Piotr Wroński zdradza, co „służby” robiły po Zamachu Smoleńskim. Nic nie robiły. A jeśli już, to „zabezpieczały” (czytaj: wykradały) Tajny Aneks w Pałacu Prezydenckim

Wniosek, że zrobiono wszystko, by do katastrofy smoleńskiej doszło, jest jak najbardziej słuszny. Służby na całym świecie widzą to podobnie. Im więcej mija czasu, tym więcej mamy poszlak, które prowadzą w stronę hipotezy o zamachu – mówi Piotr Wroński, były oficer służb specjalnych, w rozmowie z Markiem Pyzą na łamach nowego wydania tygodnika „wSieci”.

Rozmówca Marka Pyzy zdradza m.in., co robił po otrzymaniu informacji o katastrofie smoleńskiej.

Chwyciłem za telefon. Byłem przekonany, że za moment pojadę do pracy. Z takim nastawieniem dzwonili też do mnie młodsi koledzy, podwładni. Ale nikt z przełożonych nie odbierał. Pojechałem do Agencji. Okazało się, że nikogo tam nie ma. Po paru godzinach wreszcie ktoś do mnie zadzwonił. Niestety ta nasza chorobliwa tajność zabrania mi powiedzieć, kto to był, bo dziś jest czynnym oficerem. (…) Zapytał: „O co ci chodzi, po co się dobijasz?”. Odpowiedziałem, że przecież doszło do ogromnej tragedii i chyba jest jasne, że obowiązuje jakiś stan podwyższonej gotowości. On na to: „Czyś ty zwariował? Masz wolny dzień, jest ładna pogoda, idź na spacer”. Zgłupiałem

— wspomina były oficer służb specjalnych. Ujawnia, że tego dnia również w ABW działo się podobnie:

Zadzwonił do mnie kolega z ABW, zdziwiony, że u nich właściwie też nic się nie dzieje. Później usłyszałem — mogę to traktować wyłącznie jako ustną relację nieoficjalną, czyli formalnie plotkę — że

jedyną grupą postawioną na nogi w ABW była grupa realizacyjna, która spieszyła zabezpieczać Biuro Bezpieczeństwa Narodowego.

Piotr Wroński podkreśla, że według procedur obowiązujących w 2010 r. w ABW, powinien on zostać postawiony w stan gotowości.

Jeżeli mamy nadzwyczajną sytuację, a taką jest tragiczna śmierć prezydenta i 95 towarzyszących mu nietuzinkowych osób, to każda służba na świecie zakłada, że doszło do zamachu. Nieważne, co rzeczywiście się stało. Proszę sobie wyobrazić, że po 11 września Amerykanie powołali kilka grup operacyjnych, w których bardzo długo rozważano, czy jednak nie doszło do wypadku, wbrew wszystkim dowodom. Taki jest sens działania specsłużb. Po ataku na WTC działania operacyjne były wszczęte chyba w każdej ambasadzie amerykańskiej na świecie. Widziałem, jak 11 września zaczęli się zachowywać oficerowie CIA i FBI w Londynie. W stan gotowości postawiono całą ambasadę.

Rozmówca Marka Pyzy zwraca również uwagę na próby ośmieszania w mediach śp. Prezydenta i osób, które zgłaszały wszelkiego rodzaju wątpliwości dotyczące przyczyny katastrofy.

Mówiąc o zamachu, nie wyrażam swoich prywatnych poglądów. Analizuję dostępne informacje. Pamiętajmy też, że katastrofy nie trzeba powodować wybuchem. Można stworzyć takie okoliczności, które doprowadzą do tragedii. Od zmęczonej załogi, przez nieaktualne mapy podejścia, złą prognozę pogody, po nieprzygotowane lotnisko i „odpowiednią” obsługę na wieży. Nie potrafię zrozumieć, jak można było pozwolić, by ta „wieża” tak funkcjonowała. Trudno myśleć, by nie było to zorganizowane specjalnie.

Piotr Wroński, były esbek, a potem oficer służb III RP, był gościem programu „W Punkt” w Telewizji Republika. Mówił w nim m.in., co działo się w Agencji Wywiadu 10 kwietnia 2010 roku. Pytany, dlaczego dopiero po pięciu latach wraca do tragedii smoleńskiej, wyjaśniał, że jako czynny funkcjonariusz kierował się lojalnością wobec instytucji i wielu swoich współpracowników. „Moje ujawnienie mogło zaszkodzić innym pracownikom” – podkreślił. „Ale mówię o tym teraz nie dlatego, że Andrzej Duda wygrał wybory prezydenckie, a PiS jest bliskie wygrania wyborów parlamentarnych” – mówił. Tłumaczył, że chciał mówić o tym wcześniej, jednak „odbijał się od drzwi”.

