniki zewnętrzne, których celem nie jest dobrobyt Polaków, tylko dobrobyt korporacji z Monachium, Paryża czy Waszyngtonu.

Chodzi o to, żebyśmy zrozumieli, że nasza wolność, suwerenność powinna skutkować bardziej umiejętnym, efektywnym organizowaniem dobrobytu w kraju; żeby to państwo np. potrafiło lepiej zadbać o bezpieczeństwo energetyczne, żebyśmy nie musieli płacić najwyższej ceny za gaz, jak płacimy w tej chwili Rosji, tylko żebyśmy mogli zdywersyfikować źródła dostaw gazu, wytwarzać więcej własnego z łupków, zatroszczyli się o sensowne wykorzystanie węgla, itd. To właśnie da nam prawdziwą suwerenność.

Warto walczyć o wolność, bo z tego będzie także cieplejsza woda w kranie. Nie wolno mówić, że albo niepodległość, albo ciepła woda w kranie. Bo ostatecznie jeśli powiemy, że niepodległość nie ma nic wspólnego z ciepłą wodą w kranie, to ktoś, kto kontroluje naszą niepodległość, kto nie jest tu w Polsce – może zakręcić i ten kurek. Potrzebna jest i wolność, i kapitał zaufania społecznego, który może się rozwijać bardziej w niepodległym kraju, niż w kraju, którym manipulują inni. Jeżeli nie będziemy nad tym pracowali, to Polska się rozpadnie.

Z historii pamiętamy, że ograniczanie wolności miało zawsze fatalne skutki. To, co zrobił Piłsudski w 1926 r., a zwłaszcza jego następcy po 1935 r. to był fatalny błąd. Nie obroniliśmy się w 1939 r., ale utrwaliły się podziały: na tych, którzy rządzą (sanację) i tych, którzy nie są absolutnie dopuszczeni do rządzenia. Sanacja urościła sobie prawo do myślenia za cały naród i w dużym stopniu wyeliminowała element wolności. Podobnie jak dzisiaj rządy Platformy i PSL-u. To znaczy opozycja jest niewybieralna, nie może nigdy dojść do władzy. Takie założenie stanowi całkowite zaprzeczenie wolności politycznej i powoduje degenerację systemu. Sanacja uzasadniała swoje działania tym, że taki był kontekst międzynarodowy – trzeba ograniczyć wolność, bo prowadzi ona do chaosu. Więc w czasie II wojny światowej przyszedł Sikorski, który powsadzał piłsudczyków do obozów… Polska zaczęła się rozpadać na te dwa obozy.

Dzieje Polski to dzieje walki o wolność?

— Wolność jest najważniejszą wartością polskości, najbardziej fundamentalną. Ta wolność każe nie kłaniać się w państwie w pas przed panem, który traktuje mnie jak poddanego, a nie jak obywatela. Ta wolność, pełna pasji i wzniosłego patosu obrona niepodległości wobec wszystkich zewnętrznych sił, zawsze dodawała nam atrakcyjności w oczach innych narodów (i  bardzo przeszkadzało naszym sąsiadom – Rosji i Niemcom). To powodowało, że do polskości przyszło tylu wybitnych twórców, i to nawet wtedy, gdy nie było Polski jako państwa. W XIX w. tak stał się Polakiem Matejko, Pol (Pohl), Aszkenazy, Tuwim, Leśmian… Ukochali Polskę właśnie poprzez ten patos wolności. Tylko ludzie małego rozumku i małej wiary wyszydzają to jako „polską głupotę”. Bez tej polskiej głupoty, która polega na upieraniu się przy wolności i niepodległości, Polska byłaby nic nie warta. I już by jej dawno nie było. W imię tej wolności „żołnierze wyklęci” po 1945 r. walczyli przeciwko sile, której nie mogli pokonać. W imię tej wolności powstała potem „Solidarność”. Ta wolność odzywa się także teraz, w rozmaitych formach. Na przykład dwa lata temu obserwowałem jak na Rynku krakowskim spotkały się dwie manifestacje – przeciwko ACTA i w obronie TV Trwam. Młodzi i starsi, jedni i drudzy manifestowali w walce o wolność, przełamywali wtedy, choć na chwilę, wmawianą nam przez rządzącą sitwę, wzajemną obcość, to przeciwstawianie „moherów” „młodym wykształconym”. Ci Polacy, którzy dziś zginają głowę, rezygnują z wolności, nie rozumieją jej znaczenia – zdradzili swoje powołanie i swoją historię.

Zdradzamy swoją historię w Unii Europejskiej?

