„Prawdę znają Amerykanie i pewnie służby innych krajów też. Fakt, że do teraz milczą, może oznaczać, że prawda o Smoleńsku nas przerazi…” („Smoleńsk”, reż. Antoni Krauze).
Smoleńsk jest fraktalem Katynia. Katyń i Smoleńsk to ta sama ręka. Ławrientij Beria był agentem brytyjskim. Jakie rodziny zarządzają Wielką Brytanią?…
Największym przegranym II wojny światowej nie były Niemcy, ale Polska, która poniosła klęskę dwukrotnie. Najpierw na polu militarnym i politycznym, później w przestrzeni historii i pamięci zbiorowej. Straciliśmy aż 17,1% ludności kraju – najwięcej spośród wszystkich państw holokaustu. Czy 77 lat od wybuchu tej ogólnoświatowej rzezi jesteśmy mądrzejsi?
8 czerwca 1946 r., dokładnie 13 miesięcy po kapitulacji III Rzeszy w Remis, ulicami Londynu przemaszerowała ogromna parada wojskowa zachodnich Aliantów, zakończona spektakularnym pokazem sztucznych ogni. W kolumnie, która wyruszyła z Regent’s Park znajdowali się m.in. żołnierze Czechosłowacji, Grecji, Holandii, Luksemburga, Brazylii, Belgii, Wielkiej Brytanii, Stanów Zjednoczonych i Australii. Nie było wśród nich Polaków, choć podczas wojny ponad 200 tys. naszych rodaków służyło pod auspicjami brytyjskiego Najwyższego Dowództwa.Churchill, świadomy antysowieckiego nastawienia Polskiego Rządu na Uchodźstwie, miał do wyboru dwa scenariusze: uczciwy i pragmatyczny. Wybrał ten drugi. Unikając zaostrzenia i tak napiętych relacji ze Stalinem, zaprosił oficjalną reprezentację powstałego po ustaleniach jałtańskich Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej.
Międzynarodowy skandal, który wybuchł po tym, jak informacja o niezaproszeniu do parady polskich sił zbrojnych na zachodzie dostała się do prasy, zmusił Londyn do złożenia kompromisowej propozycji. Obok namaszczonych przez komunistów polskich polityków i żołnierzy, pomaszerować mieli również piloci, którzy sześć lat wcześniej jak lwy bili się z Luftwaffe o niebo nad Wielką Brytanią. Oczywiście propozycja taka nie mogła zostać przez żadną ze stron przyjęta, dlatego ostatecznie parada, która miała celebrować ”dzień zwycięstwa”, była smutnym pokazem brutalności polityki międzynarodowej, w której Polska stanowiła geopolityczne piąte koło u wozu.
Kij w szprychy historii
Nie inaczej było we wrześniu 1939 r. Ufni w gwarancje naszych sojuszników, z ministrem Beckiem, który bardziej od realpolitik cenił sobie honor, i nieudolnym marszałkiem Rydzem-Śmigłym na czele, dostaliśmy brutalną lekcję życia. Choć połączone siły Aliantów były ponad dwukrotnie większe niż piechota III Rzeszy i ZSRR razem wzięte, zamiast bomb na Zagłębie Ruhry zrzucano ulotki. W kluczowym momencie września od zachodu do Rzeszy mogło wjechać prawie 4 tys. Brytyjskich i Francuskich czołgów, wspartych przez prawie 5 tys. samolotów. W przypadku solidarnego wypełnienia ustaleń sojuszu, nie było takiej siły w zasięgu wojsk Hitlera, która odparłaby skumulowany atak Aliantów, mając jednocześnie związane ręce na froncie walk z Polską. Widząc podobny obrót sytuacji, Związek Radziecki z pewnością nie włączyłby się do wojny 17 września, kiedy miał już pewność, że Warszawa za cenę kupienia sobie czasu, została rzucona na pożarcie totalitarnym gigantom. W niezliczonych książkach popularnonaukowych, poważnych analizach i setkach artykułów starano się odpowiedzieć na pytanie: co by było, gdyby? Czy zawierając inne sojusze, mogliśmy starcia z Rzeszą uniknąć? Czy rozlokowanie wojsk w zwartych grupach armii, zamiast równomiernie na całej granicy – jak chcieli nasi sojusznicy – mogłoby coś zmienić?