Byłem traktowany jako prowokator. Nie miałem komu tego powiedzieć. Dopiero teraz Marek Pyza zdecydował się na rozmowę ze mną

– podkreślił. Dodał, że wielu funkcjonariuszy służb „dziwiło i dziwi się dotąd”, gdy mówi o tym, co działo się w służbach po 10 kwietnia.

Odnosząc się do sytuacji w ABW, Wroński zaznacza, że jest to instytucja zmilitaryzowana, w której podległość jest niemal feudalna. „Jeśli nie ma impulsu z góry, to nic się nie robi” – dodał. Zaznaczył, że według jego wiedzy, po 10 kwietnia nie działo się w ABW nic, nie powstał również żaden zespół, który zająłby się tragedią.

„Być może jakiś zespół powstał, ale ja bym prosił o ujawnienie tego” – zaznaczył.

Wroński wskazał, że czas przestać zasłaniać się dobrem służb, bowiem trzeba wyjaśnić, dlaczego służby działały tak, a nie inaczej, po 10 kwietnia. W jego ocenie zasłanianie się dobrem służb „jest wprost wyjęte z okresu, kiedy służy były zbrojnym ramieniem partii”. Dodał, że dobro państwa wymaga tego, aby takie informacje zostały ujawnione.

Chciałbym powiedzieć, że czas przestać się zasłaniać i powiedzieć co się wówczas zrobiło. Jeśli nic się nie zrobiło, to dlaczego? Mnie nie chodzi o nazwiska, kryptonimy uruchomionych źródeł, ale o procedury, które uruchomiono

– mówił. Tłumaczył, że jest to normalna procedura. Jako przykład podał służby specjalne USA, które po 11 września ujawniły swoje działania i poinformowały o popełnionych błędach. Czy Polskę stać na taki audyt i raport? Do tego niezbędne zdaje się są zmiany polityczne.

Do sprawy odniósł się na antenie TV Republika także Bogdan Święczkowski. W ocenie byłego szefa ABW tak ogromne zaniedbania powinny być karane więzieniem. „Minęło 5 lat od katastrofy smoleńskiej. Może się zdarzyć tak, że sprawy te ulegną przedawnieniu” – mówił.

Święczkowski podkreślił, że sytuacja w której dochodzi do katastrofy z udziałem prezydenta i wielu innych ważnych osób w państwie, i nie ogłasza się w służbach stanu alarmowego, jest czymś przerażającym. Jak mówił, fakt, że nie uruchomiona została w tym czasie agentura, świadczy o świadomych zaniechaniach.

„Teraz należy tylko zadać pytanie: z jakich powodów? Czy te osoby uczestniczyły w grupie osób, które robiły wszystko, żeby sabotować wizytę prezydenta, czy ma tu zastosowanie ta najbardziej spiskowa teoria, że świadomie lub nie uczestniczyli w doprowadzeniu do śmierci prezydenta” – mówił.

(ez, Slaw, stefczyk.info, wolnemedia.net)

WolneMedia.net

 

Reklama

Sitwa, „służby” i przyjaciele…

sowa

W restauracji Sowa i Przyjaciele, ulubionym lokalu rosyjskich dyplomatów i polityków Platformy Obywatelskiej, w saloniku VIP-ów najważniejsi urzędnicy państwowi prowadzili poufne rozmowy, które zostały nagrane. Część z nich opublikował tygodnik „Wprost”; wiadomo jednak, że stenogramów i nagrań jest znacznie więcej. Ta sytuacja ma szerszy wymiar: Tusk nigdy nie był tak słaby jak dzisiaj, a to jest z kolei na rękę Bronisławowi Komorowskiemu, który walczy o przejęcie wpływów w Platformie.

– Nie jest ważne, kto nagrał, bo przy dzisiejszej technice może to zrobić praktycznie każdy. Prawidłowe pytanie brzmi, w jakim celu to zrobiono i dlaczego prokuratura nie wszczyna postępowania, które objęłoby wszystkich członków rządu – mówi gen. Zbigniew Nowek, były szef Urzędu Ochrony Państwa, następnie Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego i wiceszef Biura Bezpieczeństwa Narodowego za czasów prezydentury prof. Lecha Kaczyńskiego.