— Najbardziej upadlające jest to, że zginamy głowę u siebie w domu. Jeżeli nie zostanie obalony ten korumpujący Polskę system, który ujawnił się już w całym bezwstydzie w sfałszowanych wyborach samorządowych, to znaczy, że schylamy głowę z coraz większym wstydem, w coraz większym (bo coraz bardziej widocznym) upodleniu, że wolność dla nas nic nie znaczy. W krajach zachodnich Unii Europejskiej można w wyborach przynajmniej oddać głos i mieć nadzieję, że zostanie policzony, sama zasada oddania głosu i niezafałszowania go jest jeszcze przestrzegana. Jeżeli my się zgadzamy, że u nas wolno już wprost fałszować, tak bezczelnie wmawiać nam, że nagle pojawiło się ponad dwa miliony nieważnych głosów, to znaczy, że rezygnujemy nie tylko z wolności, ale i z godności. Bo musimy zaakceptować wtedy nie tylko brak możliwości oddania głosu, ale i oskarżenie o głupotę: tacy durni jesteście „polaczkowie”, że nawet zagłosować nie umiecie – tak wmawiają nam obrońcy obecnego systemu władzy. Ta sytuacja wydaje mi się jeszcze ważniejsza od schylania głowy na arenie międzynarodowej (którego najbardziej upadlającym symbolem była reakcja państwa polskiego na tragedię smoleńską – oddanie śledztwa w ręce prokuratury rosyjskiej, uznawanej powszechnie za najbardziej skorumpowaną i niewiarygodną w skali światowej). Albo zatrzymamy się na tej równi pochyłej i zaczniemy mozolny marsz w górę, albo zsuniemy się w bagno, w którym nie będzie już ani Polski, ani wolności, ani godności.

Patos wolności ścisłe łączy się z pojęciem patriotyzmu i związanej z nim martyrologii. Co roku przy okazji Święta Niepodległości w debacie publicznej toczą się emocjonujące dyskusje nt tego, czy należy jednak zestawiać te dwa pojęcia, czy mówienie o martyrologii ma w ogóle dzisiaj sens. Znany aktor Jerzy Stuhr uważa, ze martyrologia objawia się u Polaków… „skłonnością do bicia”. Jak Pan ocenia tego rodzaju wypowiedzi?

— Tych pojęć nie da się rozdzielić, bo doświadczenie martyrologii jest kluczem do rozumienia patriotyzmu. Bez tych pokoleń, walczących o to, żeby Polska była, Polski by nie było. Tysiące osób zostało zamordowanych w Polsce nawet po II wojnie światowej, w więzieniach UB, dziesiątki tysięcy było poddawanych różnorakim represjom. Pamięć ta budzi przerażenie, niepokój sumienia. Ludzie, którzy walczyli o wartości większe niż ich własne życie, o wolność Polski, powinni być upamiętnieni. Nie chodzi o przywoływanie zbrodni, ale o przywoływanie ofiar. To nam pozwala zobaczyć, że nie wszyscy byli uwikłani w zbrodnie tego okresu, że są prawdziwi bohaterowie. Filozoficzny mistrz Zbigniewa Herberta, Henryk Elzenberg pisał, że ojczyzna, za którą się nie walczy, przestaje być ojczyzną. Patriotyzm każe nam się zastanawiać, jak z własnego życia można poświęcić coś dla sprawy, która nie jest tylko moją prywatną sprawą. Jak skonstruować pojęcie patriotyzmu bez jakiejkolwiek ofiary, bez jakiegokolwiek poświęcenia, bez jakiejkolwiek wspólnoty? Samo to, że się płaci podatki, nie ma jeszcze nic wspólnego z patriotyzmem i postawą obywatelską. To jest obowiązek człowieka, którego organy ścigania powinny ścigać za zaniedbanie obowiązku płacenia podatków. Płaci, bo jest zagrożony prawną karą. Co to ma wspólnego z patriotyzmem?

Jednak dla przeciętnego Polaka tematyka martyrologii wydaje się być niespecjalnie atrakcyjna. Szczególnie dla młodych…

— Tematyka martyrologii we współczesnej kulturze jest nieatrakcyjna z tego powodu, że w ponowoczesnej fazie cywilizacji coraz częściej stajemy się turystami – ludźmi, którzy nie mają stałego miejsca zamieszkania ani stałego punktu przywiązania. Trudno nie ulec tej tendencji, bo współczesne rynki tworzą społeczny nacisk na to, żeby ludzie nie mieli stałej tożsamości. Bowiem ludzie o stałej tożsamości mają również stałe, stabilne potrzeby, a rynki chcą kreować człowieka, który ma wciąż nowe potrzeby, sztuczne, które nie wynikają z jego naturalnych uwarunkowań. Żebyśmy codziennie wyrzucali nie tylko wczoraj kupione rzeczy i nabywali nowe, ale żebyśmy codziennie wyrzucali także naszą tożsamość – i kupowali sobie wciąż nową. Tego rodzaju ćwiartowanie stałej tożsamości powoduje, że poddawani takiej obróbce przez kulturę masową i przez ten pośpiech cywilizacyjny ludzie coraz mniej skłonni są obracać się wstecz, żeby pójść na groby swoich przodków, żeby odczuć wdzięczność wobec tych, którym zawdzięczają: życie, kulturę, język, cały dorobek kulturowy i cywilizacyjny. Tymczasem nie potrafimy się rozwijać, dojrzewać, poznawać świata, jeżeli nie widzimy i świata, i swojego w nim miejsca jako kontynuacji.

