Brzozę w Smoleńsku złamali Rosjanie. Tupolew nie miał z nią nic wspólnego. Prokuratura Wojskowa od ponad 3 lat ukrywa najważniejszy dowód sfałszowania przez rząd Tuska oficjalnego raportu ze śledztwa

Brzoza Smoleńsk

10 kwietnia 2010 r. polski samolot Tu-154 przeleciał przynajmniej kilka metrów nad tzw. smoleńską brzozą – wynika z profesjonalnej ekspertyzy, która od 2011 r. znajduje się w posiadaniu polskiej prokuratury wojskowej. Do treści opinii dotarła „Gazeta Polska”.

Rzekome zderzenie się tupolewa z brzozą to filar oficjalnej wersji zdarzeń z 10 kwietnia 2010 r., lansowanej przez Rosjan i polski rząd. Ekspertyza oparta na badaniu tzw. polskiej czarnej skrzynki (ATM-QAR), wykonana wkrótce po katastrofie smoleńskiej (już w kwietniu 2010 r.) i znajdująca się w posiadaniu prokuratury, jednoznacznie przeczy ustaleniom Tatiany Anodiny i komisji Millera.

Chodzi o ekspertyzę techniczną zatytułowaną „Deszyfracja i analiza danych z pokładowych rejestratorów parametrów samolotu Tu-154M nr boczny 101 Sił Powietrznych RP, który uległ katastrofie 10 kwietnia 2010 r.”. Wpłynęła ona do prokuratury wojskowej w lipcu 2011 r. (!) i znajduje się w tomie nr 203 akt śledztwa smoleńskiego.

W ekspertyzie – sporządzonej przez producenta tzw. polskiej czarnej skrzynki w tupolewie, firmę ATM – kluczowy jest załącznik nr 3, noszący nazwę „Tabela odtworzonych wartości wysokości lotu i odległości od początku pasa trzech ostatnich minut zapisu”. Zawarte są w nim dane pozwalające na odtworzenie ostatnich sekund lotu, a więc wysokość Tu-154 w odniesieniu do poziomu początku pasa startowego (położonego, przypomnijmy, 255 m nad poziomem morza) oraz odległość samolotu od początku pasa startowego.

Zamontowany w tupolewie jestrator lotu polskiej firmy ATM
Zamontowany w tupolewie rejestrator lotu polskiej firmy ATM

Na jakiej wysokości, według ekspertyzy ATM, był w momencie rzekomego zderzenia się z brzozą polski tupolew? W dokumencie można przeczytać, że w odległości 928 m od progu pasa samolot leciał na wysokości 4 m nad progiem pasa (czyli 259 m n.p.m.), a w odległości 849 m od progu pasa znajdował się już na poziomie 7 m nad progiem pasa (czyli 262 m n.p.m.). Brzoza smoleńska, co stwierdza raport MAK, rosła tymczasem w odległości 855 m od progu pasa startowego i – uwaga – na wysokości 248 m n.p.m.Oznacza to, że według ekspertyzy ATM samolot w chwili rzekomego zderzenia się z „pancernym” drzewem leciał na wysokości od 11 do 14 m nad powierzchnią gruntu! W żaden sposób nie mógł więc zderzyć się z brzozą, która – zgodnie z ustaleniami MAK i komisji Millera – została uszkodzona na wysokości około 5 m nad ziemią.

Dane z ukrywanej ekspertyzy ATM to jeden z ważniejszych dowodów na prawdziwość ustaleń ekspertów współpracujących z zespołem parlamentarnym pod kierownictwem Antoniego Macierewicza. Naukowcy ci od 2010 r. – na podstawie rozmaitych badań i eksperymentów (m.in. analizy mechanicznych uszkodzeń skrzydła, badania zapisów komputera pokładowego itd.) – formułowali tezę, że to nie brzoza odpowiada za zniszczenie tupolewa.

Warto podkreślić, że ekspertyza ATM została oparta na odczycie jedynego oryginalnego rejestratora lotu znajdującego się w kwietniu 2010 r. w polskich rękach. Choć dokument od 15 lipca 2011 r. jest w aktach prokuratury wojskowej, śledczy nigdy nie wspomnieli publicznie o wnioskach, jakie można wyciągnąć z załącznika nr 3 do ekspertyzy.