Niezależnie od tego, jak wiele znaków zapytania byśmy dzisiaj postawili, przeszłość na zawsze pozostanie przeszłością. W ówczesnych warunkach i przy takiej a nie innej mentalności naszych polityków, nie dało się włożyć kija w szprychy historii. Jeśli wojna 1920 r., gdy samotnie – za cenę heroicznego poświęcenia – ocaliliśmy Europę przed inwazją bolszewików nie nauczyła nas niczego, na zmianę mentalności było już za późno. Polskie straty w ludziach przedstawiłem w poniższym filmie, i nie sądzę, aby można było w tej materii dodać coś więcej niż potwierdzenie raz jeszcze jednego zatrważającego faktu:
żaden kraj w Europie nie poniósł tak przerażających strat jak Polacy.
Co otrzymaliśmy w zamian?
Niewdzięczność i zdrada to oskarżenia, które po dziś dzień odmieniamy przez wszystkie mianowniki w stosunku do tych, którzy mieli nam pomóc. W końcu ginęliśmy pod Tobrukiem, na wodach Atlantyku, nad klifami Dover, w maleńkich wioskach Francji, Belgii i Holandii. Z drugiej strony, polskich żołnierzy rzucano jak mięso armatnie pod czołgi pod Lenino, w Kołobrzegu, na przedmieściach Berlina.
Świat milczał, gdy wykrwawiała się Warszawa. Dlaczego Brytyjczycy ogłosili całkowitą ciszę w mediach, gdy Armia Krajowa z zapałem, na który stać tylko szaleńców i bohaterów, pospieszyła do odbicia Wilna? Dlaczego Amerykanie nie słuchali Karskiego, gdy błagał o interwencję i naloty na obozy koncentracyjne? Dlaczego Churchill kazał Sikorskiemu zapomnieć o Katyniu [bo był na pasku Illuminatów, a Beria był brytyjskim agentem – przyp. TAW], gdy Niemcy trafili na ślad masowych grobów?
Polska była, jest i będzie wyrzutem sumienia dla tych wszystkich, którym po dziś dzień przypomina niewygodną prawdę o ich moralnych drogach na skróty. Kraj, który nie wystawił kolaboracyjnych jednostek zbrojnych, którego żołnierze tułali się po całym świecie, aby tylko stanąć w walce ze znienawidzonym okupantem. Kraj, który wolność chciał sam sobie zawdzięczać, a został sprzedany Stalinowi po kawałku w Teheranie, Jałcie i Poczdamie. Gdy USA zatrudniała nazistowskich inżynierów do budowy kosmicznego projektu Apollo [operacja Paperclip („Spinacz”) – przerzucenie nazistowskich naukowców do USA i budowa tam przez nich NASA – przyp. TAW], w Warszawie stawiano Pałac Kultury i Nauki. Tyle żeśmy za honor dostali.
Albo gdy Putin organizuje swoje parady, tworząc alternatywną wizję historii, w której wojna nie istnieje przed czerwcem 1941 r.? Gdy, podobnie jak przed niespełna 80. laty, znowu należy realnie ocenić siłę naszych sojuszy. Rzymianie mawiali, że błądzić jest rzeczą ludzką, ale rzeczą głupca w błędzie pozostawać. I to jest właśnie lekcja dla naszego kraju, który z II wojny światowej musi wyciągnąć wnioski.
A te od lat pozostają niezmienne: Jeśli ktoś zaatakuje twój dom, najpierw chwyć za broń, później licz na pomoc sąsiadów.
Polityka nie jest grą ludzi honoru. Sojusze zawiera się i zrywa, a jedyną rzeczą, która jest w tym wszystkim warta gry, to życie i przetrwanie własnego narodu. Nikt inny się o niego nie zatroszczy. Bycie pragmatycznym, to największa cnota w godzinie próby. Lepiej ocalić stolicę, niż wyłożyć wrogowi kwiat inteligencji na tacy. Na wojnie pierwszą ofiarą pada prawda. Po wojnie, bez pomocy państwa, nikt tej prawdy nie podniesie.
