Co robicie Polakom?! Sto kilkadziesiąt pytań do PiS-u (cz. 1). Prof. Jerzy Robert Nowak

Dla Polaków kochających swój kraj obecny rząd stanowi niepowtarzalną, być może jedyną, szansę wyciągnięcia kraju ze straszliwej zapaści, w jaką wtrąciły ją rządy Platformy Obywatelskiej. Czy rząd PiS wykorzysta w pełni tę szansę, zwłaszcza w warunkach nasilającej się dywersji wewnętrznej, tzw. totalnej opozycji i bezprzykładnych, brutalnych neokolonialnych nacisków Unii Europejskiej? Wszystko zależy od tego, czy rząd zdoła pozyskać przez swą politykę wsparcie maksymalnej części Narodu i potrafi unikać podstawowych błędów.

Jest szereg spraw, którymi obecny rząd i prezydent zapewnili sobie wzrost wsparcia. Przede wszystkim przez zerwanie z platformerską polityką kundlizmu wobec głównych państw UE, a zwłaszcza Niemiec (sławetny „hołd pruski” R. Sikorskiego etc.). Zaczęto wreszcie przywracać działania na rzecz elementarnej sprawiedliwości poprzez dyscyplinowanie pazernych komorników, sędziów, prokuratorów, nagłośnienie warszawskiej afery reprywatyzacyjnej etc. Zaczęto odbudowę wojska, tak zdewastowanego w czasach rządów PO, i stworzono zalążki samoobrony terytorialnej. Podjęto tak ważną reformę społeczną, jak wprowadzenie 500 plus. Wprowadzono po raz pierwszy w Polsce po 1989 r. autentyczny bilans otwarcia, przeprowadzając audyt we wszystkich ministerstwach. Zaczęto realizować prawdziwą politykę historyczną [tak, szczególnie w kwestii ujawnienia współczesnym Polakom prawdziwych korzeni narodu Polskiego – przyp. TAW]. Zaczęto dużo mocniej troszczyć się o Polaków za granicą. Można ubolewać jednak, że część pozytywnych dokonań rządu PiS jest niedostatecznie znana, nie zadbano o ich odpowiedni pijar w ich sprawie. Zresztą słabość pijaru (dbania o public relations) generalnie należy do największych mankamentów rządów PiS-u. Przykładowo, dopiero kilka dni temu dzięki atakowi na PiS w programie TVN24 dowiedziałem się z wygłaszanych tam smętnych skarg na ministra Z. Ziobro, że zdegradował ponad 120 prokuratorów, niektórym obniżając rangę aż o trzy stopnie. I bardzo dobrze zrobił. Brawo Panie ministrze Ziobro!

Przykłady osiągnięć Dobrej Zmiany można by długo mnożyć, pisałem o nich już wiele razy na tym blogu. Tym razem jednak

w 10 miesięcy po powstaniu rządu PiS chciałbym zwrócić uwagę na dużą, o wiele za dużą, ilość zaniechań i błędów pod rządami nowej ekipy p. premier Beaty Szydło i p. prezydenta Andrzeja Dudy. Jest to alarmująca ilość błędów,

z których wiele jest całkowicie niepotrzebnymi prezentami dla cynicznej opozycji, błędów, z którymi należy jak najszybciej się uporać. Oceny przedstawione poniżej przeze mnie są na pewno bardzo subiektywne i często ułomne. Być może jednak staną się dobrą zachętą do debaty o kierunkach i praktyce naprawy Rzeczpospolitej, tak mocno zrujnowanej przez poprzednie rządy.

I. Gospodarka i polityka gospodarcza

Prezydent Andrzej Duda akcentował w prezydenckiej debacie telewizyjnej 7 maja 2015 r., że zamierza iść drogą reform Viktora Orbána, bo okazały się one skuteczne. A jednak przynajmniej w dwóch fundamentalnych sprawach: walki z biurokracją i wsparcia dla średnich i małych przedsiębiorstw jesteśmy ciągle daleko od węgierskich rozwiązań. Stąd nasuwające się pytania:

Czytaj dalej „Co robicie Polakom?! Sto kilkadziesiąt pytań do PiS-u (cz. 1). Prof. Jerzy Robert Nowak”

Reklama

Banki boją się przebudzonego i zorganizowanego społeczeństwa – wywiad z prezesem Związku Przedsiębiorców i Pracodawców Cezarym Kaźmierczakiem

cezary kaźmierczak

Państwo polskie jest współwinne wpakowania „frankowiczów” w tę pułapkę. Jeśli im nie pomoże się z niej wyplątać, oni i ich dzieci mogą się stać wrogami tego państwa – mówi Cezary Kaźmierczak, współzałożyciel i prezes Związku Przedsiębiorców i Pracodawców.