Kultura to uprawianie, systematyczna praca, wzbogacanie nie tylko w wymiarze materialnym, ale i duchowym. Nie da się niczego uprawiać, kultywować bez pamięci, bez ciągłości. Jeżeli co chwilę jesteśmy kimś nowym, to nie możemy uprawiać żadnej systematycznej pracy, w której kumuluje się bogactwo duchowe. Bogactwa duchowego nie da się zdobyć jednym skokiem, to jest praca pokoleń i praca całego życia, tego nie można kupić. Jeżeli przyjmiemy taką perspektywę, że wolność ma polegać na uwolnieniu się do ciężaru tożsamości, od więzi łączących nas z poprzednimi pokoleniami, potraktujemy to jako balast, to w ten sposób odrzucimy wraz z tym balastem całą kulturę, która odróżnia nas od zwierząt. W stolicy Czech, Pradze, jednego z dwóch najbardziej zateizowanych krajów w Europie, obok Albanii, ok. 80 proc. pochówków odbywa się na zasadzie całopalnej, a 50 proc. prochów nie jest nieodbierana przez bliskich. To jest arcypragmatyczny przykład zerwania z kulturą przodków… Do czego to prowadzi?

Szansą na przywrócenie bohaterom miejsca w pamięci historycznej jest edukacja. Nie służą temu takie działania rządzących jak wyrzucanie lekcji historii ze szkól czy lektur z kanonu języka polskiego.

— Edukacja jest szansą, bo w jednolitym systemie edukacyjnym możemy odbierać jeszcze wspólny przekaz. Kultura masowa już nas nie łączy. W PRL-u sytuacja pod względem jedności przekazu kulturowego była dużo łatwiejsza niż obecnie. Był wspólny zestaw faktów i można się było wokół niego spierać. Teraz nie ma wspólnego zestawu faktów, bo każdy odbiera co innego (za pośrednictwem internetu, Facebooka, jednego czy kilku spośród kilkuset dostępnych kanałów telewizji). Tym, co mogłoby pozostać ostatnim wspólnym mianownikiem, jest już tylko edukacja. W III RP w latach 90. wraz z rozdzieleniem nauki kultury na lekcjach języka polskiego od nauki historii dokonała się prawdziwa zbrodnia na duchu wspólnoty obywatelskiej. Wcześniej utrzymywana była synchronizacja, tzn. jeżeli przerabiamy na historii wiek XVI, to mamy renesans na języku polskim, jak średniowiecze, to średniowiecze. Teraz mamy jakieś bloki tematyczne. Program języka polskiego to już zupełna groteska. Tu wprost brak elementarnej logiki, jeśli uczy się najpierw o Gombrowiczu, a potem o Sienkiewiczu: przecież Gombrowicz był odpowiedzią na Sienkiewicza, a nie odwrotnie! To zakłócenie ciągu historycznego poprzez zerwanie więzi między nauką historii a nauką kultury na lekcjach polskiego, spowodowało, że przekaz szkolny przestał odgrywać rolę identyfikacyjną, rolę podtrzymującą wspólnotę kulturową.

Poza tym następuje systematyczne obniżanie poziomu wymagań. W ministerstwie oświaty przyjęto założenie, że młody człowiek nie będzie czytał lektur. Musimy walczyć o edukację, popierając taką frakcję polityczną, która będzie dawała nadzieję na zmianę tego systemu.

Osobnym problemem jest brak nasycenia kultury masowej atrakcyjną ofertą edukacyjną.

  • Wojna 1920 r., być może największe zwycięstwo Polski od czasów bitwy pod Grunwaldem, „odfajkowana” została jednym koszmarnym filmem pt. „1920 Bitwa Warszawska”;
  • „Krzyżaków” wystarczyło zrobić 53 lata temu, żeby twierdzić, że już więcej nie trzeba do tego wracać…;
  • Adamie Mickiewiczu nie ma żadnego filmu biograficznego;
  • nic o tak atrakcyjnym dla miłośników rycerskich walk temacie jak opowieść o losach Zawiszy;
  • nic o Monte Cassino;
  • nic o Kochanowskim i cudzie polskiej kultury renesansowej;
  • żadnego serialu o Jagiellonach (o ileż piękniejszy mógłby być od tego o Tudorach);
  • żadna powieść Józefa Mackiewicza nie została sfilmowana, a każda jest gotowym scenariuszem filmowym.