Opinia ATM jest też znana członkom komisji Millera, bo właśnie dla niej niedługo po katastrofie została sporządzona. Konkluzji, wypływających z danych znajdujących się w ekspertyzie, próżno jednak szukać w osławionym raporcie Millera. Co więcej – członkowie rządowej komisji podają publicznie informacje sprzeczne z liczbami zawartymi w opinii ATM. Kiedy w kwietniu 2013 r. grupa senatorów Prawa i Sprawiedliwości skierowała do Macieja Laska czternaście pytań dotyczących katastrofy smoleńskiej, odpowiedź na jedno z nich brzmiała: „Zderzenie z brzozą nastąpiło na wysokości około 1,1 m względem poziomu pasa startowego”.

Grzegorz Wierzchołowski

Niezalezna.pl

Komentarz Antoniego Macierewicza – przewodniczącego Parlamentarnego Zespołu ds. Zbadania Przyczyn Katastrofy TU-154M z 10 kwietnia 2010 roku:

Kłopotliwa prawda

Komisja dr. Macieja Laska przeprowadziła testy na miejscu zderzenia
Komisja dr. Macieja Laska w trakcie przeprowadzania testów symulacyjnych

Milczenie mediów mętnego nurtu po publikacji „Gazety Polskiej” dotyczącej dokumentu będącego w posiadaniu prokuratury, z którego wynika, że tupolew w Smoleńsku przeleciał nad brzozą, wynika przede wszystkim z tego, że materiał ten zawiera prawdę.

Dziennikarze mainstreamu siedzą więc teraz i zastanawiają się, jakiej kombinacji słownej użyć, by zakwestionować ten dokument. Proszę się nie łudzić – na pewno coś wymyślą, być może z pomocą pana Laska. W PO zaś trwa jeszcze zamieszanie po ekskursji Donalda Tuska do Brukseli – establishment nie ma więc jeszcze jasności, jak rozłożyć odpowiedzialność za Smoleńsk, którą zostawił po sobie ekspremier.

Mogę zapewnić tych wszystkich, którzy są odpowiedzialni za kłamstwo smoleńskie – w tym panią premier i pana Laska – że w zespole parlamentarnym przygotowujemy materiały, które będą zaskoczeniem w tej sprawie.

Antoni Macierewicz

Niezalezna.pl

SmolenskZespol.sejm.gov.pl

O zamachu smoleńskim czytaj również na:

Reklama

Pilotów tupolewa fałszywie naprowadzano. Są zeznania świadków – ujawnia prof. Kazimierz Nowaczyk

 Kazimierz Nowaczyk_

– Kontrolerzy w wieży w Smoleńsku wydali polecenie zejścia na wysokość 50 metrów – powiedział na antenie Telewizji Republika prof. Kazimierz Nowaczyk, powołując się na zeznania dwóch świadków. Podkreślił, że jeśli mówią prawdę: „oznacza to, że sfałszowano zapisy z kokpitu, piloci byli fałszywie naprowadzani, samolot był intencjonalnie sprowadzany w bok od kursu, a jego wysokość była źle określona”.

Zwrócił również uwagę, że informacji o poleceniu zejścia na wysokość 50 metrów nie ma w rozmowach z kokpitu, które Rosjanie przekazali Polsce.

– Główna teza raportu MAK i raportu Millera była taka, że to był błąd pilotów, że nie odeszli oni od lądowania na wysokości 100 metrów – zaznaczył ekspert parlamentarnego zespołu. – Jeżeli wieża kontrolna wydała im polecenie zejścia do 50 metrów, to zupełnie zmienia postać rzeczy.

Kazimierz Nowaczyk

W momencie lądowania tupolewa warunki atmosferyczne były fatalne, ale lotnisko nie zostało zamknięte – przypomniał prof. Nowaczyk.
– Podczas mgły dla pilotów, którzy nie widzą pasa lotniska bezwzględnymi wskazaniami są polecenia z wieży kontrolnej, piloci nie mają w takich warunkach żadnego punktu odniesienia – stwierdził. – Oni byli fałszywie naprowadzani, samolot był intencjonalnie sprowadzany w bok od kursu, a jego wysokość była źle określona.

