Dzień: 19 czerwca 2014
Ujawnienie nagrań ze spotkania szefa MSW z prezesem NBP wywołało oburzenie opinii publicznej i obnażyło sposób sprawowania władzy przez czołowych polityków. Rzecz w tym, że uwaga mediów skupia się na personaliach zamiast na istocie sprawy, jakim był zamach na Konstytucję RP.
Wiemy już, że rozmowa jest autentyczna i że jej uczestnicy wstydzą się jedynie użytego języka. Ale to akurat drobny szczegół: kto w codziennej mowie nie używa wulgaryzmów, niech pierwszy rzuci kamieniem. Za drugorzędne uważam też kwestie związane z obrażaniem niektórych (nomen, omen) członków RPP czy żądanie odwołania ministra finansów. Sam byłem orędownikiem dymisji ministra Rostowskiego, więc stanowisko prezesa NBP niespecjalnie mnie bulwersuje.
Gdy nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze
Istotą afery jest spisek mający na celu realne uchylenie kluczowych zapisów Konstytucji Rzeczypospolitej, które mają na celu ochronę interesu ekonomicznego Polaków, budujących zaufanie do polskiej waluty, do Narodowego Banku Polskiego i do polskiego państwa. Trzeba powiedzieć wprost: minister Sienkiewicz i prezes Belka knuli spisek przeciwko obywatelom. Sami powoływali się na troskę o państwo, gdy tak naprawdę chodziło o interes rządu i partii rządzącej.
W połowie 2013 roku sytuacja finansów państwa była tragiczna. Minister Rostowski błędnie zaprojektował budżet państwa, o czym już jesienią 2012 roku przestrzegali ekonomiści. Założenia dotyczące wzrostu gospodarczego, inflacji i przede wszystkich dochodów podatkowych od początku były nierealne i wszyscy o tym wiedzieli. Ale minister Rostowski przedstawił budżet z nierealnym deficytem, bo w przeciwnym wypadku rząd musiałby znacząco obniżyć wydatki, aby nie złamać ustawy o finansach publicznych (zresztą potem ją zmieniono, demontując pierwszy próg ostrożnościowy, aby móc zgodnie z prawem znowelizować budżet i powiększyć deficyt).
Do tego w czerwcu 2013 roku szef Rezerwy Federalnej, Ben Bernanke, zapowiedział ograniczenie programu skupu obligacji (czytaj: drukowania pieniędzy), co wywołało panikę na rynkach wschodzących: inwestorzy zaczęli wyprzedawać obligacje krajów rozwijających się, co prowadziło do wzrostu rentowności także polskiego długu: od czerwca do września rentowność polskich obligacji 10-letnich podskoczyła z 3,5% do 5%, co oznaczało wzrost kosztów obsługi zadłużenia.
Pierwsza połowa 2013 roku to także okres cyklicznego dołka koniunkturalnego – popyt krajowy spadał, a dynamika PKB zbliżyła się do zera. Do tego doszło załamanie w budownictwie, wzrost bezrobocia i spadek wpływów podatkowych. Przypomnijmy też, że w lipcu 2013 roku niejasna była jeszcze kwestia OFE – rząd nie mógł być pewny, czy oszczędnościami emerytalnymi Polaków uda się załatać dziurę budżetową. To udało się przeforsować dopiero w październiku.
Gdy rządowi brakuje pieniędzy…
Z punktu widzenia rządu i polityków partii rządzącej sytuacja była krytyczna, co trafnie zdiagnozował minister Sienkiewicz. Jeśli dodać kolejne afery podważające zaufanie do obozu władzy i rosnące poparcie dla opozycji, to w rządzie musiało być gorąco. A w takich warunkach rządzącym do głowy przychodzą najbardziej głupie i szkodliwe pomysły. Takie na przykład jak… drukowanie pieniędzy potrzebnych na sfinansowanie „kiełbasy wyborczej” w 2015 roku.
Profesor Marek Belka powiedział wprost: „mamy zakaz finansowania przez Narodowy Bank Polski deficytu budżetowego”. Szef NBP wie, że tego, o co go prosi minister Sienkiewicz, zabrania artykuł 220 Konstytucji RP, którego punkt drugi stwierdza: „ustawa budżetowa nie może przewidywać pokrywania deficytu budżetowego przez zaciąganie zobowiązań w banku centralnym”. Ten zakaz jest esencją niezależności NBP od rządu i został wprowadzony po to, aby nie powtórzyła się hiperinflacja z przełomu lat 80. i 90. XX wieku.