Gen. Nowek uważa, iż nie można wykluczyć żadnej hipotezy, łącznie z tą, że jeden z ministrów może być szantażowany. Jeżeli są informacje, że jest więcej nagrań niż te, które opublikowano, należy sprawdzić, czy którykolwiek z członków Rady Ministrów zrobił coś, co mogłoby zostać wykorzystane przez szantażystów. W tej chwili tak bowiem można odczytać ten sygnał: przekazaliśmy dziennikarzom część nagrań, ale jest ich więcej i możemy z nich zrobić użytek. Niewykluczona jest także hipoteza walki o wpływy np. w polityce – komentuje gen. Nowek.

vip-room

Jego zdaniem zawiodły służby kontrwywiadowcze. – Jeżeli zamontowano w restauracji podsłuch, to bez problemu można było tam też umieścić ładunek wybuchowy. Po tragedii smoleńskiej rządzący przekonywali nas, że służby specjalne działają prawidłowo, że zdały egzamin. Teraz widać, jak naprawdę działają mówi były szef ABW.

Nagrania zostały zrobione w restauracji położonej na warszawskim Mokotowie, blisko najważniejszych urzędów w państwie oraz ambasady rosyjskiej. Rosyjskich dyplomatów nasi rozmówcy widzieli tu wielokrotnie. Ze strony internetowej właściciela lokalu Roberta Sowy (znanego m.in. z występów w telewizji TVN i Radiu Zet) możemy się dowiedzieć o organizowanych przez niego prestiżowych eventach – m.in. galach i bankietach.

W ostatnich trzech latach przygotował on m.in. catering dla Lotto w Pałacu w Wilanowie, catering dla gości loży biznesowych oraz sekcji Gold i Silver Stadionu Legii podczas meczu Polska–Francja – bankiet dla Legii Warszawa,  Bal Przymierza Rodzin z udziałem prezydenta Bronisława Komorowskiego i prezydent Warszawy Hanny Gronkiewicz-Waltz, Dni Polskie w Brukseli i 80-lecie banku PKO BP SA.

Stenogramy, które się nie ukazały

Poza opublikowanymi nagraniami są także zapisy innych rozmów, m.in. szefa CBA Pawła Wojtunika z wicepremier i minister infrastruktury Elżbietą Bieńkowską oraz szefa NIK Krzysztofa Kwiatkowskiego z biznesmenem Janem Kulczykiem, który niedawno kupił akcje państwowej firmy Ciech [firma znana z produkcji współczesnego Cyklonu B czyli śmiercionośnych, ludobójczych substancji, które są codziennie rozpylane nad naszymi głowami (tzw. chemtrails) – przyp. taw].

Rozmowy te także zostały nagrane w restauracji Sowa i Przyjaciele; podobnie jak w poprzednich przypadkach, wykonano również fotografie. Na zdjęciach widać postacie wchodzące do lokalu – nie są to stop-klatki z zainstalowanych w pobliżu kamer, lecz zdjęcia wykonane aparatem fotograficznym. To oznacza, że osoby, które je robiły, wiedziały doskonale o terminie spotkania oraz o tym, kto jest umówiony. Do zwyczajów ludzi z rządu Donalda Tuska należy prowadzenie ważnych, poufnych rozmów przy drogim obiedzie, zwykle za kilka tysięcy złotych.

Według nieoficjalnych informacji, rozmowa, która miała miejsce pomiędzy Pawłem Wojtunikiem a Elżbietą Bieńkowską, dotyczyła kar unijnych, które nam grożą m.in. za infoaferę, którą szef CBA nazwał „największą aferą w historii”. W lutym tego roku okazało się, że Unia Europejska zablokowała Polsce wypłatę 488 mln euro na realizację projektów informatycznych. Wstrzymanie refundacji dotyczyło wydatków programu „Innowacyjna gospodarka”. Sytuacja nie zmieni się do momentu uzyskania przez Unię całkowitej pewności, że polskie władze podjęły kroki niezbędne do identyfikacji i wycofania faktur zagrożonych oszustwami. „Infoafera może zniweczyć plany Bieńkowskiej” – alarmowała na początku br. „Rzeczpospolita”, w której m.in. czytamy: „Zważywszy, że e-projekty, jak i wszystkie inne inwestycje dotowane przez UE z budżetu na lata 2007–2013, muszą być rozliczone do końca 2015 r., oznacza to, że z uratowaniem tych pieniędzy mogą być nie lada problemy, bo prawdopodobieństwo, że sąd do tego czasu wyda wyrok w sprawie infoafery, jest naprawdę znikome. I nawet Bieńkowska nie pomoże, bo sprawa jest rozwojowa, cały czas się toczy i kiedy się zakończy – nie wiadomo. A potem będzie etap sądowy. Ile on potrwa, tego nie wie nikt, ale niemożliwe się wręcz wydaje, aby sąd orzekł przed końcem 2015 roku”.