Niezalezna.pl

Kazimierz Nowaczyk3

I co, PO-wskie – zawsze poprawne politycznie – pięknoduchy? Czteroletni whistleblowerzy zamachu smoleńskiego to nadal pisowskie oszołomy?…

https://tajnearchiwumwatykanskie.wordpress.com/category/zamach-smolenski-2/

 

Prof. Wiesław Binienda: „Ci, którzy dyskredytują moją pracę to funkcjonariusze, a nie dziennikarze”

Prof. Wiesław Binienda, doradca prezydenta USA Baracka Obamy.
Prof. Wiesław Binienda, doradca prezydenta USA Baracka Obamy.

Jestem gotowy stanąć w szranki z każdym, kto uważa, że przyczyną katastrofy smoleńskiej była brzoza. Uważam, że wszystkimi swoimi badaniami udowodniłem, że nie ona była przyczyną katastrofy, co potwierdziło wielu kolegów naukowców polskich i zagranicznych. Za granicą nie znalazłem ani jednej osoby, która by miała wątpliwości, jeśli chodzi o moją pracę. Z prof. Wiesławem Biniendą, doradcą prezydenta USA Baracka Obamy, rozmawia Marcin Wikło.

wPolityce.pl: Zaczął pan dzisiaj swoje wystąpienie podczas posiedzenia sejmowego zespołu smoleńskiego od przypomnienia postaci Anny Walentynowicz i pytania, co się z nią dzieje. Dlaczego?

Prof. Wiesław Binienda: Uważam, że w XXI wieku, w środku Europy nie może być tak, że znika ciało jakiejś osoby, a szczególnie takiej osoby. Tym bardziej, że rodzina i inni obcy ludzie widzieli ja już po śmierci. To ciało nie było uszkodzone, była możliwa identyfikacja. A po kilku latach dowiadujemy się, że nie wiadomo, gdzie ona spoczywa.

Rozmawiał pan o tym z rodziną Anny Walentynowicz?

Tak, i po spotkaniu z synem pani Walentynowicz w amerykańskiej Częstochowie byłem zszokowany. Okazuje się, że rodzina porównuje zdjęcia rentgenowskie i jest pewna, że osoba, którą złożyli w rodzinnym grobie, a przypominam, że to był już drugi pogrzeb, to nie jest Anna Walentynowicz. A oni są atakowani, prokurator Seremet zarzuca panu Walentynowiczowi, że nie rozpoznał mamy. I powołuje się na jakiś rosyjski dokument. Z relacji Janusza Walentynowicza wiem, że było tak, że ciało zostało przez niego zidentyfikowane ponad wszelką wątpliwość, ona wyglądała jakby spała, żadnych uszkodzeń. W tej delikatnej i pełnej emocji sytuacji poproszono go o podpisanie jakiegoś dokumentu, którego treści nie rozumiał, bo nie zna rosyjskiego. I to jest teraz dowód dla pana Seremeta, że oni nie rozpoznali mamy. Sytuacja jest dramatyczna, oni czekają na pomoc, czekają na zmianę rządu, bo ten im nie pomaga. A w międzyczasie użyczają grobu matki osobie, której nie znają.

I uznaje pan za stosowne przypominać o tym przy każdej okazji?

Dokładnie tak. Przypomnę, że mamy 21. wiek, takie sytuacje nie mają prawa się zdarzać. Tym powinien być oburzony każdy cywilizowany człowiek, że czynniki, których obowiązkiem jest ustalić, gdzie te ofiary się znajdują, nie robią tego. A w tym przypadku nie dosyć, że tak się dzieje, to rodzinie uniemożliwia się wysłanie za granicę próbek z ciała tej innej osoby, aby dokonać badań DNA.

Czy dla pana ta tragiczna historia jest jakimś symbolem tego, jak przez państwo polskie traktowane jest całe to śledztwo?

Tak, jest dowodem na to, że Rosjanie mieli plan. Ponieważ ten dokument, który podsunięto do podpisu panu Walentynowiczowi to nie był przypadek, to nie był odruch chwili. To był precyzyjnie przygotowany plan, ten dokument był przygotowany wcześniej. To jest absolutny dowód, że odpowiedzialność za katastrofę ponosi Rosja.