Można powiedzieć, że to banały. Wyświechtane fantasmagorie o tym, jak mogliśmy zatknąć biało-czerwony sztandar na murach Kremla, gdybyśmy – zamiast wierzyć w traktaty – pomaszerowali u boku Wehrmachtu na Moskwę. Sądzę jednak, że chodzi o coś więcej. Świat wygląda dzisiaj niebezpiecznie, podobnie jak w przeddzień II wojny światowej, której koniec oznaczał początek nowego konfliktu. Dlatego, właśnie w takich chwilach, historia nie jest tylko zajęciem dla akademików i hobbystów, ale najlepszą wskazówką na przyszłość, jaką mamy. Polska musi być silna, samodzielna, rozważna w dobieraniu sobie sojuszników i – kiedy trzeba – cyniczna. Inaczej, jeśli kiedyś jakiś drugi ”dzień zwycięstwa” przemaszeruje ulicami Londynu, parada znowu pójdzie bez nas.
Zbrodni Wołyńskiej nie nazywa się po imieniu. Nie mówi się o ludobójstwie, ale o bolesnych wypadkach, czy tragicznych wydarzeniach. Taką narrację widać w PiS-ie i PO. Te partie boją się prawdy. Film Smarzowskiego będzie wydarzeniem politycznym — rozmowa z ks. Tadeuszem Isakowiczem-Zaleskim.
Stefczyk.info: Skrajne ugrupowania na Ukrainie w ostatnich wyborach parlamentarnych zdobyły słaby wynik. Jedynie jedna przekroczyła próg wyborczy. Czy ostrzeżenia przed banderowskimi resentymentami nie okazały się przesadzone?
Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski: Wbrew dominującym sugestiom te partie nie uzyskały marnego wyniku. Sumując poparcie Prawego Sektora, Swobody i Partii Radykalnej widać, że dość spora grupa wyborców popiera ten nurt. A przecież Partia Radykalna weszła nawet do parlamentu. A ich sztandarową postacią jest Jurij Szuchewycz, mający 80 lat. To jest syn jednego z dowódców UPA. Odwoływanie się do UPA na pewno będzie mocno obecne w ukraińskiej polityce.
Jednak to będzie ograniczone do jednej, słabej partii parlamentarnej.
Niekoniecznie. Przecież i w innych ugrupowaniach znajdują się zwolennicy tego nurtu. Wystarczy wspomnieć o partii Samoobrona Andrija Sadowego, mera Lwowa, który oficjalnie honorował UPA. To za jego kadencji postawiono pomnik Bandery we Lwowie. On wielokrotnie mówił, że ideologia banderowska jest mu bliska. Takie same głosy można usłyszeć z ust działaczy partii Batkwiszczyna Julii Tymoszenko. Dla mnie jednak największym zaskoczeniem i rozczarowaniem jest postawa prezydenta Petro Poroszenki, który przyłączył się do tej gloryfikacji.
W jaki sposób?
Ogłosił dzień 14 października, czyli rocznicę powstania UPA, dniem państwowym. Reasumując, widać, że po ukraińskich wyborach środowisko i tematyka związana z UPA będzie obecna. Usypianie opinii publicznej, mówienie, że banderowcy wszystko przegrali, jest bezpodstawne.
O relacjach polsko-ukraińskich będzie zapewne głośno przez jakiś czas. A to m.in. za sprawą filmu Wojciecha Smarzowskiego. Jako pierwszy postanowił nakręcić obraz poświęcony ludobójstwu na Wołyniu. Dobrze, że taki film powstaje?
To jest bardzo ważna inicjatywa. Wciąż panuje bowiem zmowa milczenia w sprawie tematyki ludobójstwa na Kresach Wschodnich. Ani Andrzej Wajda, ani Krzysztof Zanussi, ani żaden inny filmowiec nie chcieli tego tematu. Ten temat jest zamiatany pod dywan – ze względu na tzw. poprawność polityczną i teorię Giedroycia. Pierwszym ze znanych filmowców, który odważył się podjąć ten temat, jest Wojciech Smarzowski. Co bardzo ważne, on opiera się na książce „Nienawiść” Stanisława Srokowskiego, znanego pisarza kresowego. On przełamuje od lat zmowę milczenia. Jeśli film odda wiernie książkę Srokowskiego, to ten obraz będzie wydarzeniem.
Można się spodziewać burzy?