Ale Marek Belka się tym nie przejmuje. W „czarnym scenariuszu”, zakładającym 43-procentowe poparcie dla PiS i dalszą nieodpowiedzialność fiskalną rządu (swoją drogą, to ciekawe parametry makroekonomiczne), „strażnik wartości złotego” gotów jest uruchomić drukarki, dokonać skupu obligacji skarbowych, aby obniżyć koszty obsługi długu publicznego. „No, ja bym ewentualnie mógł kupić pewną ilość obligacji, może nie bezpośrednio na aukcji w Ministerstwie Finansów, ale na przykład w BGK lub PKO BP (to dwa kontrolowane przez państwo banki – przyp. red.), czyli z czegoś, co formalnie jest niemożliwe” – mówi Sienkiewiczowi prezes Marek Belka.
Szef banku centralnego był gotowy złamać ustawę o NBP i konstytucję, aby sfinansować nadmierne wydatki rządowe i w ten sposób umożliwić zwycięstwo wyborcze PO nad PiS-em. To jest istota politycznego targu, którego elementem (według Belki koniecznym) było usunięcie z urzędu ministra Rostowskiego, który sprzeciwiał się uruchomieniu pras drukarskich. To akurat duży plus dla ministra, którego regularnie i bezpardonowo krytykowałem za zadłużanie kraju i mijanie się z prawdą.
Władza, ch.je i pieniądze
Obaj panowie powołują się przy tym na „dobro państwa” i „patriotyzm”. Jeśli to ma być „patriotyzm”, to wyjątkowo specyficzny, bo polegający na zniszczeniu wartości emitowanego przez państwo pieniądza w celu sfinansowania kampanii wyborczej partii rządzącej. Uczestnicy rozmowy w restauracji „Sowa i Przyjaciele” nie wypierają się swoich słów, lecz zaprzeczają, jakoby ustalenia na niej zawarte zostały zrealizowane. Czyżby? Minister Rostowski przestał być ministrem w listopadzie 2013 roku. Zastąpił go ekonomista bez zaplecza politycznego, Mateusz Szczurek, który zrobi to, co nakaże mu premier Tusk. Tego przecież chciał Marek Belka.
Ale ważniejsza od personaliów jest kwestia zmiany ustawy o Narodowym Banku Polskim. Dziwnym przypadkiem projekt ten opuścił Ministerstwo Finansów dopiero po zmianie ministra i dzisiaj (tj. 17 czerwca) ma być rozpatrzony przez Radę Ministrów. Dokument ten proponuje dwie istotne zmiany: po pierwsze, rotacyjność RPP („Ja muszę mieć instrumenty, żeby na przykład objeżdżać Radę Polityki Pieniężnej” – powiedział Marek Belka) i po drugie, możliwość zakupu obligacji przez NBP.
Punkt 12. projektu mówi o rozdzieleniu instrumentów polityki pieniężnej NBP od „instrumentów na rzecz zapewnienia stabilności krajowego systemu finansowego”. Nie wiadomo, co dokładnie kryje się pod tym enigmatycznym określeniem. Ale można przypuszczać, że są to instrumenty pozwalające na łatanie dziury budżetowej świeżo wydrukowaną gotówką.
Obawy te potwierdza punkt 13., który proponuje „stworzenie możliwości sprzedaży i kupna dłużnych papierów wartościowych przez NBP także poza operacjami otwartego rynku”. Podpisany pod tym dokumentem podsekretarz stanu w Ministerstwie Finansów, Wojciech Kowalczyk, uzasadnia, że co prawda art. 123 Traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej zabrania bankom centralnym na kupowanie obligacji skarbowych na rynku pierwotnym, ale już ich zakup na rynku wtórnym jest jak najbardziej w porządku. Dokładnie to samo w lipcu 2013 roku prezes Belka powiedział ministrowi Sienkiewiczowi!
Tyle że z ekonomicznego punktu widzenia nie ma praktycznie żadnej różnicy, czy NBP za „dodrukowane” pieniądze kupi obligacje bezpośrednio od ministerstwa, czy od państwowego Banku Gospodarstwa Krajowego lub kontrolowanego przez Skarb Państwa PKO BP. W ostatecznym rozrachunku pieniądze i tak przepłyną z NBP do budżetu państwa, z którego premier będzie mógł przed wyborami wydłużyć urlopy macierzyńskie, zbudować jakąś obwodnicę bądź zatrudnić nowych urzędników.