Kiedy rozmawialiśmy rok temu, był pan zdumiony, że tak długo musi się zmagać z badaniem jednego drzewa – brzozy. Czy uważa pan, że udało się już całkowicie odrzucić hipotezę, że samolot spadł, bo zawadził o drzewo, czy wciąż się pan z tym zmaga?

Ja jestem gotowy stanąć w szranki z każdym, kto uważa inaczej. Uważam, że wszystkimi swoimi badaniami udowodniłem, że ta brzoza nie była przyczyną katastrofy, co potwierdziło wielu kolegów naukowców polskich i zagranicznych. Za granicą nie znalazłem ani jednej osoby, która by miała wątpliwości jeśli chodzi o moją pracę. Ale jeśli ktoś miałby wątpliwości, to jestem zawsze gotów do dyskusji, chętnie też włączę do moich badań każde dodatkowe informacje, jeśli takie są. Na razie, nie mając dostępu do wraku, zakładam po prostu, że materiał, z którego był wykonany samolot, był taki, jak być powinien.

Przedstawił pan dziś bardzo obrazowy efekt doświadczenia. Duraluminium, a więc materiał, z którego powinien być zbudowany tupolew, przy uderzeniu w drzewo zwija się, a nie kruszy. Jakie z tego można wyciągnąć wnioski?

To nie jest tylko moje doświadczenie, nad sprawą duraluminium pracuje kilkanaście uniwersytetów w Stanach Zjednoczonych i na całym świecie. Mamy wyniki charakteryzujące ten materiał w każdym przedziale temperaturowym, od -65 st. C do +200 st. C. W każdej z tych temperatur materiał ten jest bardzo plastyczny, właśnie dlatego jest używany do budowy samolotów, aby nie rozprysł się jak szklanka, np. po zderzeniu z ptakiem.

Archeolodzy odnaleźli jednak na miejscu ponad 60 tys. kawałków, na które tupolew się rozpadł. Czy to dowód na wybuch?

Absolutnie tak. Ja bardzo poważnie biorę pod uwagę opinie pana dr. Grzegorza Szuladzińskiego, a on jest ekspertem w tej dziedzinie i nie mam powodu mu nie wierzyć. Jego ekspertyza także w tej kwestii jest jednoznaczna. Moje wyniki doświadczalne i numeryczne pokazują, że nawet uderzenie w brzozę z czterokrotnie większą prędkością, czyli bliskie prędkości dźwięku, jest niewystarczające, aby ten materiał rozczłonkować na małe fragmenty. A prędkość większą od prędkości dźwięku można uzyskać tylko za pomocą wybuchu.

Czy jest pan zły na duże polskie media, że ignorują, albo wręcz dyskredytują pana pracę?

Pewnie, że tak, choć wiadomo coraz więcej, i coraz częściej widać, że już nie są w stanie mi zaszkodzić. Rzeczywiście pojawiło się na temat mojej pracy wiele paszkwili, wielu dziennikarzy nie podchodzi fair do tego tematu. To przykre, ale przede wszystkim z tego powodu, że kraj nie może się dobrze rozwijać, jeżeli nie będziemy doceniać rzetelnej pracy naukowej. Te media, atakując mnie, atakują wszystkich polskich profesorów. Są też bardziej złożone manipulacje, jak słynny już tekst pani Agnieszki Kublik w Gazecie Wyborczej. Owszem było tam moje zdjęcie, ale nie było tam moich wypowiedzi, były wypowiedzi panów profesorów Jana Obrębskiego i Jacka Rońdy. Tekst ten miał na celu zdyskredytowanie mnie słowami innych. Osoby, które wyśmiewają naszą pracę, są raczej funkcjonariuszami, a nie dziennikarzami.

Wyśmiewano także i umniejszano powagę i wartość pana współpracy z prezydentem Obamą. Proszę wyjaśnić, co ma na celu ta grupa naukowców zebrana przez amerykańskiego prezydenta?