Tuż przed wybuchem afery podsłuchowej posłowie przegłosowali, że nie będzie komisji śledczej badającej infoaferę – sprawa po raz kolejny została zamieciona pod dywan.

Rzecznik CBA Jacek Dobrzyński potwierdził, że doszło do spotkania jego szefa z wicepremier Bieńkowską. – Spotkanie szefa CBA z wicepremier Elżbietą Bieńkowską odbyło się w miejscu publicznym, było spotkaniem oficjalnym, umówionym przez sekretariaty z inicjatywy pani wicepremier. Jest naturalne, że szef CBA Paweł Wojtunik w ramach swoich zadań służbowych spotyka się z wieloma osobami i nie ma w treści tych rozmów nic nagannego. Jestem spokojny i w tym przypadku nie obawiam się niczego niewłaściwego – stwierdził rzecznik CBA w sobotę, gdy na stronie internetowej „Wprost” ukazały się fragmenty artykułu na temat afery podsłuchowej.

W podobnym tonie wypowiedział się rzecznik prasowy NIK Paweł Biedziak. W przesłanym Polskiej Agencji Prasowej oświadczeniu napisał, że w czasie rozmowy z Janem Kulczykiem szef NIK poinformował go, iż ze swoimi problemami przedsiębiorca powinien zgłosić się do innych organów państwa.

Dlaczego wicepremier polskiego rządu Elżbieta Bieńkowska i szef CBA Paweł Wojtunik oraz szef NIK Krzysztof Kwiatkowski i najbogatszy Polak Jan Kulczyk spotykali się w prywatnej restauracji na obiedzie? Na to pytanie żaden z rzeczników nie odpowiedział. Nie wiadomo też, z jakich funduszy zapłacono za te spotkania – czy były to środki własne, czy też państwowe pieniądze przeznaczone np. na wydatki reprezentacyjne. Nie jest także jasne, kto miałby to sprawdzić – szef CBA, który z urzędu powinien się tym zająć, sam uczestniczył w takim obiedzie.

Wzmocniony Komorowski

Po ukazaniu się stenogramów Bronisław Komorowski wykazał daleko idącą powściągliwość. W jego imieniu wypowiedziała się szefowa prezydenckiego biura prasowego Joanna Trzaska-Wieczorek, oznajmiając, że „prezydent czeka na wyjaśnienie”. Symptomatyczne było zachowanie prezydenckiego doradcy Tomasza Nałęcza. Zaraz po publikacji w internetowym wydaniu „Wprost”, w wywiadzie dla portalu Tomasza Lisa stwierdził:

„Cała historia brzmi nieprawdopodobnie, to próba znalezienia sensacji. Ktoś nie miał tematu i sobie wymyślił takie nagrania. Wygląda mi to na próbę ratowania nakładu pisma. Jestem przeciwko nagrywaniu ludzi, którzy poszli coś zjeść. Tego rodzaju praktyki trzeba traktować z oburzeniem i przymrużeniem oka”.

Dzień później Nałęcz mówił coś zupełnie  innego: „Dziennikarz zaskoczył mnie w środku lasu podczas spaceru z psem” – stwierdził prezydencki doradca. Później przyznał, iż nagrania są „kompromitacją naszego państwa”, a „sprawa musi być wyjaśniona”.

W czasie gdy przez Polskę przetaczało się „podsłuchowe tornado”, Bronisław Komorowski gościł z oficjalną wizytą na Węgrzech. Pozwoliło mu to uniknąć wypowiedzi w tej kwestii, ale – jak zauważają niektórzy komentatorzy – sytuacja jest dla niego wymarzona. Od dawna tajemnicą poliszynela jest jego szorstka przyjaźń z Tuskiem, który – jak twierdzi otoczenie premiera – zastanawia się nad startem w przyszłorocznych wyborach prezydenckich. Informacja ta krąży w kuluarach sejmu od pierwszych dni czerwca. Tusk spodziewa się porażki w wyborach parlamentarnych, a prezydentura pomogłaby mu utrzymać część władzy i wpływów.