Urzędnicy powinni ponieść odpowiedzialność
Artykuł ósmy ustawy o Narodowym Banku Polskim przewiduje, że zmiana na stanowisku prezesa może nastąpić tylko na skutek zakończenia kadencji, śmierci bądź odwołania. To ostatnie jest możliwe tylko w przypadku choroby uniemożliwiającej sprawowanie urzędu, skazującego wyroku sądu za przestępstwo bądź wyroku Trybunału Stanu.
W mojej ocenie Marek Belka sprzeniewierzył się swojej funkcji, łamiąc artykuł drugi ustawy o NBP. „Podstawowym celem działalności NBP jest utrzymanie stabilnego poziomu cen, przy jednoczesnym wspieraniu polityki rządu, o ile nie ogranicza to podstawowego celu NBP”. Drukowanie pieniędzy na pokrycie deficytu budżetowego – co faktycznie zaproponował prezes Belka – z pewnością nie służy „utrzymaniu stabilności cen” i z pewnością jest wspieraniem rządu.
Po drugie, prezes Belka, prowadząc tajne negocjacje z przedstawicielem rządu w sprawie wsparcia przez NBP obozu władzy przeciwko opozycji, skompromitował się i utracił moralne predyspozycje do zajmowania tak odpowiedzialnego stanowiska. W takiej sytuacji Marek Belka powinien wypełnić ustęp drugi (złożenie rezygnacji) punktu trzeciego artykułu ósmego ustawy o Narodowym Banku Polskim.
Ale ponieważ prezes Belka zadeklarował, że nie zamierza się zrzec funkcji, to w grę wchodzi tylko postawienie go przed Trybunałem Stanu, który – w razie orzeczenia winy – może zasądzić zakaz zajmowania kierowniczych stanowisk w organach państwowych. Choć krótkoterminowe skutki postawienia urzędującego prezesa NBP przed Trybunałem mogą być dość bolesne, to na dłuższą metę taki przykład powinien wzmocnić wartość złotego na rynkach finansowych. Inwestorzy otrzymaliby sygnał, że w przeciwieństwie do USA, Japonii czy strefy euro w Polsce nie ma przyzwolenia na tak drastyczne psucie pieniądza. Jestem przekonany, że mocny pieniądz jest fundamentem siły państwa i dobrobytu jego obywateli i że szef banku centralnego powinien ponieść konsekwencje za działanie przeciwko emitowanej przez siebie walucie.
Krzysztof Kolany, główny analityk Bankier.pl
Źródło: Bankier.pl
—
Afery Tuska:
https://tajnearchiwumwatykanskie.wordpress.com/category/afery-tuska/

Patałachy z Tuskowej Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego najpierw pozwalają nieznanym sprawcom nagrać szwindle ministra własnego rządu, by potem w nerwicowym szale zostawić na pastwę losu swoje… narzędzia operacyjne. Porażający profesjonalizm…
Czy można czuć się bezpiecznie w państwie, o bezpieczeństwo którego dba tak doskonale zorganizowana agencja?
(taw)
—
O innych aferach rządu Tuska czytaj również na:
https://tajnearchiwumwatykanskie.wordpress.com/category/afery-tuska/
Monika „Stokrotka” Olejnik: „Panie premierze, całe środowisko dziennikarskie jest przeciwko panu. Przykro mi”. Nam też jest przykro. Lewaccy dziennikarze, którzy przez 7 lat w sposób skrajnie służalczy legitymizowali totalitaryzm rządu Tuska (m.in. drakoński fiskalizm, powszechną inwigilację, łamanie wolności słowa i zastraszanie internautów [sprawa Roberta Frycza]) i zbrodnie III RP (struktury mafijne państwa, zamach smoleński, działalność „seryjnego samobójcy”), idąc z tą antyobywatelską hordą ramię w ramię, będąc jej de facto strażą przyboczną, teraz nagle udają święte oburzenie.
Udają święte oburzenie, a za dwa tygodnie zapomną o całej aferze i na powrót przyłączą się do chóru klakierów donaldowego państwa. Państwa, które od minionej nocy można już trafnie na forum międzynarodowym w pełni obrazować jedną zaledwie graficzną metaforą:

Panie Alaksandr Ryhorawicz Łukaszenka, dziękujemy za korepetycje z zarządzania państwem, jakich raczył pan wspaniałomyślnie i nieodpłatnie udzielić swemu młodszemu koledze z sąsiedniego kraju…
—
O innych aferach rządu Tuska czytaj również na:
https://tajnearchiwumwatykanskie.wordpress.com/category/afery-tuska/