To jest elitarne grono ekspertów, którą prezydent zaprosił, a oni stawili się jak na rozkaz swojego lidera. Chodzi o to, aby pomóc gospodarce Stanów Zjednoczonych, opracować strategię rozwoju w taki sposób, aby jak najszybciej ta gospodarka się rozwijała. To jest istotne właściwie dla całego świata, bo nie jest tajemnica, że gospodarka USA pociąga za sobą gospodarki wielu krajów. Prezydent podjął taką decyzję, by Ameryka mogła konkurować z bardzo szybko rozwijającą się gospodarką Chin.

A jak pańska wiedza może się przydać przy realizacji tego projektu?

Ja zostałem zaproszony do współpracy i wykorzystania tych obszarów mojej wiedzy, które stosuję do analizy katastrofy smoleńskiej. Czyli wizualizacji, symulacji i analizy komputerowej. Także mogę przypuszczać, że właśnie praca na analizą katastrofy smoleńskiej, jaką przez ostatnie lata na całym świecie prezentowałem, była elementem, który został wzięty pod uwagę.

Nie byłby pan bardziej usatysfakcjonowany, gdyby w ten sposób docenił pana ktoś w Polsce?

Właśnie zostałem doceniony. Koledzy z Poznania włączyli mnie jako honorowego członka w struktury Akademickiego Klubu Obywatelskiego. Z takiego wyróżnienia mogę być naprawdę dumny i szczęśliwy.

Rozmawiał Marcin Wikło

wPolityce.pl

Czy kolejne taśmy prawdy zawierają nagrane przygotowania do Zamachu Smoleńskiego? Co takiego na nich jest, że obecny reżim dostaje białej gorączki i zachowuje się aż tak agresywnie?

molo

Od tygodnia trwa medialny skandal. Tygodnik Wprost wszedł w posiadanie nagrań kompromitujących rządzących. Początkowo premier Tusk próbował odwracać kota ogonem, ale okazało się, że nic to nie daje. Środowisko sprawujące władzę jest przerażone, bo podobno nagrano aż 900 godzin ich machlojek. 18 czerwca do siedziby tygodnika wpadli agenci, którzy gwałcąc prawo prasowe, bez nakazu sądowego postanowili użyć przemocy wobec redaktora naczelnego, by zabrać mu laptopa.

Trzeba przyznać, że akcja wykręcania rąk Sylwestrowi Latkowskiemu była spektakularną kompromitacją służb specjalnych. Nie udało im się odebrać ani laptopa, ani nawet pendrive’a, które były przedmiotem ich pożądania. Stało się tak głównie dlatego, że bezczelni i nieudolni agenci Tuska zostali zaskoczeni przez innych dziennikarzy, którzy stanęli w obronie Latkowskiego.

Ludzie związani z obecnym reżimem i idioci go popierający drżą teraz z przerażenia. Na jaw wyszło, że to, co mówił Janusz Korwin-Mikke – że rządzi nami banda złodziei – to nie była tylko zwykła retoryka wyborcza lecz po prostu fakt. Poza tym może się okazać, że są nie tylko złodziejami, bo w mediach ukraińskich pojawiły się doniesienia, że wśród nagrań zaoferowanych tygodnikowi Wprost znajduje się też podsłuchana rozmowa Tuska i Putina z molo w Sopocie, do której doszło we wrześniu 2009 roku.

putin-tusk[6]

Brzmi to sensacyjnie, bo można podejrzewać, że ustalano tam szczegóły tego, co potem domknięto w Smoleńsku. Być może to dlatego minister Sienkiewicz i prezes Belka, rozmawiając na ten temat, kwitują kłopot ze Smoleńskiem jako problem Tuska. Jeśli to prawda, że jest takie nagranie, albo jakiekolwiek inne na temat Smoleńska, to niewątpliwie stawką jest tu nie tylko odsunięcie od władzy obecnych okupantów, a wręcz wieloletnie więzienie dla nich.