Na taką sytuację nie jest przygotowany Komorowski, który chce walczyć o drugą kadencję, ale do tego potrzebne mu są struktury PO i silne poparcie partii. Mocno osłabiony Tusk jest dla obecnego prezydenta idealnym prezentem – przy pomocy m.in. Grzegorza Schetyny może po swojemu poukładać Platformę. Kolejnym elementem tej rozgrywki są służby – to właśnie Donald Tusk i Bartłomiej Sienkiewicz (odpowiedzialny za nowelizację ustawy o ABW) chcą pozbawić prezydenta jakiegokolwiek wpływu na służby specjalne. Ostro sprzeciwia się temu gen. Stanisław Koziej, szef prezydenckiego Biura Bezpieczeństwa Narodowego, który już zapowiedział, że jeżeli te kontrowersyjne zapisy zostaną uchwalone przez sejm, prezydent nie podpisze nowelizacji ustawy o ABW.

Dlatego – jak komentują nieoficjalnie  niektórzy politycy PO – publikacja „Wprost” trafiła się Komorowskiemu jak ślepej kurze ziarno.

Ludzie służb

Tygodnik „Wprost” opublikował nagrania i stenogramy rozmów pomiędzy prezesem Narodowego Banku Polskiego Markiem Belką, Sławomirem Cytryckim, szefem jego gabinetu, oraz Bartłomiejem Sienkiewiczem, ministrem spraw wewnętrznych. Kolejne rozmowy odbyły się pomiędzy Andrzejem Parafianowiczem, byłym szefem wywiadu skarbowego, Sławomirem Nowakiem, byłym ministrem transportu, oraz Dariuszem Zawadką, byłym szefem GROM-u.

– Ci ludzie czuli się całkowicie bezkarni, o czym świadczy sposób i tematyka prowadzonych przez nich rozmów – komentuje Antoni Macierewicz, wiceprezes PiS, twórca kontrwywiadu wojskowego. Jego zdaniem obecne służby specjalne są kompletnie zdemoralizowane.

Rozmowy zostały nagrane w prywatnej restauracji, a najciekawsze jest to, że niemal wszyscy ich uczestnicy (poza Sławomirem Nowakiem) byli związani ze służbami specjalnymi.

Marek Belka w archiwach służb specjalnych figuruje jako kontakt operacyjny komunistycznego wywiadu o pseudonimie „Belch” – podpisał tzw. instrukcję wyjazdową i zobowiązanie do zachowania w tajemnicy kontaktów z funkcjonariuszami wywiadu PRL-u. Z kolei Sławomir Cytrycki, absolwent studiów ekonomicznych w Leningradzie w ZSRS i wicedyrektor gabinetu Wojciecha Jaruzelskiego w czasie jego prezydentury, figuruje w dokumentach IPN jako kontakt operacyjny „Ritmo”.

Bartłomiej Sienkiewicz to narybek służb III RP – do Urzędu Ochrony Państwa trafił zaraz po jego utworzeniu. Po odejściu z UOP pracował m.in. w Ośrodku Studiów Wschodnich.

Andrzej Parafianowicz, uważany za jednego z najbliższych współpracowników byłego szefa ABW Krzysztofa Bondaryka, od lat zajmował się tematyką bezpieczeństwa. Pracował m.in. w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych i Administracji jako wicedyrektor w Krajowym Centrum Informacji Kryminalnej (1999–2000), w czasach gdy Bondaryk był wiceszefem MSWiA. Po objęciu władzy przez PO jesienią 2007 r. Parafianowicz został podsekretarzem stanu w Ministerstwie Finansów, obejmując funkcję generalnego inspektora informacji finansowej, generalnego inspektora kontroli skarbowej i pełnomocnika rządu ds. zwalczania nieprawidłowości finansowych na szkodę Rzeczypospolitej Polskiej lub Unii Europejskiej.

Dorota Kania, Niezalezna.pl

Aferalna III RP:

https://tajnearchiwumwatykanskie.wordpress.com/category/afery-tuska/