Mateusz Zimmerman, Onet.pl: Od kilku tygodni media straszą Polaków, że państwo lada moment z ich podatków będzie dopłacać do kredytów „frankowiczów”.

Cezary Kaźmierczak: Ja nie słyszałem o żadnych „frankowiczach”, którzy o to proszą. Nikt nie położył takiego pomysłu na stole, nikt się tego nie domaga, ale ktoś „wrzuca” taki temat i opinia publiczna na poważnie się tym zajmuje. To absurd.

Zabawa w „czarnego luda”?

– Śmiem podejrzewać, że lobby bankowe próbuje napuścić na „frankowiczów” resztę społeczeństwa – żeby ono reagowało na cały problem odruchowo: „nie z naszych podatków!”.

Napisał Pan na swoim blogu, że to zasłona dymna. Co ona ma skrywać?

– Ma odwrócić uwagę od roli banków w tej sprawie. Nikt do „frankowiczów” nie powinien dopłacać – powiedzmy to jasno. Banki wciągnęły ludzi w te kredyty i banki za to powinny zapłacić.

To niepopularny pogląd w tej debacie. Przecież „banki są od zarabiania”.

– Zyskuje na popularności. Politycy chyba zaczynają sobie uświadamiać powagę sytuacji. Problemu z kredytami frankowymi nie można przeczekać ani „rozgonić batogami”, bo on dotyka grupy społecznej znacznie szerszej niż sami kredytobiorcy.

Zwracam uwagę na dane, które się w tej dyskusji pomija: jakieś 30% „frankowiczów” ma dochód rzędu tysiąca złotych na członka rodziny. To znaczy, że w obsługę tego kredytu przy wszystkich tąpnięciach – takich jak skok raty o 200-300 złotych – zaangażowana jest cała rodzina. A dzisiejsza sytuacja nie rozejdzie się po kościach po miesiącu, tylko może się ciągnąć przez 30 lat.

Jeśli premier tego kraju miałby się wahać między groźbą bankructwa jakichś 270 tys. rodzin (bo i tyle może się wkrótce znaleźć „pod wodą”) a uszczupleniem gigantycznych i ciągle rosnących zysków sektora bankowego, to wybór jest dla mnie jasny. Państwo istnieje m.in. po to, aby w sytuacjach nadzwyczajnych wyciągało swoich obywateli z tarapatów – a tu w dodatku państwo ma spory udział w tym, że „frankowicze” się w tarapatach znaleźli.

Co Pan przez to rozumie?

Podatnicy utrzymują nadzór finansowy m.in. po to, aby ich chronił przed nieuczciwymi praktykami instytucji finansowych. Komisja Nadzoru Finansowego (KNF) od lat zabrania licencjonowanym doradcom finansowym prowadzenia funduszy inwestycyjnych opartych na spekulacji walutami. A zabrania, bo to podobno „zbyt ryzykowne”.

Ta sama KNF nieodpowiedzialnie pozwoliła, aby prawie 600 tysięcy Kowalskich, którzy w większości tym bardziej nie mieli o spekulacji* pojęcia, zaciągnęło kredyt o podobnym charakterze.

Pan punktuje grzechy banków – nieostrzeganie o ryzyku, uznaniowe spready, klauzule zakazane w umowach – z pozycji wolnorynkowych. Z kolei wielu komentatorów, zdeklarowanych piewców wolnego rynku, twierdzi, że to klienci są sami sobie winni – bo „swoboda umów”, bo „widziały gały, co brały”. Mam dysonans.

– Widać, jak zwulgaryzowano w Polsce pojęcie wolnego rynku. Nie wiem, jakich klasyków ci piewcy czytali – bo moi klasycy wolnego rynku twierdzili, że jego podstawy to etyka, odpowiedzialność, dotrzymywanie słowa. A nie wprowadzanie w błąd – zwłaszcza kiedy silniejszy zwodzi słabszego!