To prawdopodobnie dlatego doszło do scen niebywałych nawet w mafijnej III RP, że agenci ABW – w świetle kamer i przy świadkach – naruszyli zagwarantowaną w Konstytucji nietykalność cielesną wolnego obywatela, w tym wypadku naczelnego Wprost. Nie chodziło oczywiście o oryginały nagrań, bo tak cennych – i właściwie już historycznych – materiałów dowodowych ani w redakcji, ani tym bardziej na swoim laptopie nikt inteligentny nie przechowuje, a 900 godzin nagrań można zmieścić na karcie pamięci o wielkości paznokcia, dla bezpieczeństwa rozklonować na kilku nośnikach – i zdeponować w takich miejscach, o dostępie do których siepacze reżimu mogliby tylko pomarzyć. Celem tej oburzającej, po białorusku przeprowadzonej operacji, o której pisały nawet gazety na Jamajce, było zapewne po prostu wybadanie, jak dużo wiedzą redaktorzy Wprost.

World Press Photo 2014: Państwo Tuska miłuje obywaltela i szanuje jego prawo do wolności

Dzięki tej napaści rządząca nami grupa przestępcza o charakterze zbrojnym mogła próbować ocenić poziom ryzyka ze strony planowanych dalszych publikacji. Gdyby okazało się, że wśród tych nagrań znajdzie się jeszcze coś, co może narazić Tuska i współsprawców na długoletnie więzienie – trudno się dziwić, że puściły im nerwy. Gra idzie przecież o możliwość ujawnienia największego mordu politycznego po II wojnie światowej. Wtedy jednak pewne będzie, że za nagraniami stoją Rosjanie i ich służby grasujące bezkarnie w naszym kraju, którzy karzą w ten sposób Tuska za polecone mu przez Zachód zaangażowanie na Ukrainie.

ZmianyNaZiemi.pl

Aferalna III RP:

https://tajnearchiwumwatykanskie.wordpress.com/category/afery-tuska/

Jak Putin od lat szachuje Tuska, czyli co polskie władze zrobiły ws. Smoleńska

tusk-putinDonald Tusk i Władimir Putin na lotnisku Siewiernyj kilkanaście godzin po zamachu smoleńskim 10.04.2010 r. (fot. wSieci)

Dlaczego śledztwo smoleńskie prowadzi Rosja, a Polska jest w roli „proszącego o opinie prawne”? Dlaczego podwładni Władimira Putina wciąż mają i nie chcą oddać wraku rządowego samolotu i innych dowodów w postępowaniu? Wbrew narracji, którą przez cztery lata pieczołowicie konstruował rząd, nie są to pytania z zakresu „czy powinniśmy wypowiedzieć Rosji wojnę?”. To kwestia suchych faktów, ustaleń, umów, decyzji.

1. Śledztwo w rękach Rosji

Wybór konwencji chicagowskiej odbył się w trakcie osobistej rozmowy Donalda Tuska i Władimira Putina. Kancelaria premiera na pytanie o jakikolwiek dokument w tej sprawie stwierdziła w kwietniu 2011 r., że takiego nie ma. Czytaj: decyzję podjęto „na gębę”. Wcześniej rząd odmawiał odpowiedzi na pytanie, na jakiej podstawie prawnej prowadzone jest dochodzenie ani dlaczego polskie władze nie wystąpiły do Rosjan o wspólne śledztwo.

2. Porozumienie z 1993 r.

W maju 2010 r. dziennik „Rzeczpospolita” ujawnił, że Polskę i Rosję łączy porozumienie, które umożliwia wspólne badanie katastrof lotniczych. 7 lipca 1993 r. podpisano polsko-rosyjskie porozumienie w sprawie ruchu samolotów wojskowych i wspólnego wyjaśniania katastrof. Dokument przewiduje współpracę obu krajów w takich przypadkach. Porozumienie jak dotąd nie zostało wypowiedziane, a jego art. 11 brzmi: „wyjaśnienie incydentów lotniczych, awarii i katastrof spowodowanych przez polskie wojskowe statki powietrzne w przestrzeni powietrznej FR lub rosyjskie wojskowe statki powietrzne w przestrzeni powietrznej RP prowadzone będzie wspólnie przez właściwe organy polskie i rosyjskie”.