Na pewno będziemy widzieć atak na Smarzowskiego. Tradycyjnie usłyszmy, że to nie czas, że nie teraz itd. Jednak o Katyniu tak samo mówiono w czasach PRL-u, czy o rzezi Woli. Podziwiam odwagę Smarzowskiego, że przełamał poprawność polityczną. Uważam, że jego film będzie wydarzeniem. On pokaże również kłamstwo, jakie panuje w tej sprawie w Polsce.
O jakim kłamstwie ksiądz mówi?
Zbrodni Wołyńskiej nie nazywa się po imieniu. Nie mówi się o ludobójstwie, ale o bolesnych wypadkach czy tragicznych wydarzeniach. Taką narrację widać w PiS-ie i PO. Te partie boją się prawdy. Film Smarzowskiego będzie zapewne i wydarzeniem politycznym.
Szczegóły dotyczące okrucieństwa oprawców mordujących Polaków na Wołyniu szokują. Film Smarzowskiego będzie szokiem dla Polaków?
Tak, sądzę, że to będzie szok. Na Wołyniu, na Kresach Wschodnich działy się dantejskie sceny. Jakiekolwiek pokazanie tych scen jest szokiem. Jednak wg mnie większy szok może wywołać fakt, że Polacy byli przez tyle lat okłamywani w tej sprawie. Przez kilka pokoleń tłumaczono, że czegoś takiego nie było, że to były jakieś lokalne wydarzenia i przypadki. Ludobójstwo zawsze jest szokiem. W tej sprawie powinno się szokować, żeby budzić ludzi, żeby pokazać prawdę historyczną.
Jednym z immanentnych i konstytutywnych przejawów władzy – wszelkiej władzy – jest pewien specyficzny i paradoksalny zarazem mechanizm: mechanizm zaniku poczucia realizmu i totalnej atrofii inteligencji na własny temat. Władcy wydaje się, że został wybrany i wyniesiony z powodu jakichś szczególnych przymiotów swego przejawienia – i że jego władza będzie trwała wiecznie.
Stan umysłowy takiej istoty kompletnie nie ogarnia pewnego – dla poddanych jakże oczywistego – faktu: że władca jest jedynie pionkiem do bardzo szybkiej wymiany na szachownicy mniej lub bardziej chlubnych dziejów, a szczególnie na tychże dziejówzakręcie; dziejów, które nagle doznają gwałtownego przyspieszenia…
W naszym polskim przypadku, od czasu pierwszego rozbioru Polski te dzieje są niestety coraz mniej chlubne. Dzieje się tak głównie za sprawą rozpaczliwego braku elit, braku prawdziwych mistrzów czy – mówiąc staroświeckim językiem – mężów stanu. Polska od czasu Katynia i powązkowskiej „Łączki” nie posiada już niestety żadnych elit; jesteśmy „narodem z resztek”, jak trafnie ujmuje to przenikliwy analityk kondycji duchowej naszego społeczeństwa Grzegorz Braun; „narodem z popłuczyn”, które jedynie pozostały po bestialskim wymordowaniu prawdziwych bohaterów.
Naród z resztek jest zagubioną zbieraniną bez tożsamości, ludem tułaczym we własnym kraju, bytem bez godności, zbiorowiskiem osobników nienawidzących i gardzących – w tym najbardziej samych siebie, czego tyleż smutnym co wymownym przejawem jest nadal ponaddwudziestoprocentowe poparcie dla najbardziej aferalnej w historii Polski partii – i to na kilka dni po jej największej moralnej klęsce (diagnoza stanu zarządzanego przez nią państwa, postawiona przez jednego z ministrów mających ogromną zakulisową wiedzę na ten temat). Odejmując od tego 8-10% standardowo wprogramowanej w przestrzeń sondażowej manipulacji – i tak jest to wynik przytłaczający.