Mówienie o „swobodzie umów” to w kontekście „frankowiczów” groteska. Jeśli Pan kupuje w salonie Mercedesa samochód i później się okaże, że ktoś zamontował pod maską silnik z Żyguli, to znaczy, że „widziały gały, co brały”? Jeśli lekarz podsuwa pacjentowi lek, który okaże się śmiertelny i pacjent umrze – to znaczy, że pacjent sam jest sobie winien? Bo nie studiował medycyny?

Nie znajduję lepszych analogii. Jeśli ktoś ubiera drugą stronę w układ najeżony pułapkami, wykorzystując jej niewiedzę – to nie jest żaden wolny rynek, tylko zdziczenie.

Pan podnosi tezę, że w Polsce bank jest wobec klienta instytucją wszechwładną. Na czym ta wszechwładza polega i co państwo może zrobić, aby ten układ zrównoważyć?

– Opiera się ona na trzech filarach i trzeba je obalić. Pierwszy: Bankowy Tytuł Egzekucyjny – istnienie tego wynalazku to wstyd dla cywilizowanego kraju. Druga sprawa: wprowadźmy zasadę, że zabezpieczeniem kredytu hipotecznego jest kredytowany dom, a nie majątek dłużnika. Dziś bank może zgodnie z prawem ścigać człowieka za dług hipoteczny do końca życia –  i to jest niewolnictwo. Trzecia sprawa: trzeba odebrać bankom prawo do jednostronnego zmieniania i interpretowania już zawartych umów.

Według Pana „frankowicze” dali sobie wmówić, że „znali ryzyko”? Spora część rzeczywiście podpisała w bankach taką deklarację.

– Wspomniałem już o tej grupie, w której skok raty kredytu o 200-300 zł może być ciężarem nie do uniesienia. Jeśli ktoś o takich ludziach dziś mówi, że wchodzili w ten układ z pełną świadomością ryzyka, to opowiada bzdury – a jeśli oni sami mówią, że byli świadomi, to udają mądrzejszych, niż rzeczywiście byli.

Ryzyko znała w istocie mała grupa kredytobiorców. Akurat tej grupie nie była do niczego potrzebna ani rekomendacja KNF, ani te bankowe świstki – „ostrzeżenia przed ryzykiem”. W tej wąskiej grupie mieści się jeszcze węższa: autentyczni spekulanci, którzy wiedzieli, jak zarobić i jak się zabezpieczyć od ryzyka – celowo o tym wspominam, bo przyklejanie etykietki spekulanta każdemu kredytobiorcy to gigantyczne nadużycie.

Przecież ci ludzie nadal na dobrą sprawę nie wiedzą, jaki produkt bank im wcisnął. Często nie wiedzą nawet, czy bank miał prawdziwe franki, aby im tego kredytu udzielić.

Proszę? [mainstreamowy dziennikarz nigdy w życiu nie słyszał o udzielaniu przez bank kredytów od sumy (i waluty), której bank mógł w ogóle nie posiadać – przyp. TAW].

– To skomplikowane, więc poprzestańmy na pytaniu:

czy te tzw. kredyty indeksowane to są w ogóle kredyty we frankach?

To wygląda trochę tak: klient jest zawsze obciążony ryzykiem wzrostu kursu waluty, a bank zabezpieczył się na każdą ewentualność – wzrostu i spadku. To by oznaczało, że banki doskonale rozumiały istotę ryzyka i po swojej stronie zredukowały je do minimum – natomiast klient nie miał do tego ani wiedzy, ani narzędzi.

KNF powinna się przyjrzeć, w jaki sposób banki zabezpieczały te kredyty. Bo jeśli stały za tym pozabilansowe instrumenty, tzw. swapy, a klient nic o tym nie wiedział – to bez swojej wiedzy załapał się nie na kredyt, a na spekulacyjny instrument finansowy.

Pan opisuje sytuację, w której klienci są przedmiotami w grze. Co oni dzisiaj mają zrobić, żeby się upodmiotowić jako strona umowy?

– Mogą się organizować. I chyba tego banki się boją najbardziej. Jeśli za kredyty frankowe nie wezmą się politycy, to lada moment wezmą się sądy. O wyrokach, które już w takich sprawach zapadały, jest ciągle zbyt cicho – ale bankom one nie wróżą najlepiej.

Przed rozmową z Panem to sprawdziłem. Praktycznie każdy bank, który udzielał tych kredytów, za parę miesięcy może stanąć w obliczu pozwu zbiorowego. Niektóre już stoją.