Prezes Rady Ministrów, którym w 2010 r. był i wciąż jest Donald Tusk, wybrał jednak konwencję chicagowską. I tak do śledztwa ws. katastrofy samolotu wojskowego tupolewa wybrano dokument dotyczący lotów cywilnych. Konwencję, dodajmy, która nie daje pokrzywdzonemu państwu praktycznie żadnych możliwości działania. Dlaczego? Ponieważ w zwykłych lotach cywilnych główny spór odbywa się między przewoźnikiem a ubezpieczycielem. O tym polski rząd mógł wiedzieć już po kilku godzinach, ma od analiz prawnych odpowiednie instytucje i specjalistów chociażby w resortach: obrony narodowej, sprawiedliwości i spraw zagranicznych. Przed wylotem z Warszawy do Smoleńska Tusk mógł być w pełni przygotowany do rozmowy z Putinem. Niestety zajęty był wtedy tym, by prześcignąć kolumnę z Jarosławem Kaczyńskim, który jechał tam do zmarłego brata.

Z kim konsultował się w tej sprawie Donald Tusk i jakie były stanowiska wstępne, przygotowywane na spotkanie z Putinem? Tego nie wiemy, bo kancelaria premiera ujawnić takich informacji nie zamierza. Wiemy jedno: jak zapewniał akredytowany polskiego rządu przy MAK, płk. Edmund Klich, i co sam Tusk przyznał – decyzję o wyborze konwencji podjął osobiście Donald Tusk. I nawet jeśli uznać, że Tusk podjął błędną decyzję, której żałuje, to dlaczego nie podjął później tej dobrej i nie zwrócił się do Rosji o realizację treści porozumienia z 1993 roku? A jak stwierdziła prof. Genowefa Grabowska z Katedry Prawa Międzynarodowego Publicznego i Prawa Europejskiego Uniwersytetu Śląskiego, mógł. – To porozumienie nie upoważnia strony do szczegółowych porozumień. Wystarczy powołać się na ten dokument i zwrócić się do drugiej strony o jego realizację. Porozumienie to mówi, że strony będą współpracować, a nie, że ustalą procedury współpracy – tłumaczyła w rozmowie z „Rz” już cztery lata temu.

3. Zwrot Polsce śledztwa

6 maja 2010 r. gdy Prawo i Sprawiedliwość przygotowało projekt uchwały o przekazanie nam przez Rosję śledztwa, koalicja rządząca razem z lewicą zagłosowała przeciw. Donald Tusk, uzasadniając swoją decyzję, odrzucał artykuł konwencji chicagowskiej przywoływany przez opozycję, mówiący o możliwości przekazania części lub całości śledztwa przez państwo, na którego terytorium wydarzyła się katastrofa, państwu, do którego należał samolot. Jak tłumaczył, dotyczy on jedynie sytuacji, gdy dane państwo nie ma możliwości przeprowadzenia dochodzenia i zawsze ten wniosek jest składany przez państwo, na którego terytorium doszło do katastrofy. Groził przy tym, że poparcie projektu PiS opóźni rosyjskie śledztwo, a poza tym: „nie ma żadnych problemów z dotarciem do materiałów dochodzenia”.

Trudno bronić takiej postawy premiera, bo trudno tłumaczyć odrzucenie uchwały, która miałaby wysoką rangę, bo przyjęta byłaby przez polski parlament wybrany w wyborach bezpośrednich (nie tak jak rząd już przez posłów). Krótko mówiąc: tak jednoznaczny sygnał Sejmu nie mógłby być zlekceważony przez Rosję i organizacje międzynarodowe. Ale abstrahując od tego faktu, zatrzymajmy się na chwilę przy argumentacji Tuska. Jak mógł zgodzić się na propozycję Władimira Putina o procedowaniu na podstawie konwencji chicagowskiej, wiedząc, że zostawia śledztwo Rosjanom, a więc jeśli ktoś „nie będzie miał możliwości przeprowadzenia dochodzenia”, to Polska? Jak wynika z jego własnych słów, musiał mieć świadomość, że mając takie trudności i tak nie będzie mógł nic zrobić w tej sprawie.

Może nie chciał, bo celem było nie rozdrażnianie Putina? Oddajmy głos rosyjskim dysydentom. W liście do Donalda Tuska z maja 2010 r. stwierdzili, że: „Trudno się pozbyć wrażenia, że dla rządu polskiego zbliżenie z obecnymi władzami rosyjskimi jest ważniejsze, niż ustalenie prawdy w jednej z największych tragedii narodowych. Wydaje się, że polscy przyjaciele wykazują się pewną naiwnością, zapominając, że interesy obecnego kierownictwa na Kremlu i narodów sąsiadujących z Rosją państw nie są zbieżne”.

