Pokazał, że jest typkiem zarozumiałym, butnym, cynicznym i kłamliwym.
Telewizja to dobry wynalazek. Czasami dzięki niej można dowiedzieć się prawdy o niektórych ludziach, która w inny sposób byłaby niedostępna. Kiedy zobaczyłem twarz Bartłomieja Sienkiewicza w czasie posiedzenia komisji sejmowej spraw wewnętrznych, poświęconego wnioskowi o odwołanie ministra, w związku z jego rozmową z Markiem Belką opublikowanej w dwa tygodnie temu w tygodniku „Wprost”, przykułem się do telewizora.
Twarz Sienkiewicza znałem dawno, ale w powierzchownym znaczeniu, czyli wygląd zewnętrzny jego facjaty. Natomiast dzięki telewizji i szczególnej chwili, w jakiej był, mogłem poznać jego twarz skrywaną w środku. Nie zawiodłem się, warto było oglądać. Sienkiewicz posiada cechy, których mogłem się po nim spodziewać, a które kilkakrotnie okazywał już od momentu, gdy został ministrem w rządzie Donalda Tuska. Pokazał więc, że jest typkiem zarozumiałym, butnym, cynicznym i kłamliwym. Całkiem jak jego pryncypał Donald Tusk. Był zdziwiony, że w ogóle ktoś ośmielił się zgłosić wniosek o jego odwołanie. Wedle własnej jego oceny, nie zrobił nic niewłaściwego, a w prowadzonej rozmowie z Markiem Belką, kierował się wyłącznie interesem państwa. Przed komisją próbował dowieść, że okres kierowania przez niego resortem MSW jest wyłącznie pasmem wielkich sukcesów. Zaś PiS niezadowolony z jego osiągnięć, używa nielegalnych nagrań jako pretekstu do tego, żeby pozbyć się sprawnego i oddanego państwu ministra.
Ale nie tylko poprzez kłamstwa okazywał swą prawdziwą twarz. Gestami i mimiką pokazywał, co w nim naprawdę siedzi. Zobaczyłem człowieka, który ociera się o manię wielkości. Człowieka, który doskonale wie wszystko i świetnie rozumie świat. Ci, którzy stawiają mu zarzuty, próbują odwołać go ze stanowiska, nie dorastają mu do pięt. Dlatego ironicznymi spojrzeniami i kiwaniem głowy kwitował wypowiedzi tych posłów, którzy pytali go o niewygodne dla niego sprawy.
Najbardziej rozczarował mnie tym, że za jego gładkimi kłamstewkami i lekceważeniem innych, stał całkowity brak honoru. Że używał hańbiących sposobów po to, żeby zostać na swoim stanowisku. Nie dotarło do niego, iż w opinii publicznej stracił nie tylko dobre imię i wiarygodność, ale też przestał się liczyć jako autorytet dla swoich podwładnych. Stanowisko zapewne uratuje, bo taka jest arytmetyka koalicyjna w komisji i w całym Sejmie, ale dla większości rozsądnych ludzi jest skończony. I jako minister i jako człowiek.
Jerzy Jachowicz