– Festiwal tych pozwów może trwać latami. Polski sektor bankowy będzie w tych sprawach rozmieniać na drobne swoją reputację, z którą i tak ma już teraz wielki problem. Jeśli miałoby się okazać prawdą to, że banki wpuściły nieświadomych klientów w spekulację walutową, to prezesi tych banków powinni rozważyć, czy aby nie lepiej już teraz proponować tym klientom jakieś ugody.

Podejrzewam, że w amerykańskich realiach ktoś by po prostu uznał, że lepiej przewalutować takie kredyty po kursie z dnia ich uruchomienia i przełknąć straty – bo sama ewentualność, że przyjdzie ktoś z Departamentu Skarbu i zacznie grzebać w papierach, brzmiałaby znacznie groźniej.

Myśli Pan, że „frankowicze” masowo pójdą do sądów?

– Jeśli politycy zostawią ich samych w starciu z bankami, to spora część z nich może nie mieć innego wyjścia. Sam jestem ciekaw, jak się „frankowicze” ustawią do tej fali. To niejednorodna grupa. Są w niej 30–40-latkowie – aktywni na rynku pracy, ambitni. Państwo do nich nie dokłada – to oni na nie pracują.

Coś ważnego nam w tej dyskusji umyka: w poprzedniej dekadzie masa młodych ludzi z Polski uciekła, a spora część „frankowiczów” to są ci, którzy właśnie wtedy uznali, że to tu chcą żyć. Na ogół dlatego wzięli długoletni kredyt na mieszkanie. Rzeczpospolita Polska ponosi część winy za to, że wpakowali się we frankową pułapkę. Powinna im teraz pomóc się z niej wydostać – nie „z naszych podatków”, tylko przez wyegzekwowanie od banków odpowiedzialności za zastawienie tej pułapki.

Może ich też w bagnie zostawić. Wtedy tysiące ludzi, którzy zaczynali tu budować swoją przyszłość, nie tylko stracą do tego państwa jakikolwiek szacunek. Oni i ich dzieci mogą się zmienić w jego zaprzysięgłych wrogów. Na miejscu polityków traktowałbym to zagrożenie poważnie.

źródło: http://biznes.onet.pl/waluty/wiadomosci/zorganizowanych-frankowiczow-banki-beda-sie-bac-najbardziej/r7hyme

*Z prawnego punktu widzenia było to właśnie bankowe „narzędzie spekulacyjne”, a nie „kredyt we frankach”, gdyż był to de facto kredyt w złotych polskich – przyp. TAW.

Cezary Kaźmierczak (ur. 1964) – Prezes Związku Przedsiębiorców i Pracodawców, Partner w agencji MMT Management. W latach 80. podziemny wydawca i konspirator. Lata 1989-1996 spędził w Stanach Zjednoczonych, gdzie był m.in. redaktorem naczelnym polonijnego Dziennika Chicagowskiego oraz Kuriera. Po powrocie do Polski został dyrektorem sprzedaży Radia RMF FM, a następnie, w 1997 roku założył firmę szkoleniową Midwest ITSE. W 2000 roku założył agencję MMT Management, zaś w 2010 roku Związek Przedsiębiorców i Pracodawców. Jest aktywnym komentatorem i uczestnikiem życia publicznego.

Blog Cezarego Kaźmierczaka:

http://wei.org.pl/blog-show/run,blog,author,60.html

Prezes Związku Przedsiębiorców i Pracodawców Cezary Kaźmierczak do premiera Tuska: „Jesteście gorsi od mafii”…

Cezary Kazimierczak

„Jesteście gorsi od mafii” – takie bardzo mocne stwierdzenie odnoszące się do rządu Donalda Tuska zawarł w swoim liście do premiera prezes Związku Przedsiębiorców i Pracodawców Cezary Kazimierczak.

1. Prezes Kazimierczak jako jedyny szef ogólnopolskiej organizacji przedsiębiorców zabierał już publicznie głos na temat zawartości taśm prawdy dotyczącej tego środowiska, mówiąc 31 lipca w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej”, że z rozmowy ministra spraw wewnętrznych Bartłomieja Sienkiewicza z prezesem NBP Markiem Belką wynika „głęboka pogarda dla przedsiębiorców”.

Rzeczywiście, niejako przy okazji, dowiadujemy się z tej rozmowy, jak minister Sienkiewicz widzi relacje pomiędzy państwem a dużym biznesem funkcjonującym w Polsce – ale tym, który bywa oporny wobec obecnej władzy (tzw. tłuste misie).