4. Zwrot polskiej własności

Wrak rządowego tupolewa, czarne skrzynki, zakodowane telefony, broń i pozostały sprzęt wojskowych będących na pokładzie samolotu. To tylko część dowodów, których odzyskanie od początku było problemem dla polskiej prokuratury. Dla koalicji rządzącej to problem nie jest, skoro 13 kwietnia 2012 r. w trakcie głosowaniem nad wnioskiem o „zobligowania władz Federacji Rosyjskiej do oddania Polsce dowodów katastrofy z dnia 10 kwietnia 2010 roku” PO, PSL i wszystkie lewicowe partie głosowały przeciw.

Mało kto wie, że polska prokuratura nie tylko nie ma możliwości otrzymania dowodów w sprawie, ale też nie ma możliwości ustalenia, na jakim etapie jest śledztwo w Rosji. Oddajmy głos prokuraturze wojskowej, która kilka dni temu na konferencji prasowej odniosła się do tego wątku. – Podstawową formą komunikacji jest kierowanie wniosków o pomoc prawną, które wielokrotnie kierowaliśmy w tym zakresie, powtarzając swoje postulaty. (…) konwencja nie przewiduje dzielenia się informacjami ze śledztwa. Rosjanie nie dzielą się z nami informacjami – stwierdził płk Ireneusz Szeląg na pytanie „Gazety Polskiej Codziennie”. Innymi słowy Rosjanie mataczą w śledztwie, niszczą dowody, nie oddają nam naszej własności, tłumacząc, że śledztwo wciąż trwa. Polskiej strony nawet to nie interesuje, bo jak tłumaczą wojskowi, nie wiedzą, „czy Rosjanie nie chcą”, tylko oni „po prostu się nie dzielą” wiedzą na temat tego, na jakim w ogóle etapie jest postępowanie.

Podsumowując powyższe, jedynie najważniejsze punkty, możemy stwierdzić, że jako państwo – na własną odpowiedzialność – jesteśmy „w lesie”. Rosja robi, co chce, przy pełnym przyzwoleniu polskich władz, a kto protestuje przeciwko takiemu stanowi rzeczy, otrzymuje z automatu łatkę „pisior”.

„W obliczu tego narodowego dramatu jesteśmy razem, złączeni troską o losy naszej Ojczyzny (…). Doszło do największej tragedii w powojennej historii Polski” – tak brzmi fragment oświadczenia posłów i senatorów z 13 kwietnia 2010 r. ze wspólnego posiedzenie izb Sejmu i Senatu. Warto dziś po czterech latach spytać: Dlaczego po największej tragedii w najnowszej historii, doszło do największej kompromitacji polityczno-prawnej w wyjaśnianiu tej sprawy i największej nienawiści wobec tych, którzy na to zwracali uwagę?

Decyzje, które zostały podjęte od dnia katastrofy smoleńskiej, sprawiły, że Polska może jedynie występować w stosunku do Rosji w roli łagodnego petenta, który potrafi być ostry jedynie w stosunku do wewnętrznej opozycji. Radosław Sikorski od lat świetnie się czuje w takiej roli, a nawet można powiedzieć się do niej „przyzwyczaił”. W marcu 2012 r. mówił, że „myśli, że druga rocznica tragedii byłaby bardzo dobrym momentem na ogłoszenie pozytywnej decyzji” ws. zwrotu wraku, a dwa dni temu już całkowicie się wycofał i mówiąc o Rosji, stwierdził, że „będziemy musieli się przyzwyczaić, że taki to już kraj”.

Sorry, taki mamy rząd, takiego mamy ministra.

Samuel Pereira

źródło: http://niezalezna.pl/53951-co-polskie-wladze-zrobily-ws-smolenska-czyli-jak-putin-od-lat-szachuje-tuska-fakty

Zamach w Smoleńsku

Leszek Szymowski_Zamach w Smoleńsku