Jak naród z resztek ma upomnieć się o swoje? Jak naród z resztek może pogonić łobuzów tym narodem gardzących, pomiatających, ten naród niewolących? Donald Tusk jest Wielkim Hipnotyzerem – Polacy od siedmiu lat są przez niego hipnotycznie uwiedzeni, kompletnie niezdolni do jakiegokolwiek obywatelskiego nieposłuszeństwa. Ten rząd od siedmiu lat pluje nam w kaszę, a my na niego z wdzięczności, przy każdej kolejnej okazji, głosujemy. I nie przeszkadzają nam ani dziury w asfalcie, ani potężne bezrobocie, ani przemilczany a ogromny w Polsce problem bezdomności, ani masowe ekonomiczne deportacje, ani realnie nam grożący totalny kolaps systemu emerytalnego, ani drastycznie obniżający się z roku na rok poziom polskiej edukacji (wystarczy, że Polacy – najtańsza siła robocza w Europie – będą umieli jako tako składać litery i policzyć na palcach do dziesięciu).
Polska droga dziejowa…
Jak więc obecnie rządzący mają nas, jako naród, szanować – skoro my nie umiemy szanować samych siebie? Czy w takiej sytuacji powinna nas dziwić ich jawna pogarda dla narodu?
Bylibyśmy więc w niemałej konfuzji, gdyby – i tu znów paradoks – gdyby nie nasi poczciwi… okupanci. Oni, w przeciwieństwie do nas, zawsze mają rękę na pulsie i zawsze wiedzą, kiedy należy dokonać całkowitej wymiany rządzących nami garniturów. Po wielkiej Wymianie 2010 przyszła oto wreszcie pora na kolejną – wielką Wymianę 2014… Tym razem będzie to na szczęście ofiara bezkrwawa.
Po locie sępów i zachowaniu padlinożernych much do naszych chłopców zaczyna jednak wreszcie powoli docierać to, co dla inteligentnego obserwatora wiadome było co najmniej od lat czterech: obecny multiaferalny skład personalny – po kilkuletnim wysłużeniu się i zużyciu – stanie się wreszcie niepotrzebnym w Polsce balastem. „Frajerów” nie potrzebuje już także i dwór carski, szczególnie ostatnio – po kozackim, bezczelnym i jakże krótkowzrocznym okazaniu temu dworowi swej nielojalności. Tak, dwory mają już od dawna przygotowaną, i w swych boksach startowych raźnie nóżkami przebierającą, zawsze gotową do zajęcia wakatów – kolejną szkółkę legatów. Wymiana premiera, a więc i całej ekipy, jest kwestią kilku miesięcy.
I nasi aktualni chłopcy aferalni dobrze już wiedzą, że w ciągu najbliższych miesięcy będą grillowani na bardzo wolnym ogniu, i że z każdym miesiącemkoniec ich rządów… się zbliża.
Donald Tusk za kratami (na razie swojego domu w Sopocie)
Jak powszechnie wiadomo, zwierzę ranne i zapędzone w kozi róg może zachowywać się nieobliczalnie, niewspółmiernie do bodźca. W najbliższych dniach i tygodniach będziemy więc świadkami niebywałej buty, arogancji i coraz to większej bezczelności władzy. Władza na odejściu będzie próbowała na jednym aferalnym ogniu usmażyć jeszcze kilka innych pieczeni. Władza będzie chciała:
zemścić się na – przez siedem lat z różnych powodów podpadniętych – biznesmenach (casus Marek Falenta);
zastraszyć tym samym pozostałe źródła posiadające czarne teczki i w każdej chwili gotowe do ich użycia (ponad 900 godzin nieopublikowanych jeszcze nagrań);
wywrzeć presję na biznes, by ten skutecznie zablokował dziennikarzy przed dalszym ujawnianiem smutnych dla nas – a niebezpiecznych dla nich – faktów.
Wszystko to są działania jednak czysto piarowe, obliczone na „rozpylanie mgły informacyjnej i przekierowanie sprawy na poboczne tory”. Władza bowiem dobrze wie, że to nie Stowarzyszenie Podsłuchujących Kelnerów Polskich ani Fundacja Zmotywowanych Sprzątaczek Sejmowych stoi za tą porywnie nadciągającą kolejną wymianą lecz… ich osobiści patroni i mocodawcy. Ich osobiści chrzestni (mysterium iniquitatis) ojcowie, którzy w tak właśnie wyrafinowany sposób wyjmują teraz zza swej pazuchy podpisane onegdaj przez swych polskich legatów – cyrografy…
Wtajemniczeni doskonale wiedzą, że władzy nie otrzymuje się za piękne oczy. Zawsze jest to stawka za jakiś kontrakt…