Taki biznes państwo może dowolnie „okradać”, a jeżeli właściciele tych firm protestują, to można ich postraszyć wizją „okradzenia” na jeszcze większą skalę.

Co więcej, do dyscyplinowania „tłustych misiów” minister Sienkiewicz ma w resorcie powołany zespół składający się z funkcjonariuszy CBŚ, kontrolerów z urzędów kontroli skarbowej i urzędników MSW, którym wyznacza się tzw. kontrole zadaniowe, które są w stanie przywołać do porządku właścicieli firm z pierwszej setki najbogatszych ludzi w Polsce.

2. Teraz w liście do premiera Tuska prezes Kazimierczak pisze o narastającej fali kontroli dokonywanych przez służby skarbowe w małych i średnich przedsiębiorstwach, i wymierzaniu zaległych ich zdaniem podatków za ostatnie 5 lat – razem z ustawowymi odsetkami i karami z ustawy karno-skarbowej.

Po takich kontrolach i naliczeniu zaległych podatków za ostatnie 5 lat rzadko które przedsiębiorstwo jest w stanie z tych zobowiązań się wywiązać, zwłaszcza że najczęściej – jak to ujmuje Kazimierczak – mają one „wyimaginowany charakter”, i w związku z tym jego właściciel składa wniosek o upadłość albo je likwiduje.

Szef Związku Przedsiębiorców i Pracodawców stwierdza nawet, że jest w posiadaniu protokołu z narady kadry ministerstwa finansów, podczas którego wiceminister Jacek Kapica groził konsekwencjami tym urzędnikom, którzy nie dość entuzjastycznie wdrażają nową interpretację podatkową.

Nadgorliwy egzekutor rządu Tuska - wiceminister finansów Jacek Kapica.
Nadgorliwy egzekutor rządu Tuska – wiceminister finansów Jacek Kapica.

I w tym kontekście prezes Cezary Kazimierczak oświadcza: „jesteście gorsi od mafii. Mafia żąda płatności od dziś. Wy od dziś i 5 lat wstecz”.

Proponuje również premierowi Tuskowi, aby ten oddał na rzecz np. Caritasu 50% swoich zarobków za ostatnie 5 lat, wtedy zobaczy, jak to jest.

3. Rzeczywiście takie kontrole skarbowe, są szczególnie intensywne w tym roku i dotyczą zaległości podatkowych za ostatnie 5 lat, a bardzo łatwo je ustalić szczególnie w podatku dochodowym, wystarczy że urzędnik skarbowy zakwestionuje jakiś rodzaj wydatków zaliczonych przez podatnika do kosztów uzyskania przychodów – i wtedy pojawia się dodatkowy dochód, i w konsekwencji zaległy podatek.

Podobne kontrole dotyczą podatku VAT, tyle tylko, że tutaj kwestionowane są faktury z podatkiem naliczonym (zawartym w fakturach zakupu) i na tej podstawie zwiększa się wymiar zaległego podatku należnego, powiększonego o ustawowe odsetki.

To kwestionowanie wydatków (czy podatku naliczonego) przez kontrolerów skarbowych ma miejsce nawet w sytuacjach, kiedy podatnik uzyskał wcześniej korzystną dla siebie indywidualną decyzję podatkową ministerstwa finansów.

Do urzędników skarbowych dołączyli ostatnio kontrolerzy z ZUS, którzy masowo kwestionują zatrudnienie pracowników na umowy o dzieło, twierdzą że powinny to być umowy zlecenia lub umowy o pracę, i naliczają zaległe za ostatnie 5 lat składki emerytalno-rentowe razem z ustawowymi odsetkami.

4. Prezes Kazimierczak podsumowuje swój list do premiera Tuska stwierdzeniem, że nie oczekuje już od niego żadnej reakcji, ale pisze tylko po to, „aby ograniczyć mu możliwość mówienia, że o niczym nie wiedział, a wszystkiemu byli winni źli urzędnicy”.

Rząd, który mienił się reprezentantem przedsiębiorców, oskarżony został przez ich przedstawiciela za gorszy od mafii. Nic dodać, nic ująć na podsumowanie 7 lat rządzenia ekipy Platformy i PSL-u.

Dr Zbigniew Kuźmiuk

Kuzmiuk.blog.onet.pl

kuźmiuk