I tak dalej, i tak dalej. Może warto by naciskać na Polski Instytut Sztuki Filmowej, żeby częściej filmować klasykę, np. co kilka lat, jak robi to BBC?

Przywiązania do wartości narodowo-patriotycznych nie widać w postawach przedstawicieli elit politycznych. Uda się to zmienić?

— Dziś, aby istnieć w polityce, trzeba być coraz bardziej celebrytą. Skrócenie wyobraźni politycznej powoduje, że politycy uzależniają swoje działania od wyników sondaży, dlatego bardzo trudno zdecydować się na politykę, która może się okazać niepopularna w danym czasie, ale która jest ważna z punktu widzenia długofalowego interesu obywateli. Aby poprawić jakość funkcjonowania elity politycznej, trzeba formułować dalekosiężne cele kulturowe, polityczne, demograficzne, etc. Polityka prorodzinna powinna być potraktowana priorytetowo, a nie jako niepotrzebny wydatek. Teraz może będziemy odczuwali ten wydatek, ale jeżeli nie zdecydujemy się na ten krok, za 10 lat możemy mieć więcej emerytów niż pracujących. Trzeba również wciągać opinię publiczną do namysłu nad poważnymi sprawami. Niestety media, zwłaszcza elektroniczne odgrywają dziś odwrotną rolę – liczy się ta najkrótsza perspektywa. Obserwujemy ostatnio coraz większe nasycenie mediów  rożnego rodzaju kampaniami, które mają odciągnąć Polaków od naprawdę ważnych spraw. Niedawno słuchaliśmy o zamordowanej Madzi z Sosnowca, później znów cała opinia publiczna skupiała się na poczynaniach Adama Hofmana – tak jakby nic innego na świecie i w polskiej polityce się nie działo. Szkoda, że politycy podporządkowują się tym tendencjom, zamiast walczyć o jakieś forum spotkania z obywatelami, w którym byłaby możliwa bardziej dojrzała rozmowa oraz o przywrócenie funkcji publicznej telewizji obecnie z nazwy tylko publicznej, bo to ona dziś najbardziej tabloidyzuje stosunki między sferą polityczną a sferą społeczną. Historia Madzi jest klasycznym przykładem pornografii emocjonalnej, która jest pojawia się w każdym dzienniku telewizyjnym w postaci kącika współczucia dla kolejnych ofiar. Miejsce tego rodzaju pornografii na pewno nie jest w dzienniku telewizyjnym. Nie może być tak, że emocjonalność zasłoni racjonalną refleksję nad naszymi sprawami publicznymi. Trzeba próbować odzyskać publiczną telewizję. Telewizja publiczna powinna być miejscem, gdzie będziemy rozliczać polityków z ich najważniejszej funkcji, jaką jest służba dobru wspólnemu, a to można próbować czynić tylko z perspektywy wieloletniej. Nie da się najważniejszym sprawom służyć tylko w wymiarze sondażowym.

Można niestety odnieść wrażanie, ze główną misją mediów jest dziś utrwalanie podziałów ideowych miedzy głównymi obozami politycznymi. Także „prawicowe” media nie są wolne od tych tendencji.

— To, ze istnieją podziały ideowe i polityczne jest normalne, jednak zabójcze jest to, że nie ma już przestrzeni spotkania. Żyjemy w dwóch gettach – jedno prawicowe getto, drugie lemingowe getto. „Ciemnogród” i „Lemingrad”. Problemem nie są różnice tych dwóch wspólnot, ale brak porozumienia między nimi, jakiegokolwiek kontaktu. Ktoś, kto czyta „Gazetę Wyborczą” nie przeczyta „W Sieci” czy „Gazety Polskiej” – i odwrotnie. Rosja przez swoje lobby stara się pobudzać podziały wewnętrzne w Polsce, żeby nigdy te dwa „getta” nie zetknęły się i nie stworzyły wspólnoty politycznej, obejmującej i dużą część lemingów i dużą część „moherów”, połączonych wspólną sprawą – polskiej wolności, polskiego dobrobytu. Trzeba przezwyciężyć próg strachu jednego getta przed drugim, tworzyć możliwości spotkania we wspólnym rozpoznaniu rzeczywistości. To nie może być spotkanie w pół drogi. Prawda nie leży pośrodku. Trzeba jednak wyjść „drugiej stronie” naprzeciw. Tego wymaga od nas chrześcijańska misja i tego wymaga od nas potrzeba obywatelska. Kto „z drugiej strony” ją zrozumie, ten się z nami spotka. W Polsce.

Rozmawiała Emilia Drożdż

Fronda.pl